Adopcja

O rodzinach zastępczych, kłodach pod nogami i innych ważnych sprawach.

EDIT: marzec 2021

Ponieważ temat cieszy się sporym zainteresowaniem i jak widać po komentarzach wywołuje wiele emocji, postanowiłam powrócić do niego po prawie dwóch latach.
Na początku pragnę podkreślić raz jeszcze, że Rodzina Zastępcza pełni bardzo ważną i trudną rolę w życiu dziecka porzuconego. Ogrom pracy, czasu i poświęcenia jest nieoceniony. Tym bardziej w dobie koronawirusa, kiedy to mamy więcej interwencji niż wcześniej, rodzin brakuje a samo umieszczenie dziecka nie jest już tak proste jak kiedyś. Dobra RZ jest na wagę złota, przecież to właśnie ona próbuje dać dziecku choć namiastkę tego, co najważniejsze, co podstawowe. Ale pamiętajmy, że nie można oceniać innych swoją miarą. To, że ja jestem dobrym rodzicem adopcyjnym, czy zastępczym, nie oznacza, że wszyscy, którzy biorą dziecko do siebie robią to dobrze.
Wszystko co piszę na blogu jest prawdą, to nie są wyssane z palca historie, ale doświadczenia moje i ludzi z którymi się spotykam. To troski i kłopoty, z którymi musi zmierzyć się zarówno dziecko jak i przyszli rodzice adopcyjni czy ośrodek. Jeżeli piszę o czymś to nie dlatego, że czegoś nie rozumiem, przemawia przeze mnie niewiedza, głupota, nienawiść czy jeszcze inne zarzucane mi uczucia. Piszę byście mieli świadomość, że niestety nie każdy ma dobre i czyste intencje i nie dla każdego dobro dziecka jest na pierwszym miejscu. Wbrew opinii niektórych nie jestem ani sfrustrowaną mamusią, która ma problem ze sobą, ani nie kierują mną żadne negatywne odczucia w stosunku do nikogo, tym bardziej dobrej rodziny zastępczej. Czy się to komuś podoba czy nie, blog osobisty z nazwy jest po to, by pisać o tym o czym chcę. Jeżeli ktoś ma na oczach klapki i widzi tylko czubek swojego nosa to proszę bardzo, nikt nikomu nie każe wierzyć w to co piszę, ani nawet tego czytać. Zupełnie nie rozumiem dlaczego dobrzy rodzice mieliby poczuć się dotknięci tym, że wytyka się błędy innych. Może moja opinia nie zawsze jest popularna, ale opieram się na sprawdzonych źródłach i staram się podawać fakty. Nie żyjemy w lukrowanym, cudownym świecie, w którym wszyscy się kochają a dzieci są szczęśliwe. Gdybym pisała nieprawdę, nie słyszelibyśmy co jakiś czas o problemach w RZ i dzieciach wychodzących z gorszą traumą niż ze swojego domu rodzinnego. Nie spotykałabym się też na co dzień z sytuacjami, w których zamiast pomagać, RZ naprawdę komplikuje i przedłuża sprawę, nie pisałabym maili wspierających kandydatów i nie wisiałabym na telefonie…. I choć mam do RZ ogromny szacunek i wyrażam podziw za ich pracę, niestety z przykrością muszę stwierdzić, że podtrzymuję wszystko to, o czym napisałam w pierwszej edycji tego posta (do przeczytania poniżej) Nie każdy działa tak, by było jak najlepiej dla dziecka.
Czym jest więc dla mnie dobra Rodzina Zastępcza? Poniższą definicję stworzyłam na podstawie doświadczeń i problemów z jakimi się spotykam.

Dobra rodzina zastępcza:

1. Stwarza dziecku warunki podobne do rodziny biologicznej i nawiązuje taką więź jaka jest dla niego odpowiednia. Jeżeli dziecko ma szansę na adopcję, nie używa słowa mama/tata ponieważ naraża dziecko na późniejsze odczucie kolejnego porzucenia i trudniejszą adaptację w rodzinie adopcyjnej. Jeżeli zaś dziecko jest starsze i szanse na własną rodzinę są znikome, RZ proponuje taki układ na jaki jest gotowa. Proponuje na przykład, by wszystkie dzieci zwracały się mamo/tato dla lepszego poczucia przynależności. RZ przygotowuje dziecko przede wszystkim emocjonalnie do życia w rodzinie adopcyjnej lub po ukończeniu pełnoletności do życia na własną rękę.

2. Dba o dziecko nie tylko w kontekście dóbr materialnych. Wspiera, pomaga, tłumaczy, rozmawia, rozwija. Nie segreguje dzieci w rodzinie na lepsze (biologiczne) i gorsze (w pieczy zastępczej), co ma miejsce niestety dość często. Szuka rozwiązań, gdy są problemy, gdy dziecko sobie nie radzi. Nie przerzuca odpowiedzialności na nikogo i nie próbuje pozbyć się dziecka i umieścić go w innej rodzinie czy placówce. Wierzy w dziecko, nie przekreśla jego przyszłości.

3. Nie umieszcza wizerunku dziecka w mediach społecznościowych. Nie niszczy poczucia własnej wartości dziecka narażając go na drwinę ze strony rówieśników nie do końca rozumiejących powagę sytuacji. Nie niszczy przyszłych relacji z rodziną adopcyjną, która chciałaby zachować anonimowość dziecka. Nie naraża na niepotrzebny kontakt z rodziną biologiczną i późniejsze nękanie.

4. Współpracuje z przyszłą rodziną adopcyjną, wspiera i pomaga dziecku w adaptacji w nowej sytuacji. Jeśli istnieje taka potrzeba utrzymuje po przysposobieniu prawidłowe relacje, by ułatwić nowej rodzinie nawiązanie więzi. Nie nęka dziecka ani rodziny, nie wstrzymuje tego procesu, nie próbuje dziecka zatrzymać lub szantażować emocjonalnie.

5. Jeżeli decyduje się na przysposobienie dziecka będącego wcześniej w pieczy zastępczej robi to wyłącznie gdy nawiązała się więź pomiędzy rodzicami a dziećmi, z żadnych innych egoistycznych pobudek.

6. Dba o prawidłowe wzorce, pracuje nad poczuciem własnej wartości dziecka, wspomaga rozwój poprzez pomoc w szkole, hobby, zainteresowania.

Małżeństwo zostaje rodziną zastępczą, gdy ich dom i serca są otwarte na dzieci, które normalnego domu mieć nie mogą. To bardzo odpowiedzialna funkcja, której nie wolno bagatelizować. Nie może zatem być sposobem na życie, czy jakąś inną formą wynagrodzenia sobie pewnych braków i porażek. Nie może być też metodą na przyspieszenie procesu adopcyjnego, ponieważ czym innym jest adopcja dziecka z którym nawiązało się już więź a czym innym omijanie procedur (do przysposobienia przygotowujemy się w zupełnie inny sposób)
Każde dziecko, które trafia do RZ ma za sobą trudną przeszłość biologiczną, być może nigdy nie będzie miało normalnej rodziny, nie powie mamo/tato. Nie można pozwolić zatem, by trafiło z przysłowiowego deszczu pod rynnę. Zła rodzina zastępcza może być tak samo destrukcyjna jak rodzina biologiczna.


