Więcej

Historia Kuby, czyli o tym co mówić, żeby dzieci mówiły do nas.

Źródło:Internet

Kiedy E. miała półtora roku, odwiedziłyśmy moją dawno niewidzianą znajomą, która wtedy miała synka dokładnie o rok starszego. Zawitałyśmy w jej rodzinnym domu w którym wraz z mamą opiekuje się dzieckiem. Wizyta ta była co najmniej dziwna i tak naprawdę nie wiedziałam do końca jak zareagować. Nie powiem, żebym w tamtym momencie była wielkim ekspertem od dzieci, ale na zdrowy rozum, na każdym kroku mama i babcia popełniały błąd wychowawczy na błędzie.




Już na początku okazało się, że moje półtoraroczne dziecko, mówi więcej niż ten 2.5 latek. Oczywiście prawdą jest to, że każde dziecko rozwija się swoim tempem, może cierpieć na zaburzenia, może nie być gotowe. Jasna sprawa. Ale cały obraz wychowania Kubusia jaki zobaczyłam, sprawia, że śmiem twierdzić, że coś jest nie tak. Złe podejście do nauki mówienia skutkowało tym, że nie potrafił on nawet powiedzieć jak robi krowa,pies,kot itd.
I tu pojawia się pytanie. Nie potrafił czy nie chciał? Jedyne słowa jakie wypowiadało to dziecko to “Nie” (z krzykiem) oraz “Mama”


Na Kubusiu przede wszystkim była cały czas wywierana presja. Ja sama czułam się źle, gdy słyszałam komentarze “No widzisz, dziewczynka młodsza, a wie jak robi pies.”, “No czemu nic nie mówisz, taki duży chłopak i żeby nie umiał prostego słowa powiedzieć” Dziecko to, non stop słyszało, że jest inne, gorsze, głupsze, bo przecież wszystkie inne dzieci to to i owo potrafią, a on jeszcze nie.


Kiedy zobaczyłam, że Kubuś ma do dyspozycji swój własny kącik zabaw, gdzie przez cały czas jest włączony telewizor, nie omieszkałam delikatnie wspomnieć znajomej co o tym sądzę. Niestety to jak walka z wiatrakami. Są ludzie tak przekonani o swojej racji, że nie przyjmują do siebie żadnych argumentów.
Wprawdzie w kąciku znajdowało się mnóstwo książeczek, ale jak to stwierdziła znajoma, Kubuś nie bardzo lubi czytać i zbyt długo nie skupi się na książce. Wcale się nie dziwię, skoro ma dyspozycji ogłupiająco przesuwające się obrazy po ekranie. Nie jestem przeciwnikiem bajek, ale na litość Boską nie może telewizor pracować przez cały dzień, a dziecko wgapia się w nic nie warte kreskówki.


Mama Kubusia zwierzyła się, iż chodzi z nim po lekarzach, ćwiczy z logopedą i nie przynosi to żadnego efektu. Kiedy wspomniałam, że według mnie przyczyna jest inna i leży po stronie ich podejścia, obie panie zrobiły wielkie oczy. Oczekiwały raczej konkluzji, że coś jest nie tak z dzieckiem, najlepiej, żeby ktoś przepisał magiczne tabletki po których Kubuś zacznie od razu mówić.


Każde dziecko zaczyna mówić wtedy, kiedy jest do tego gotowe. Zależy to oczywiście od wielu czynników, choćby od cech osobowości, czy też jak dziecko jest przygotowane fizycznie (np. czy odpowiednio ćwiczyło żując pokarmy, czy piło z kubeczka itd), ale zmuszanie dziecka i wywieranie na niego presji ma zupełnie odwrotny skutek. Zresztą jak z każdą rzeczą, której nasze dzieci muszą się nauczyć.
Naszą rolą jest wspomagać dziecko i czekać, aż nastąpi moment, w którym ono samo uzna, że jest czas. Nie zmusimy dziecka, żeby zaczęło chodzić, jeśli nie jest gotowe, siusiać na nocniczek, jeśli ono czuje się dobrze w pieluszce. Przykładów można mnożyć.


Co my robiliśmy?


