Adopcja,  Niepłodność,  Więcej

Cuda się zdarzają, czyli o tym jak życie płata figle



Hankę poznałam kiedy przeprowadziliśmy się do nowego domu. Siedziałam wtedy w jedno z upalnych popołudni w pseudo ogródku (nie było tam trawy, dookoła tylko ziemia i pozostałości po budowie) i bujałam na huśtawce nieumiejącą jeszcze wtedy chodzić J. Nagle zobaczyłam idącą w moim kierunku niepozorną postać dziewczyny z małym psiakiem. Przedstawiła się, że jest moją sąsiadką i przyszła wziąć namiary na ekipę od balustrad, które właśnie były u nas montowane. Dziewczyna wydała się bardzo miła. Usiadła na chwilę ze mną i zaczęłyśmy rozmawiać. 
~ Ile masz lat?, zwróciła się do E.
~ Siedem, odpowiedziała moja dwuletnia wtedy córka.
Hanka zdziwiła się. 
~ Wiesz co? Nie znam się za bardzo na dzieciach, ale 7 lat to ty chyba nie masz, zaśmiała się. A ile ma twoja siostra?
~ Pięć, usłyszała Hanka. No cóż, proporcje zostały zachowane. Jedna młodsza, druga starsza.


Tak zaczęła się nasza rozmowa o dzieciach. Hanka wyjawiła mi, że jest w drugim miesiącu ciąży, a jej historia jest niesamowita. 





Od kilku lat jest pod stałą opieką neurologa, gdyż w mózgu ma guza, który w każdej chwili może się uaktywnić. Od lekarzy usłyszała, że ze względu na swój stan zdrowia, nigdy nie będzie mieć dzieci, jej organizm by tego nie wytrzymał. Biorąc ślub, zdawała więc sobie sprawę z tego, że ich rodzina to zawsze będą tylko dwie osoby. I tak było dobrze. Hanka nigdy nie przepadała za malutkimi dziećmi, nie miała parcia na ich posiadanie, była szczęśliwa w swoim życiu. Oboje z mężem bardzo dużo pracowali, w międzyczasie budując dom, który absolutnie nie był przygotowany pod małego domownika: wysokie, niebezpieczne schody, salon w formie loftu z sypialnią otwartą na górze, maleńki pokoik dla gości, który musiał stać się w przyszłości pokojem dla dziecka.


Jakie to życie jest przewrotne. Starając się o dziecko, marzymy o chwili kiedy na teście zobaczymy dwie kreski. Dla Hanki dwie kreski zabrzmiały jak wyrok. Z jej opowiadań wiem, że płakała, nie wiedziała co robić, jak ułożyć na nowo życie, które już było poukładane. Jak nauczyć się być matką, skoro miała nigdy nią nie zostać i z tym się pogodziła już wiele lat temu.


O adopcji powiedziałam jej w momencie, kiedy zapytała, czy polecam jakiś szpital do rodzenia. No cóż. Nie potrafię w takich sytuacjach kłamać, nie do niej. Hanka jest osobą bardzo specyficzną, mającą swój świat, swoje dziwaczne, ale zarazem urocze przekonania, a przede wszystkim jest osobą tak pogodną i optymistyczną, że dawno nikogo takiego nie poznałam. Jestem pełna podziwu dla kogoś, kto właściwie być może jest jak tykająca bomba, a potrafi mieć w sobie tyle energii do życia. A może właśnie dlatego ją ma? Dla niej życie jest czarne albo białe. I to chyba jest kluczem do sukcesu. 


Mijały miesiące, a Hanka nadal zachowywała się, jak gdyby ciąży nie było. Sporo pracowała, jeździła, udzielała się. W końcu organizm nie wytrzymał i wylądowała w szpitalu. Z przykazaniem przystopowania i wyluzowania, wróciła do domu. Sama przyznała, że kiedyś myślała, że kobiety w ciąży przesadzają, że są wykończone, ale ona sama zaczęła już odczuwać rosnącą w niej istotkę.
Zbliżał się czas rozwiązania. Hanka została zakwalifikowana do cesarki, nie chciano ryzykować jej zdrowia. Na dzień przed planowanym porodem zadzwoniła do mnie. Chciała się … pożegnać. Miałam łzy w oczach, gdy mówiła mi, że tak naprawdę teraz do niej dotarło, że jej organizm nie jest w pełni zdrowy, by móc pozwolić sobie na tak duży wysiłek. Zdała sobie sprawę z tego, że może nie przeżyć. Wydając na świat swojego syna, jej własne życie może ulecieć na zawsze.


Mżydeszcz (nie, nie dała mu tak na imię, ale rozważała 😉 ) nie urodził się planowo. Urodził się kolejnego dnia, trzynastego, o 13.30. Tak sobie wybrał. Na przekór wszystkim.
Dziś jest zdrowym, pogodnym chłopcem, a jego mama ma się dobrze. Lekarze nie potrafią wytłumaczyć jak to się stało, że Hanka zaszła w ciążę, nie mają na to żadnego medycznego wytłumaczenia. Według nich nie powinna była nigdy zajść i urodzić. Ale urodziła. 
Ta historia pokazuje mi, że czasem trzeba wyjść poza ramy swojego myślenia, poza to co mówią ludzie, lekarze specjaliści, a przede wszystkim właśnie poza własne ograniczenia.
Dla mnie cud narodzin nie nastąpił, ale nastąpił inny cud. Taki, że ktoś urodził moje dzieci a ja dokładnie w tym momencie czekałam, by je zabrać do siebie.
Hanka wybrała sobie moją młodszą J. na przyszłą synową, oczywiście dzieci jeszcze o tym nie wiedzą, choć bardzo się lubią, ale kto wie? Kto wie jak ułoży się życie. Patrząc wstecz, mogłabym poukładać same zdania warunkowe, które pokazywałyby zależność między różnymi wydarzeniami w moim życiu. Bo gdybym przecież zaszła w ciążę, to wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej, a tak? Nie wiem, co przyniesie, ale na pewno coś dobrego. Tego się trzymam 🙂

4 komentarze

  • Lady Makbet

    Cudowny, optymistyczny tekst! Wspaniale się czyta o przypadkach takich, jak Twojej Hanki. Jeśli Mżydeszcz to ten okrąglutki bobas, którego widziałam kiedyś na zdjęciu z Twoimi dziewczynami, to faktycznie się Hance udał 😉
    My z P. bardzo często, patrząc na Księżniczkę, nie dowierzamy, że spotkał nas taki cud… miało nie być noworodków do adopcji, mieliśmy czekać latami… a tymczasem nasza Gwiazda rośnie, rozwija się i uśmiecha od ucha do ucha 🙂
    Ściskam Waszą czwórkę i Hankę z Mżydeszczem 🙂

    • izzy

      Tak Mżydeszcz to ten okrąglutki bobas 😉 (jejku mam nadzieję, że nie zapamiętasz go właśnie o takim imieniu) No właśnie, cuda przyjmują różne formy, dla Was i dla nas były to dzieci z nieba, sfrunęły jak anioły, bo przecież "nie ma noworodków do adopcji", "czeka się latami", "nie ma zdrowych dzieci" itd.
      A ja mam wrażenie, że od czasu decyzji o adopcji co chwilę doświadczamy różnego rodzaju cudów. Malutkich i dużych. Wszystkiego dobrego dla Księżniczki <3

    • izzy

      Samo życie 🙂 Dla równowagi dwie historie, jedna smutna, druga pozytywna. Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam serdecznie! Będę wpadać do Ciebie częściej :))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.