17 sierpnia 2019

Niedawno pisałam, że raczej nie zostanę influencerką. Może szkoda, bo przydałoby się, żeby pewne informacje trafiły do jak największej liczby osób…

Jakiś czas temu, przy okazji jednego ze szkoleń, rozmawiałam z panią z ośrodka o rodzinach zastępczych. Chodziło o to, że jedna z par z naszej grupy chciała otworzyć pogotowie rodzinne. Na tamten moment mieli już dwójkę dzieci (jedno biologiczne i jedno przysposobione) i postanowili, że chcą pomagać jeszcze innym potrzebującym domu dzieciom. Rozmawiając o nich dowiedziałam się, że nie zawsze tak jest, że nie zawsze ludźmi kierują dobre intencje. Nie czarujmy się, niepłodność i adopcja to świetne tematy na których można zarobić. Usłyszałam wprost: Izzy, jeśli ty się jeszcze łudzisz, że tu chodzi o dobro dziecka, to bardzo się mylisz. W wielu przypadkach nigdy nie chodziło o dobro dziecka. To o co chodzi? 
Aby utrzymać jak największą liczbę dzieci w rodzinie zastępczej, trzeba pokazać jak dobrze funkcjonuje. Jak tego najlepiej dokonać? Oczywiście jak zwykle z pomocą przychodzą media społecznościowe. Tam sprzedaje się wszystko, bo przecież nigdy do końca nie wiemy jak jest naprawdę, widzimy tylko moment, uchwycony przez aparat. I tak szczerze mówiąc trudno też stwierdzić, czy ten moment był prawdziwy.  Wystarczy dziecko ustawić do zdjęcia, samemu przybrać pozę, czy kazać się uśmiechnąć. Jaki problem jechać w ciekawe miejsce po to, by cyknąć dobrą fotkę? Ludzie się na to nabierają. 


Czemu o tym piszę właśnie teraz? Kilka dni temu, jedna z moich znajomych dostała telefon z propozycją dziecka. Około roczny maluch przebywa obecnie w rodzinie zastępczej, która opiekuje się nim z tego co mi wiadomo od urodzenia. Malec rozwija się dobrze, potrzebuje jednak rehabilitacji i wizyt u lekarza. Przed pierwszym spotkaniem z dzieckiem, moja znajoma trafiła na Facebooku na profil tejże rodziny zastępczej, na który miałam okazję osobiście wejść i ocenić. Ochoczo opisują tam wszelkie aktywności, nie skąpiąc w ilość zdjęć wszystkich dzieci, które mają trafić do adopcji. Moją pierwszą reakcją było to, że znajoma powinna natychmiast zażądać usunięcia wszystkich zdjęć z wizerunkiem dziecka. Pisałam ostatnio w poście o influencerach co sądzę o publikowaniu zdjęć dzieci w sieci, zwłaszcza tych adoptowanych. Nie wiem, czy istnieje prawo zabraniające rodzicom zastępczym tegoż procederu. Małe dziecko nie jest w stanie się bronić, a co za tym idzie nie ma wpływu na decyzję o upublicznianiu jego wizerunku. Starsze dziecko może się wręcz tego wstydzić. 
Profil tej RZ o której piszę, jest kolorową, barwną reklamą tejże rodziny. I wiecie co jest najgorsze? To działa. Ileś tam lajków pod postem w stylu “Z moim słoneczkiem na placu zabaw” Czy tak powinna się zachowywać matka zastępcza? Dobra rodzina zastępcza wie, że dziecko jest u nich tymczasowo i przygotowuje je do pójścia do adopcji. Jeżeli z drugiej strony na adopcję nie ma szans, powinna postarać się stworzyć mu jak najlepsze warunki rozwoju podobne do życia w normalnej rodzinie. Kolejny przykład sprzed paru tygodni. 2-latek zostaje adoptowany i ma ogromne problemy z adaptacją w nowych warunkach. Dlaczego? Ponieważ matka zastępcza kazała wołać do siebie “mamo” i przez cały pobyt malca w rodzinie dała mu odczuć, że to właśnie ona nią jest. Po adopcji chłopiec nie mógł sobie po raz kolejny poradzić z porzuceniem, gdyż w jego rozumowaniu taka sytuacja miała miejsce – został oderwany od swojej rodziny, od “mamy” i umieszczony wśród obcych ludzi. Rozumiem, że między dzieckiem a RZ nawiązuje się więź, ale na litość Boską, skoro są RZ a nie adopcyjną to niechże będą nazwę to profesjonalni. Nazywają się rodziną zawodową, więc jest to ich zawód, wychowanie dzieci lub dobre przygotowanie ich do adopcji, a nie utrudnianie im życia.


Kolejna rzecz. Jeżeli matka oddaje dziecko do adopcji załóżmy po porodzie, nie wie jak ono wygląda po roku, po dwóch. Na jakiej podstawie daje jej się prawo śledzić losy dziecka, skoro sądownie zrzekła się do niego praw? Dlaczego rodzina zastępcza to umożliwia? Wiem jedno. Ja jako potencjalna mama danego dziecka, nie życzyłabym sobie, by jego wizerunek był wykorzystywany w jakikolwiek sposób i stanowił reklamę placówki, w której przebywa. Skoro mojej znajomej udało się odnaleźć dziecko w RZ mając niewiele danych, biologiczni rodzice mogą zrobić to samo. 
To nie jedyny przypadek z którym się spotkałam. Pamiętacie może jak w zeszłym roku szukałam domu dla 11-letniej dziewczynki? Otóż trafiła ona do rodzinnego domu dziecka. Wszystko fajnie, ale… No właśnie, ponieważ nie jest to temat stricte o tym, nie będę opisywać wszystkiego, ale sytuacja jest podobna. Pani publikuje zdjęcia dzieci przebywających w jej rodzinie chwaląc się nimi przed całym światem, pokazując jak wspaniałe życie dzieci mają dzięki niej. Racja, mają, w porównaniu z tym, gdzie mogły skończyć, ale czy jej rolą jest stawianie siebie na piedestale? Pani okazuje się być dość dobrą bizneswoman, wiele dla dzieci załatwia i to oczywiście się chwali, ale czyż dzieciom nie jest potrzebna przede wszystkim normalna rodzina, a nie szef, dbający o pracowników? Dodam jeszcze, że w wielu przypadkach pani przy okazji czerpie też duże korzyści dla siebie. W domu tym przebywają dzieci starsze, przez cały więc czas podkreślane jest to, że są to wychowankowie, którzy dzięki pani-mamie osiągnęli tak dużo. 


Zastanawiacie się dlaczego wiele par tak długo czeka na dziecko? Opowiem wam pewną historię. Pamiętacie Martę, bohaterkę mojego opowiadania sprzed jakichś 2 tygodni? Rodzina zastępcza, w której przebywała, to 3 dzieci biologicznych, 2 innych dzieci i ona sama. Nie jestem pewna, czy ta dwójka dzieci poszła przez te 5 lat do adopcji, ale za to byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, że owa pani, prowadząca zawodową rodzinę zastępczą, posiadająca trójkę swoich biologicznych dzieci, adoptowała niedawno niemowlę, które u niej przebywało. We wniosku do sądu napisano, że “nawiązała się głęboka więź, której przerwanie mogłoby przynieść negatywne skutki dla rozwoju dziecka” Tak, dobrze czytacie. Ja też nie mogłam uwierzyć. A jakaż to więź, której nie można niby przerwać nawiązała się między tą panią a niemowlęciem? Może ktoś mnie oświeci… Oczywiście wierzę, że pani pokochała dziecko i tak dalej i tak dalej, ale przy tak ogromnej liczbie oczekujących osób, niemowlę nie powinno jednak trafić do kogoś, kto nie ma jeszcze dziecka? Jak się okazuje, jest to bardzo często praktykowane po to, by ominąć procedury adopcyjne i kolejki. Wystarczy zrobić kurs na rodzinę zastępczą i czekać aż trafi do nas dziecko. Przy dzisiejszych  procedurach, kiedy to czas oczekiwania wraz ze szkoleniem i całym przygotowaniem przeciąga się czasem nawet do 4 lat, jest duże prawdopodobieństwo, że dziecko trafi do pieczy zastępczej dużo szybciej. A wtedy wystarczy już pracować nad więzią, by mieć podstawię do adopcji, do której taka rodzina ma pierwszeństwo. Czytałam już o tym kiedyś na forum internetowym, na którym kobiety chwaliły się, że właśnie w ten sposób szybko i sprawnie doczekały się dziecka. Potwierdziła to również moja zaufana osoba z tego środowiska. 


Jaki interes mają rodziny zastępcze, by przyspieszyć problem zabierania rodzicom biologicznym praw do dziecka? Żaden. Skoro dzieci już są do nich przyzwyczajone, im jest łatwiej, a co za tym idzie nie muszą się aż tak starać i poświęcać. Trudno w to uwierzyć, ale niektórzy uciekają się nawet do celowego odnajdywania rodziców biologicznych i utrzymywania z nimi kontaktu, by nie było podstaw do odebrania im praw. Nowe dziecko oznacza przecież nowe problemy. To też wiem z zaufanego źródła i jest to dla mnie przerażające. Najgorsze jest to, że nad rodzinami zastępczymi, rodzinnymi domami dziecka, w zasadzie nie ma porządnej kontroli. Niby przychodzi pani z PCPRu, ale cóż z tego, skoro wizyty te są zapowiedziane i można do nich świetnie przygotować zarówno dom jak i dzieci. Pamiętajmy, że dzieci przebywające w Domu Dziecka mają często obniżone poczucie wartości, wstydzą się, boją. Dlatego nie zgłaszają nigdzie tego, co naprawdę się dzieje za zamkniętymi drzwiami w RZ. Każdy z nas co jakiś czas słyszy o takich sytuacjach w telewizji. A to, że dziecko było dręczone, a to zaniedbane, a to molestowane. Dziecko trafia z piekła do piekła. Moja znajoma na własne oczy widziała, jak dzieci w RZ spały w suterenie, na materacykach, moczyły się ze strachu, na górne części domu nie miały prawa wejść. 


Podsumowując, nie chciałabym, żebyście odebrali mojego negatywnego posta w ten sposób, że jestem przeciwna rodzinom zastępczym i że we wszystkich dzieje się źle. Nie. Jest przecież wielu cudownych ludzi, którzy poświęcają swoje życie, by porzuconym, czy osieroconym dzieciom dać dom. I chwała im za to, bo jak to się potocznie mówi odwalają kawał dobrej roboty. Ale póki coś się nie zmieni w przepisach i przede wszystkim w polskiej mentalności, kolejne kłody będą rzucane pod nogi kandydatom na rodziców adopcyjnych, a cierpieć na tym najbardziej będą dzieci. 

 

27 komentarzy

    • izzy

      Aga, jeszcze na etapie starań o dziecko biologiczne, otwierałam szeroko oczy jak słyszałam takie rzeczy i chciałam wierzyć, że to pojedynczy przypadek. Teraz, gdy wiem to co wiem, a powiem Ci szczerze, że wiem naprawdę niewiele, pomimo, że ciut więcej niż Wy, to często wolałabym takiej wiedzy chyba nie mieć. Najgorsze jest to, że w wielu instytucjach zasiadają ludzie, którzy krótko mówiąc mają los dziecka w głębokim poważaniu. Wiesz jak to jest, w pracy urzędniczej dziecko to tylko nazwisko na kartce, niektórzy zapominają, że za nim kryje się mały człowiek… Jeżeli słyszę, że ktoś czeka 2 tygodnie, żeby pani złożyła na dokumencie swój szanowny podpis, to co mam sobie myśleć? Smutne to i słabe…

    • DrogaNieNaSkróty

      Tym bardziej, że w takich sytuacjach za tym nazwiskiem jest dziecko, które jest mniejsze, wrażliwsze, delikatniejsze niż dorosły człowiek. To jest właśnie najgorsze, że dla takiego małego człowieka te 2 tygodnie to wieczność, która potrafi wyrządzić mu krzywdę na długie lata i niestety nikt nie ma tego na uwadze 🙁

      • Cziki

        Czytam to wszystko i brak słów jak tam ktoś wspomniał mam znajomą której umieścili dzieci jedno w placówce 2 w tymczasowej rodzinie zastępczej.Zeby odzyskać dzieci musi czekać na jakąś opinie biegłego który według mnie centralnie ma to gdzieś żeby to zrobić na szybko czeka biedna już 3 miesiące .Kontakt z dziećmi co 2 tygodnie nic więcej ale zastanawia mnie jedno do matki tych dzieci czepiają się o wszystko .Musi zapewnić kieszonkowe prezenty owszem rozumiem wszystko ale kto czerpie korzyści kto rodzina zastępcza .To co słyszałam o tej rodzinie to niewiem modlą się nadplecskiem bo obrazek jest zły proszę niesty idziemy z czasem kiedyś był Bolek i Lolek Reksio teraz są inne bajki .taki przykład to że matka jest sama niea pałacu to co zabiera się dzieci .Prowadzi sprawy każe płacić za pobyty dzieci itp .Co za kraj wiadomo gdy dziecko jest bite martretowane alkohol itp owszem róbcie to co należy ale znam tyle przypadków gdzie się źle dzieje i każdy ma to głęboko w du… Rodziny niektóre pewnie że zrobią wszystko żeby mieć takie dziecko bo !!!mają korzyści finansowe i nikt mi nie powie że jest inaczej po co pracować jak mogę ufać rodzinę zastępczą .polskie prawo jest kulawe było i będzie takie życie i taka prawda .Z poważaniem

        • izzy

          Niestety rzeczywistość czasem bywa brutalna. I najbardziej żal dzieci, które cierpią i być może nigdy ze swojej traumy się nie podniosą. Dlatego tak bardzo potrzebujemy dobrych rodzin zastępczych, takich, by kochały te dzieci jak swoje, jeżeli nie ma szans na adopcję, dobrze przygotowały do adopcji lub po prostu dały kochający dom dziecku wtedy, gdy matka nie potrafi. Bywa różnie, jest patologia, ale też czasem matki nie potrafią się zająć dziećmi z innych powodów – nie mają wsparcia, mają niskie poczucie własnej wartości, brak perspektyw na życie. Ale czasem jak to się mówi potocznie ogarniają się i chcą dać sobie i dziecku drugą szansę. Dlatego właśnie RZ jest ważna, by nie okazało się, że dziecko jest wyrwane z biologicznej rodziny i osadzone w innym miejscu, ale jego trauma trwa, tylko w inny sposób. Straszne to wszystko. Brak miłości ze strony dorosłych do dziecka niesie za sobą tragiczne skutki.

          Pozdrawiam serdecznie

  • Jaga

    Wybacz mi to co napiszę, ale znaczna część "ludzi" nie powinna mieć w domu chomika a co dopiero dzieci… Im dłużej żyję tym częściej dochodzę do tego wniosku

    • izzy

      Wybaczam, bo dokładnie to samo sądzę… 🙁 I do tego samego wniosku dochodzę wraz z upływem lat. Kiedyś wydawało mi się, że skoro ja jestem uczciwa to inni też tacy są, skoro ja bym komuś pomogła, on zachowa się tak samo. A tu zdziwienie i rozczarowanie… Ostatnio stwierdziłam do męża, że my chyba prócz grzeczności to musimy nauczyć dzieci umieć dawać komuś w przysłowiową mordę (sorry za słowa) I nie mam na myśli bijatyk, żeby nie było, ale żeby umiały się bronić w życiu.

    • Agata

      Izzy, wcale Ci sie nie dziwie. Swiat jest teraz taki, ze ja moim Potworkom mowie od dawna, ze nie wolno im zaczynac bojek. Nie chce slyszec, ze kogos popychaja czy bija dla zabawy, bo czuja sie silniejsi. Ale dodaje zawsze, ze jesli ktos celowo uderzy, popchnie, podstawi noge, itd. im, to maja prawo krzyknac lub oddac i to oddac z calej sily, zeby atakujacy nie osmielil sie tego powtorzyc. Obawiam sie, ze jesli nie naucza sie zawczasu bronic, to zgina w dzisiejszym swiecie, gdzie trzeba sie rozpychac lokciami. 😉 Niestety, to tak nie dziala. Bi nie da sobie w kasze dmuchac, potrafi jasno pokazac kiedy cos jej sie nie podoba. Nik tylko placze. Jest spokojny, bierny i przez to, juz teraz dochodza mnie sygnaly, ze staje sie celem atakow wiekszych, silniejszych chlopakow, kiedy maja oni ochote zrobic komus glupi i niezbyt przyjemny zart. :/

    • Jaga

      Uwielbiam nauczycielkę syna… jak Młody był gówniarzem nigdy nikogo nie uderzył. Niestety koledzy z tego korzystali . Aż kiedyś jego cierpliwość się wyczerpała i tak pierdol…. kolegę drzwiami od kibelka (ten nie dał mu w spokoju tam wejśc i się wysikać) że musiało przyjechać pogotowie, koledze łez zszyli a mojemu Młodemu nawet nie obniżyli zachowania bo nauczycielka stwierdziła że skoro on tak zareagował to musiał mieć powód…. Od tego czasu do skończenia szkoły miał święty spokój.

    • izzy

      Agatko, ja mam właśnie wrażenie, że my wychowujemy dzieci zbyt grzecznie czasami. No tylko właśnie gdzie znaleźć ten złoty środek? Próbuję go namierzyć 😉 Bo z jednej strony tak jak piszesz, dziecko musi umieć się obronić. Z drugiej jednak nie chciałabym mówić dziewczynom, że mają komuś dać w maskę, jak coś się będzie działo, bo nie jestem pewna, czy prawidłowo ocenią sytuację i nie przesadzą na przykład 😉 Zresztą nie chcę ich uczyć, że siłą można cokolwiek załatwiać, bo w przyszłości może się to źle skończyć. Na razie mówię, że gdyby silniejsze dziecko je popchnęło, czy uderzyło, to mają zgłosić cioci w przedszkolu lub mnie. Niech dorośli się tym zajmą, nie dziecko na własną rękę. Z drugiej strony tłukę im do głowy, że jeśli zaczepi ich dorosły i chciałby je siłą zabrać to żadne zasady nie obowiązują: mogą kopać, gryźć i krzyczeć do woli. Trudne to wszystko.

    • izzy

      Jaguś, przecież wiesz, że jak ktoś ma miękkie serce to musi mieć twardy tyłek 😉
      Historia Twojego syna przypomniała mi historię, którą opowiadał mi mój mąż. Z nim było podobnie. Ogólnie jest osobą spokojną, zrównoważoną i opanowaną. Nie krzyczy, nie jest agresywny. I jako dziecko też musiał taki być. Pewnego razu nie wytrzymał i tak przywalił koledze, że tamtemu ząb wyleciał :D:D Polała się krew. Od tamtej pory świat wyglądał inaczej 😉 Może czasem tak trzeba, zwłaszcza z chłopakami. Choć ja nie byłam lepsza. Gdy w podstawówce kolega śmiał się z koloru moich włosów to zamiast zamknąć się w sobie to co zrobiłam? Wbiłam mu w udo cyrkiel… hmm
      Moja młodsza córka też jest opanowana, ale nie jest buła. Ona po prostu niczym lew czeka na odpowiedni moment. Opowiadała mi pani z przedszkola, że poszarpała się z koleżanką (Misia, nie pani ;)), która chciała jej zabrać zabawkę, a one udały, że nie widzą i zignorowały to. Pani do mnie mówi: może to i nie wychowawcze, ale ona jest tak grzeczna i ułożona, że jak raz na kiedy tupnie i obroni się, to nic się nie stanie 😉

  • Aaaa

    Moja córka pierwsze miesiące życia spędziła w RDD. Odwiedzaliśmy ją tam jakiś czas więc miałam osobistą styczność z tą formą opieki i jedyne co chciałoby mi się powiedzieć to parafrazując słynne powiedzenie „Obyś cudze dzieci w pieczy zastępczej wychowywał”.
    Wydaje mi się, że wrzucanie do jednego wora RZ, które znęcają się nad dziećmi, RZ w których dzieci nawiązują więzi z opiekunami i RZ o motywacji adopcyjnej jest jednak przesadą.
    Co do nawiązywania więzi pomiędzy RZ a dzieckiem to sprawa moim zdaniem jest bardzo złożona. Dziecko, szczególnie małe (ale nie tylko), które jest w RZ od urodzenia, nie rozumie, że to tylko tymczasowo, że kiedyś może trafi do adopcji. Ono chce być przytulone tu i teraz a nie czekać na to, że za 6 tygodni, miesięcy, lat przyjdzie ta prawdziwa mama (w domyśle adopcyjna). Ono chce żeby ktoś tu i teraz odpowiadał na jego potrzeby. Gdzie postawisz granicę w nawiązywaniu tych więzi. Stłukłeś jedno kolano to przytulam Cię przez 3 minuty, stłukłeś dwa to przez 5. Nawet jeśli drzesz się przez 15? Czas na rozmowę z dzieckiem max. 15 minut dziennie bo inaczej za bardzo się ze mną zwiążesz? Nie gotujemy wspólnie obiadu bo to powinieneś robić z robić z rodzicami a ja jestem tylko ciocią. Więź w prawidłowo działającej RZ wytwarza się w sposób naturalny. Średni czas pobytu dziecka w pieczy zastępczej to ponad 3 lata. Trudno żeby w tym czasie, w prawidłowo działającej RZ nie wytworzyły się więzi pomiędzy zastępczymi rodzicami a dziećmi. Uważałabym raczej, że z RZ jest coś nie tak jakby tych więzi nie było. Wyzwaniem raczej jest przeniesienie tych więzi na RA. Niestety niewiele jest RZ, RA i OA, które mają pojęcie jak to zrobić. Dzieci są traktowane jak walizka – mamy pieczę – huzia na Józia zabieramy do domu i nieważne, że dziecko jako dom traktuje właśnie dom RZ a RA to właściwie obcy ludzie bo po kilku spotkaniach na pewno nie są dla niego rodziną. RZ zresztą często same się cieszą a takiej sytuacji bo to jedno dziecko mniej do ogarnięcia więc jak tylko mogą to wystawiają za drzwi. Pewnie RZ raczej nie powinna narzucać dziecku, że ma mówić do mamy zastępczej „mamo” ale jeśli dziecko samo wyjdzie z taką inicjatywą bo po prostu inne dzieci mają mamy i ono też by chciało?
    Na temat adopcji przez RZ miałam kiedyś takie samo zdanie ale zmieniłam – zadałam sobie pytanie dlaczego ja tak nie zrobiłam skoro taka opcja była, jest i będzie. Odpowiedź jest bardzo prosta – nie byłabym w stanie znieść tej niepewności, że być może matka nie zrzeknie się praw, może pozbawienie praw nie będzie tak łatwe jak się wydaje. Dodatkowo RZ ma obowiązek umożliwić RB kontakt z dzieckiem więc ma wszystkie dane przyszłej RA. Ta opcja jest dostępna dla każdego – można zrobić kurs na RZ i w ten sposób starać się o adopcję dziecka to żadna tajemnica ani tajny trik. Trzeba tylko mieć świadomość z czym to się wiąże. OA oczywiście się wściekają bo ktoś im zabiera dziecko z kolejki i łamie ich monopol na adopcje. Ale popatrzmy na to z perspektywy dziecka a nie OA czy rodziców z kolejki w OA – czy dla niego nie jest najlepsze gdy od początku jest z tymi docelowymi rodzicami – nawet jeśli najpierw są zastępczy a potem adopcyjni?
    Aglaia
    CDN

    • Anonimowy

      Bardzo trafna uwaga. Sama będę mama zastępczą za miesiąc i też odwiedzamy naszego przyszłego syna w pogotowiu opiekuńczym. Tak właśnie – przyszłego syna! Bo będzie tak traktowany jak nasze dziecko. Bo na tym polega bycie RZ. Dziecko w PO jest prawie rok i przywiązało się do tamtych opiekunów. To są wspaniali, cudowni ludzie. Teraz ma trafić do nas i już się nie może doczekać. Musieliśmy ograniczyć spotkania, bo przy naszym wyjściu płacze i pyta czemu go jeszcze nie możemy zabrać.. A nawet u nas nie był. Widuje nas raz na tydzień od 3 miesięcy. I chcę zaznaczyć, że kontakt ze swoimi biologicznymi rodzicami też ma. Dzieci się bardzo szybko przywiązują i tak jak napisałaś mają potrzebę miłości i czują czy ty mu ją okazujesz. My mamy swojego biologicznego syna i nie planowaliśmy więcej dzieci, ale jak zdecydowaliśmy się zabrać dziecko w pieczę zastępczą to po miesiącu od naszej decyzji okazało się, że jestem w 2 miesiącu ciąży. Ale dziecko I tak zabierzemy, bo nie traktujemy go jak rzecz i nie chcemy, żeby cierpiało i czuło się odrzucone. I nie robię tego dla pieniędzy, bo nie oszukujmy się jakieś wielkie one nie są za 24 h opiekę nad dzieckiem, które często ma różne problemy emocjonalne i zdrowotne. I wkurza mnie takie generalizowanie, bo to jest totalne kłamstwo. Myślę, że jak ktoś nie ma przynajmniej kilku rodzin zasteczpych, które bardzo dobrze zna i ma z nimi kontakt, to nie ma prawa pisać o jakis kilku sprawach zasłyszanych w TV. Bo to jest bardzo krzywdzące.. Czyli wg autorki lepiej, żeby dziecko zostało w domu dziecka z ciągle zmieniającymi się opiekunkami niż w normalnym domu gdzie są kochający go zastępcza mama, tata i rodzeństwo?

    • izzy

      Może zacznę od tego, że bardzo proszę następnym razem nie czytać między linijkami i nie doszukiwać się czegoś, czego nie ma. Temat postu nie traktuje o bezzasadności tworzenia rodzin adopcyjnych i dylemacie co jest lepsze dla dziecka: dom dziecka czy RZ. Cieszę się, że tylu ludzi ma dobre doświadczenia z rodzinami zastępczymi, ale niestety nie zawsze to ma miejsce i taki właśnie problem przedstawiłam w moim wpisie. Jestem w temacie okołoadopcyjnym już kilka dobrych lat i zbyt często niestety spotykam się z sytuacjami, w których rodzina zastępcza zamiast pomóc dziecku, dostarcza mu dodatkowej traumy. Jeżeli maluch ma szansę na adopcję to nie widzę powodu, by uczyć go, że jestem jego mamą. Gdy dojdzie do przysposobienia przeżyje kolejną traumę porzucenia przez kolejną "mamę". Proszę mi wierzyć, to nie jest takie proste jak niektórym się wydaje. Dziecko potrzebuje nie tylko opieki w sensie fizycznym, ale również odpowiedniego wsparcia i przygotowania do dalszego życia. Daj Boże jeśli zostanie do 18 roku życia w RZ. Ale warianty są różne, może wrócić do rodziny biologicznej, może zostać adoptowane lub np. z różnych powodów przeniesione do innej rodziny zastępczej. Oczywiście, że trzeba z dzieckiem nawiązać więź, jest to wskazane, bo czyż nie taki jest zamysł takiej rodziny? Stworzyć warunki najbliższe rodzinie biologicznej? Z tą różnicą, że trzeba przygotować dziecko na ewentualne odejście. Jeżeli ktoś pragnie być mamą i taką to powinien starać się o adopcję, nie o opiekę nazwę to tymczasową.
      Żeby nie być gołosłownym przypadek z ostatnich tygodni. Dziewczynka przebywająca w RZ w której jest 2 dzieci biologicznych. Śpi przy drzwiach wyjściowych na materacyku, w domu konflikt ze względu na walkę o uczucia matki zastępczej. Dziecko izolowane od reszty rodziny, daje się mu odczuć, że nie do końca jest jednym z nich. Udaje się znaleźć rodzinę adopcyjną (wreszcie dziewczynka była wolna prawnie) i dopiero wtedy widać w jakich warunkach żyje. Sami pracownicy ośrodka wypowiadają się jak mogło dojść do tego, że taka rodzina dostała pozwolenie na zabranie do siebie dziecka.
      I cóż, czy wpadnięcie z deszczu pod rynnę jest dobrym rozwiązaniem? Rodzina jest jest zła sama w sobie, ale kompletnie nie poradziła sobie z sytuacją.

      Prawda jest taka, że RZ to wspaniała sprawa, pod warunkiem, że wywiązuje się ze swojego postanowienia rzetelnie. To nie jest tak, że mam 2 psy i przygarnę kolejnego, bo dam radę, bo mi go żal, bo szkoda. To bardzo odpowiedzialna decyzja i nie może opierać się tylko na tym, że dam dziecku dom. To jedno. Co jeszcze mogę dać? Czy dam radę? Zbyt dużo niestety jest przypadków, w których ludzie nie dają rady. Lub nie chcą, bo jest im łatwiej, bo taki mają sposób na życie. Będziesz mieć dziecko to sama zobaczysz o czym mówię. To nie są tylko problemy życia codziennego. To właśnie poczucie dziecka, że jest gorsze niż Twoje biologiczne potomstwo, zaniżone poczucie własnej wartości i tożsamości, zazdrość, niemożność poradzenia sobie ze sobą. Prawdziwy sprawdzian zaczyna się dla rodziny wtedy, gdy dziecko trafia do domu. Nie jako noworodek, bo ten faktycznie potrzebuje wsparcia w formie przytulania, ale wtedy, kiedy dziecko zacznie dorastać i rozumieć co się dzieje.
      I na koniec napiszę, że życzę Wam oczywiście wszystkiego dobrego, byście mieli dużo miłości i cierpliwości dla dziecka. Nie wiem dlaczego utożsamiasz się z przykładami, które podałam. Nie generalizuję, ale takich przypadków jest dużo i o nich właśnie piszę. Jeżeli podjęliście taką decyzję z dobroci serca to chwała Wam za to, bo właśnie takich rodzin potrzeba. Ale nie będę przymykała oczu na to, że nie zawsze tak jest.
      Ja staram się tworzyć dobrą rodzinę adopcyjną, ale nie będę okłamywać nikogo, że zawsze tak jest. Że każdy, kto adoptuje jest święty. Ja mogę ręczyć za siebie, za innych nie odpowiadam.
      Wszystkiego dobrego, pozdrawiam serdecznie.

    • izzy

      I tak na marginesie jeszcze jeden przykład. Z tych Świąt. Po kilku latach do pani, która tworzyła RZ dla 2 chłopców zadzwoniła mama biologiczna, do której powrócili. Dzieci i ona chcieli się spotkać z mamą zastępczą, porozmawiać. Popatrzcie jak fajnie. Wcale nie musieli, bo w sumie nic ich nie łączy z nią, nie widzieli się długo. Ale najwidoczniej więź była prawidłowo zbudowana, na tyle, że dzieci mogły wrócić do rodziny (matki w sumie) biologicznej, ale również zachować część swojego życia związanego z RZ. Wszystko się da. Trzeba tylko chcieć. Rodzicielstwo to swego rodzaju poświęcenie. Nie ważne czy biologiczne, adopcyjne, czy zastępcze. To wyjście gdzieś poza siebie, poza własne potrzeby. Wtedy wszystko ma swoje miejsce i sens.

  • Aaaa

    RZ często nie są opiekunami prawnymi dzieci więc nie są stroną w sprawach o pozbawienie praw, przysposobienie itp. Nie mają wpływu na to co zrobi sąd. Czasem zapyta się ich o zdanie ale to rzadkość.
    Jeśli ktoś uważa, że na zawodowym rodzicielstwie zastępczym można zarobić to gratuluję – znasz kogoś kto chciałby pracować za bodajże 2000 zł/brutto (minimalne wynagrodzenie dla zawodowej RZ/RDD, pewnie niewiele powiatów płaci więcej) 24h/doba, 7/7, bez urlopu? Dodatek na utrzymanie dziecka w wysokości bodajże 1000 zł. niewiele to zmienia bo za tę kasę masz utrzymać dziecko – wyżywić je, ubrać, zapewnić opiekę medyczną (często specjalistyczną), wyposażyć do szkoły…
    A jak ktoś jest zainteresowany problematyką rodzicielstwa zastępczego to bardzo polecam bloga Pikuś Incognito. Z autorem nie zawsze się zgadzam ale jego posty dają dużo do myślenia i otwierają oczy na wiele spraw.
    Aglaia.

    • izzy

      Aglaia, może zacznę od tego, że nie wkładam wszystkich typów RZ do jednego wora, tylko do jednego postu, gdyż do tematu raczej już nie wrócę. Na blogu opisuję swoje doświadczenia, doświadczenia bliskich mi osób i relacje tylko zaufanych ludzi. Jeżeli Ty masz inne to fajnie, że o tym piszesz. Jak zauważyłaś, na końcu wyraźnie podkreślam, że nie mam zamiaru skrzywdzić tych rodzin, które poświęcają całe swoje życie na pomoc innym. Ale też nie będę obojętna na to co się dzieje i na to z czym się spotykam. I o tym właśnie piszę.

      Pytasz, czy nie lepiej, żeby dziecko zostało w RZ, skoro tam już nawiązała się więź. Nie, tak nie uważam, jeśli dziecko jest małe. Według mnie powinno trafić do rodziny adopcyjnej, w której rodzice nie mają jeszcze dzieci, lub mają jedno i gdzie będzie dziecku poświęcone będzie 100% uwagi. Jeżeli w sytuacji, którą opisałam, pani ma 3 dzieci biologicznych (samych chłopców) i jakieś dzieci (nie wiem ile teraz) w pieczy zastępczej i adoptuje niemowlę, to robi to wyłącznie ze swoich egoistycznych pobudek. Nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Gdy Marta szła do adopcji, pani zachowała się nieodpowiedzialnie i kompletnie nie myślała o dziecku. Zrobiła przysłowiowy cyrk, gdy Marta odchodziła, płakała, krzyczała "Nie odchodź, nie zapomnij o mnie" a potem wydzwaniała do dziecka zamiast pozwolić jej po prostu na rozpoczęcie nowego życia.

      Wszystko co tu piszę jest prawdą, więc nie ma co z tym polemizować. Nie staram się nikogo przekonać, że RZ to zło, ale pokazuję jak ważna jest motywacja, zdrowy rozsądek i zdrowy umysł, bo inaczej skrzywdzimy dziecko. Nawet sobie nie wyobrażasz ilu potencjalnych kandydatów przychodzi ze złą motywacją i o tym na pewno nie raz napiszę, bo dziecko to nie towar i niestety nie każdy ma takie podejście jak Ty czy ja.

  • izzy

    Czy się nie opłaca finansowo? Teoretycznie nie. W praktyce jeżeli się postarasz wygląda to zupełnie inaczej. Zamiast iść pracować do Biedronki, harować do 22 na zmianie i budzić się z bólem placów na drugi dzień, zostańmy RZ. Im więcej dzieci, tym więcej kasy. Jeżeli ustawisz dzieci odpowiednio, czyli masz tylko starsze, idą na cały dzień do szkoły, tam jedzą obiady, przychodzą, odrabiają lekcje, zawozisz na zajęcia, dzieci na tyle duże, że sprzątają, pomagają itd. Tak jest właśnie o tej dziewczynki. Pan pracuje, nie ma go w domu, jej też nie ma, bo ciągle "coś załatwia" Dzieciom nie pomaga wcale, "bo muszą być samodzielne" (pomijam, że nie są orłami niektóre) Za wakacyjny wyjazd dostanie pensję, wiele innych dodatków, a jak się dobrze zakręci to i na wyprawkę dostanie. Jeżeli do tego działa przy kościele to może liczyć na fajne ubrania i pomoc. To nie jest tak, że ludzie ci działają na granicy ubóstwa i wszyscy są Matką Teresą. Być może i takie rodziny są, bo też o takich słyszałam, że właśnie w tym się spełniają, celowo biorą do siebie chore dzieci, by dać im szansę na jakiekolwiek życie. I tak się poświęcają właśnie. Sami nie zjedzą, a dadzą dziecku, nie mają swojego życia, ale dają coś innym. Nie wiem jaki procent takich ludzi istnieje, ale na pewno istnieje.

    Wczoraj wpadła mi w ręce lokalna gazetka, taka darmowa i artykuł pt. Zostań RZ. Miałam nawet edytować swojego posta, ale już nie było czasu 🙂 Cytuję: "Bycie RZ nie powoduje powstania więzi rodzicielskiej pomiędzy opiekunem a dzieckiem…" i to miałam właśnie na myśli pisząc w poście o relacjach i więzi. Ty piszesz o opiece, a nie o więzi. Myślę, że przesadą jest przykład ile mam kogo przytulać albo ile dać zjeść. To nie jest więź, to jest opieka. A ze słowem mama, tak jak jestem za w przypadku tej starszej dziewczynki o której pisałam (dla niej to szczyt marzeń mieć mamę, jaka by nie była) tak nie widzę powodu, by uczyć tego 2-latka. Wyrządzono mu ogromną krzywdę. Zgadzam się, że trudno przygotować dziecko, ale według mnie nie potrzeba szkoleń na ten temat, wystarczy mieć trochę oleju w głowie i empatii. I przede wszystkim myśleć o dziecku, a nie o sobie. Dlatego ja podobnie jak Ty, nie mogłabym być matką zastępczą. Bałabym się, że pokocham wszystkie dzieci tak mocno, że trudno mi się będzie z nimi rozstać. Pewnie adoptowałabym wszystkie po kolei 😉 A być może nie. Być może jak mam już swoje, to w tej sytuacji znalazłoby się u nas miejsce dla takich, które będą czekać na RA. Z radością pomogłabym im w adaptacji a nie utrudniała.

    Wiem jak działają PCPRy i cóż, muszę stwierdzić, że w wielu przypadkach, ludzie zupełnie się do tego nie nadają. Niestety. Bloga Pikusia znam. Faktycznie, jeżeli kogoś interesuje ta tematyka to znajdzie tam dużo informacji. On pisze o swoich doświadczeniach, a ja o swoich. Jedno nie wyklucza drugiego.

    I na koniec. Fakt, RZ nie ma nic wspólnego z pozbawieniem praw, ale może to skutecznie utrudniać, uwierz mi…

  • Aaaa

    Ja nie twierdzę, że to co piszesz nie jest prawdą nawet nie bardzo chcę z tym polemizować (może poza tym, że na rodzicielstwie zastępczym można się dorobić). Tylko ilość nieszczęścia w jednym poście, razem z jego tytułem może naprawdę moim zdaniem stwarzać mylny obraz rodzicielstwa zastępczego.

    Osobiście znam jedną taką rodzinę, przebywałam w ich domu jakiś czas od rana do wieczora i w weekendy. Może to nie była idealna rodzina (no cóż moja też nie jest) ale daleko jej było do tego co opisujesz. Większość moich znajomych odbierała dzieci z RZ – ok każdy coś tam tym rodzinom mógł zarzucić, coś mu się nie podobało ale im również było daleko do takich nieprawidłowości.

    Tak wiem, że zgodnie z ustawą i założeniami rodzina zastępcza nie ma tworzyć więzi o charakterze rodzinnym ale wiesz przepis sobie a życie sobie. Może dałoby się to jeszcze zrealizować gdyby realizowane było również inne założenie ustawy, że piecza zastępcza ma trwać max. 18 miesięcy a potem adopcja albo powrót do rodziny biologicznej. Jak dziecko w RZ jest lata (z różnych przyczyn) to ta więź wytwarza się naturalnie. Więzi nie da się zadekretować i to nie jest jakieś magiczne „plum” dziś nie ma a od jutra jest (i myślę, że jako mama adopcyjna doskonale o tym wiesz). Jeśli stały opiekun prawidłowo sprawuje opiekę i robi to przez dłuższy czas to ta więź po prostu się wytworzy, nie ma siły.

    Gdyby rodzicielstwo zastępcze było taką ekstra robotą na dodatek super płatną to ludzie walili by drzwiami i oknami. A jednak tego nie robią. Ciekawe dlaczego? Może nie wiedzą, że to taka super robota i warto rzucić kasę w Biedronce bo wystarczy przyjąć pod swój dach 3-4 dzieci i właściwie kasa taka sama a nic robić nie trzeba? Nie twierdzę, że te rodziny żyją w skrajnym ubóstwie. Pewnie większość wychodzi na swoje ale na Maybacha i wczasy na Seszelach raczej nie odłożą.

    Aglaia.

    • izzy

      Temat postu nie brzmi "Cała prawda o rodzicielstwie zastępczym" czy też "Obraz RZ w Polsce" albo "Jak zarobić na RZ" Myślę, że ktoś, kto przeczyta tekst będzie doskonale wiedział o co mi chodzi. Opisuję sytuacje z którymi się spotykam w dwóch celach. Po pierwsze po to, by ludzie wiedzieli, że nie zawsze jest kolorowo, po drugie by ci, którzy zastanawiają się nad założeniem RZ czy adopcją setny raz przemyśleli swoją motywację. Dostaję czasem maile od ludzi z takimi pytaniami, że włos się jeży na głowie. Poza tym, na każdym kroku jesteśmy bombardowani historiami skrzywdzonych i "skrzywdzonych" rodzin. Wpłać tyle, kliknij tu, daj lajka, bla bla bla a jak przychodzi do prawdziwej pomocy to nie ma nikogo. Pustka. Nie twierdzę, że sprawy, które są przedstawiane na FB zawsze są przekrętem, bo nie są, ale wiele z nich jest. Dlatego trzeba na wszystko uważać.
      No, ale nie o tym w sumie chciałam napisać. Nie twierdzę, że nawiązanie więzi jest łatwe, bo nie jest. Nie twierdzę, ze na RZ wszyscy zarabiają, napisałam tylko, że się da, gdy ktoś ma złe intencje. I takie dałam przykłady.

      P.S. Na Seszele może i nie odłoży, ale na inne tropiki już tak. I niech jedzie, niech zabiera dzieciaki, niech dorabia się nawet na tej RZ póki najważniejsze dla nich jest dziecko.

  • MB

    Autorka postu się złości, bo nie została zrozumiana zgodnie ze swoją intencją…być w tematach okoloadopcyjnych, i relacje zaufanych osób to brzmi jak środowisko sfrustrowanych czekaniem kandydatów na rodziców adopcyjnych. A później często zawiedzionych ludzi tym, że to nawiązywanie więzi jest takie trudne…pewnie to rodziny zastępcze nieprofesjonalnie przygotowały dziecko do adopcji… Znam to środowisko, bo też się w nim poruszam od kilku lat, mam adoptowanego syna, przyjaciół RZ oraz przyjaciół RA oraz w końcu pacjentów z wszystkich tych środowisk i jeszcze domów dziecka(jestem terapeutą). Błędów nie brakuje w RZ, ale RA są niestety słabo przygotowane do adopcji, o czym świadczą wypowiedzi autorki. To co opisuje Izzy to perspektywa RA… Z perspektywy dziecka jego pierwsze słowa to “mama” i to nie wina, a sukces rodziny jesli roczne dziecko jest do niej przywiazane jak do biologicznej. Im bliższa więź tym zdrowiej, tym większe szanse na przeniesienie tej więzi na RA… Ale o tym jak to więź przenieść często obie strony niewiele wiedzą. Ja widzę wielką winę po stronie rodzin adopcyjnych, które zrywają relacje z RZ po adopcji, to powoduje kolejną stratę i depresję nawet u niemowlaków. Z mojego kursu (8par) nikt poza nami nie utrzymuje relacji z RZ… W gabinecie (Ok 50 par doświadczenia) się z tym nie spotkałam. Odcina się dziecko od przeszłości, mówi mu farmazony o tym, że urodziło się w serduszku,A zdarza się, niestety że rodziny adopcyjne ukrywają fakt adopcji przed dzieckiem…
    O wadach rodzin zastępczych nie piszę…bo autorka dużo napisała…Ale z perspektywy dziecka, dlaczego nie może być adiptowabe przez RZ, która już dzieci ma? Bo to niesprawiedliwe wobec osób, które ich nie mają? Co to jakiś socjalizm dziecięcy? To mamy dzielić dzieci po równo wobec par? Nierzadko jak ktoś już dzieci ma to właśnie jest lepszym kandydatem dla dziecka, bo ma doświadczenie, jeśli dodatkowo ma z dzieckiem silną więź zbudowaną przez lata to jest to tylko z korzyścią dla dziecka. Jest to trudna droga, a bycie RZ zawsze wiąże się z ryzykiem rozstania, z tego powodu takiej drogi nie wybieram, ale też nie oceniam.

    • izzy

      Może zacznę od przytoczenia słów psychologa z mojego ośrodka. Zadaniem RZ jest stworzenie warunków jak najbliższych normalnej rodzinie i nawiązanie takich relacji z dzieckiem, by jak najlepiej przygotować je do ewentualnej adopcji. Jeżeli szansa jest duża, a dziecko małe i nie rozumie jeszcze wszystkich zależności, nie powinno zwracać się “mamo” do matki zastępczej, ponieważ narażane jest na odczucie ponownego odrzucenia przy przysposobieniu oraz utrudnienie nawiązywania więzi.
      Teraz coś ode mnie. Mój blog jest blogiem osobistym, w którym opisuję swoje i innych doświadczenia z adopcją właśnie z perspektywy rodziców adopcyjnych. Z Twojego komentarza wynika, że jesteśmy grupką sfrustrowanych i roszczeniowych ludzi, co nie jest zgodne z prawdą. Nie piszę tu historii zmyślonych i nie oczerniam RZ, ale bez koloryzowania przedstawiam z jakimi problemami czasami trzeba się liczyć. Przystępując do procesu adopcyjnego sama byłam pełna wiary, że na każdym kroku ludzie są życzliwi i chcą dobrze zarówno dla dziecka jak i przyszłych rodziców. Niestety właśnie z takimi kłodami spotykamy się a to w sądzie, a to w RZ czy jeszcze gdzie indziej.
      Czy każdy jest dobrze przygotowany by zostać rodzicem adopcyjnym? Oczywiście, że nie i wiele razy o tym pisałam jeżeli będziesz chciała poczytać więcej zapraszam. Od nieudanych adopcji spowodowanych niewłaściwą motywacją do niewydolności jako rodzice. Nie neguję tego, po prostu to inny temat, inny wpis.
      Nie jestem przeciwna adopcji przez RZ dziecka jeżeli mają nawet swoje biologiczne. O ile ta rodzina dobrze funkcjonuje, co niestety nie miało miejsca w tym przypadku, który opisałam. Pani wielokrotnie miała problem z pożegnaniem z dzieckiem, wpadała w histerię, wydzwaniała do RA i nękała.
      Zgadzam się, że RA źle robią zbyt szybko odcinając dziecko od środowiska, które zna. Znam wiele pozytywnych przypadków, w których obie rodziny przez wiele lat utrzymują ze sobą kontakt i są częścią życia dziecka. O ile oczywiście jest to dobra rodzina zastępcza.
      Zupełnie nie rozumiem Twoich negatywnych emocji w komentarzu, ponieważ nie napisałam nic, co w jakiś sposób świadczyłoby nieprawdę czy też negowało ogromną pracę jaką wykonują RZ (o adopcyjnych nie piszę, gdyż temat nie o nich traktował) Może Cię rozczaruję, ale nie prowadzę agresywnego kółka sfrustrowanych RA i nie wylewam żalu na forum publicznym z tego powodu. Wpis miał charakter jednorazowy i tak jak napisałam miał na celu uświadomienie ludziom na jakie problemy muszą się nastawić i być może przygotować. Z adopcją mam do czynienia od ponad 7 lat, współpracuję z ośrodkiem jako mama adopcyjna i wspieram pary nie tylko w oczekiwaniu na dziecko, ale również po adopcji. Wiem więc z czym muszą się zmagać kandydaci nie tylko od nich samych, ale bezpośrednio z ośrodka. Masz prawo do swojego zdania na podstawie swoich doświadczeń. I chwała za to, że masz takie a nie inne doświadczenia, bo nie potrzeba nam ani złych RZ ani RA.
      Na koniec sprawa sprzed tygodnia. Ośrodek chce jak najszybciej umieścić dzieci w RA. Nie jest łatwo, szaleje wirus, wielu urzędników po prostu nie ma. A co robi mama zastępcza? Oficjalnie prosi “by zostawiono jej dziecko chociaż do Świąt” Jak zabawkę… Pozostawię bez komentarza.
      Pozdrawiam serdecznie

    • izzy

      Staram się odpisywać na każdy komentarz, ale myślę, że tym razem szkoda mojego czasu…. Myślę, że pani mama zastępcza powinna zastanowić się w którym miejscu mój post wyraża np. pogardę i na jakiej podstawie MZ uważa, że są to bzdury.
      Pozdrawiam

  • Anonim

    Jestem mamą zastępczą. Bardzo zabolał mnie ten post. Bardzo. Oparty na opowieściach, a szkoda, bo to nie fakty. Nie zgadzam się z tym co Pani napisała, ale najbardziej zabolała łatwość oceniania sytuacji dzieci i rodzin. Łatwo się ocenia stojąc z boku. Oceniając czy więź mogła się nawiązać czy nie, czy można ją przerwać czy nie. Cytuję “A jakaż to więź, której nie można niby przerwać nawiązała się między tą panią a niemowlęciem? Może ktoś mnie oświeci”. Smutne to zdanie.
    Otóż oświecę Panią. Więzi się budują, kiedy – jak Pani napisała – wychowujemy. Kiedy przytulamy, dbamy, całujemy, pielęgnujemy. Mówimy o niemowlakach. Zawsze. Nie da się dbając i kochając całym sercem nie budować więzi. Kiedy dziecko trafia do rz, zwykle nie wiemy jak będzie wyglądała jego sytuacja prawna. Czy rb będą chcieli zawalczyć, czy nie. Mija dużo czasu, bo 18 miesięcy, kiedy będzie można pozbawić rb praw (od ostatniego kontaktu). Z niemowlaczka wyrosło już 18 miesięczne dzieciątko, które, często wzorując się na innych dzieciach w rodzinie zaczyna mówić mama, tata. Czy mamy zabraniać? Nie słyszy ciocia, nie słyszy wujek.
    To wszystko jest bardzo delikatne, dziecko jest delikatnym skarbem. Taka Pani obcesowość w ocenie jest smutna. Życie nie jest czarno – białe. Każde dziecko jest inne…
    Nie będę się rozpisywać, tylko dodam na koniec. WIĘZI NIE WOLNO ZRYWAĆ i PRZERYWAĆ. One zawsze będą z rz. Trzeba je umiejętnie nakierować na RA, budować nowe…

    • izzy

      Przykro mi, że zabolał Panią ten post, ponieważ jak wiele razy powtarzałam nie uogólniam i nie twierdzę, że WSZĘDZIE tak jest. Co więcej, cudownie przeczytać o takich ludziach jak Pani, które z miłością i troską przygotowują dziecko do adopcji.
      Ze wszystkimi historiami, które opowiadam na blogu spotkałam się osobiście w ośrodku adopcyjnym – nie są wyssane z palca, nie są gdzieś tam zasłyszane i nie są rzadkie niestety.
      Ja wiem, że Państwo nie wiecie kiedy dziecko trafi do adopcji, ale jeśli jego sprawa nie jest skomplikowana a dziecko małe to można być pewnym, że nastąpi to dość szybko. Z wykształcenia jestem wprawdzie pedagogiem, nie psychologiem, ale 20 lat pracy z dziećmi i psychologami nauczyło mnie, że niestety pewne rany nie zabliźniają się.
      Jeżeli dziecko zaczyna mówić mama (co jest naturalne, choć na początku jest tylko słowem bez głębokiego znaczenia) i my nie wyprowadzimy go z błędu to proszę mi wierzyć, że gdy dojdzie do adopcji to dziecko będzie myślało, że zostało odebrane od matki! Skoro mnie traktuje jak mamę to dlaczego ma iść gdzie indziej? Nie zrozumie procesu adopcji, to dopiero mniej więcej przychodzi około 5 roku życia. Proszę to sobie przemyśleć, to są słowa psychologa, nie moje. A z RZ dziecko wcale nie musi utrzymywać więzi, zwłaszcza małe dzieci nie ma ją po jakimś czasie zupełnie takiej potrzeby – mają mamę i tatę i to wystarczy. Choć przyznaję, że zdarza się – wszystko zależy od sytuacji, od ludzi, od woli rodzica.
      RZ ma być przejściowa (chyba, że się nie da) nie fundujmy więc dzieciom traumy kolejnego porzucenia – najpierw biologiczna matka, potem wyrwane z kolejnej rodziny. Dlaczego? Kochane, ale w oczekiwaniu na mamę i tatę będzie szczęśliwe, choć sam proces jest trudny, tak jak Pani mówi z dobrą RZ nawiązuje się więź.
      Ale nie zawsze. Przykro mi słyszeć, że jedzie pani psycholog z rodziną adopcyjną do dziecka a ono zaniedbane, zawszone, w domu brud, czym więc to się różni od rodziny biologicznej ? Z deszczu pod rynnę.
      I na koniec dodam, że niestety RZ jest mało, często zatwierdzane się rodziny, które nie powinny być nigdy zatwierdzone, ale gdzieś te dzieci muszą zostać umieszczone. Dlatego tak często słyszymy o tragicznych tego smutkach w reportażach, różnych historiach. To też nie jest wymyślone.
      Nikogo nie oceniam i nie uogólniam, tak jak mówię dzięki Bogu, żeby były takie rodziny jak Pani rodzina, ale niestety to tak jak ze wszystkim. Jeżeli ja jestem dobrym lekarzem to nie znaczy, że każdy nim jest. Tu sprawa jest bardzo delikatna a niestety dla urzędników dziecko to często tylko numerek z nazwiskiem.
      Życzę wszystkiego dobrego i radości z wykonywanej pracy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.