* Od samego początku mówiliśmy do dziecka. W którymś momencie zaczęło rozumieć i kojarzyć słowo z konkretną rzeczą, zwierzątkiem czy osobą.
* Dużo śpiewaliśmy i słuchaliśmy piosenki (przez cały dzień towarzyszyła nam muzyka)
* Czytaliśmy książeczki, opowiadaliśmy co się dzieje, jak czują się bohaterowie
* Prowadziliśmy dialog z dzieckiem zachęcając je do odpowiedzi. Cierpliwie czekaliśmy aż samo będzie potrafiło na swój sposób wyrazić swoje potrzeby, czyli nie odpowiadaliśmy za dziecko, pozwoliliśmy mu pomyśleć
* Nazywaliśmy świat, czyli przez cały czas opisywaliśmy to co robimy, rozmawiając z dzieckiem jak z dorosłym. Używaliśmy normalnych, dorosłych słów. Nigdy nie zdrabnialiśmy słów ani nie używaliśmy “dziecięcego” języka
* Staraliśmy domyślać się co dziecko chce nam przekazać, tym samym zachęcając je do mówienia np. poprzez słowa takie jak “Aha, chciałabyś bułeczkę tak? ” Dziecko z początku potwierdza tak lub nie, potem zaczyna nazywać słowa.
* Poprawialiśmy błędy w sposób “niewidoczny”, czyli nie podkreślaliśmy, że dziecko źle mówi, ale powtarzaliśmy słowo w prawidłowy sposób
* szybko nauczyliśmy dzieci korzystać z kubeczka, jeść niemiksowane potrawy, tak by mięśnie zostały prawidłowo rozwinięte
* mówiliśmy, mówiliśmy i jeszcze raz mówiliśmy do dziecka. Na spacerze nie pchaliśmy tylko wózka, a przez cały czas prowadziliśmy monolog, który w pewnym momencie zmienił się w dialog.




Mama i babcia Kubusia szukały medycznej przyczyny tego, że w tym wieku nie potrafił powiedzieć praktycznie nic. Zapomniały jednak o pewnej ważnej rzeczy. Dziecko to być może nie mówiło, ale doskonale rozumiało co obie panie mówiły do niego. Jego frustracja z powodu nieustannej presji przerodziła się w agresję w stronę mojej córki, która dwa razy została przez niego popchnięta. Było to tym bardziej niebezpieczne, że mogła zrobić sobie krzywdę. Gdy mama kazała Kubusiowi przeprosić, zrobił to. Ale cóż z tego. Przecież przyczyna tkwiła zupełnie gdzie indziej.


Kiedyś opisywałam taką historię babci na placu zabaw. Link do posta
To kolejny przykład, jak można dziecko skutecznie do czegoś zniechęcić i pokuszę się nawet o stwierdzenie skrzywdzić być może na długie lata.

9 komentarzy

  • Hephalump

    Witam
    Jakby to napisać… Moja żona też chciała w dobrej wierze udzielić swojej koleżance kilku rad nt wychowania 5letniego chłopca. Intencje miała dobre, ale już myślała, że znajomą do siebie zraziła.
    Podobno to rodzice adopcyjni są szczególnie wrażliwi na uwagi w stylu: jesteście zbyt surowi/zbyt łagodni dla swojego dziecka. Ale prawda jest raczej taka, że każdy rodzić, który ma problemy ze swoim dzieckiem (zwłaszcza skrywane) będzie odczuwał dyskomfort słysząc takie uwagi.
    Natomiast poradnik "Co my robiliśmy" przeczytałem z dużym zainteresowaniem. Sporo prowadzimy w podobny sposób ale jest też kilka ciekawych podpowiedzi co można jeszcze. Warto się dzielić takimi spostrzeżeniami np. na blogu.

    Pozdr
    M

    Ps
    A o opisywanym przypadku małego Kuby to chętnie bym pogadał z jego Tatą. Jak on to widzi. Bo męski, ojcowski punkt widzenia czasem bywa różny od tego jak sprawę widzi mama, ciocia czy babcia. 😉

  • izzy

    No właśnie. Tata Kuby. Masz racje, powinnam była o nim wspomnieć w tej opowieści. Słabo układa się w tym małżeństwie, tata został odsunięty od wychowania dziecka, ale sam również nie podejmuje za bardzo żadnego wysiłku by to zmienić (chyba mu tak wygodnie) To z pewnością kolejny czynnik mający wpływ na tę całą sytuację. Tak w ogóle obserwuję, że większość ludzi nie potrafi rozmawiać z dziećmi. Ba! Nawet nie chce zrozumieć ich świata. Uważa, że skoro są dorośli to dzieci mają ich słuchać i tyle.
    Moje dzieci są jeszcze małe, więc to co robimy pewnie nie ma aż takiego zastosowania przy starszych, ale polecam książkę "Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci mówiły" Sporo fajnych przykładów, cennych rad. Sama stosowałam, choć akurat nie z dziećmi. Ale też działa 😉
    Koniecznie pisz o Waszych doświadczeniach z dziećmi, są starsze i takie spostrzeżenia na pewno przydadzą się wielu osobom adoptującym starszaki. I nie tylko. W końcu moje dzieci też dorosną. Pewnie szybciej niż mi się wydaje.
    Pozdrawiam

  • tygrysimy

    Dorośli zdają się zapominać, że dzieci to takie samy istoty ludzkie, tylko trochę niższego wzrostu. My od początki rozmawialiśmy normalnie z Tygrysem i do pasji doprowadzało mnie, jak ktoś z bliskich się z nim pieścił. A często zdarzało się mojej siostrze i teściowej. Takie podejście i podobne działania, jak u Was procentują. Tygrys "gada" od rana do wieczora. Zasób słownictwa ma spory. Niestety wokół nas jest sporo podobnych przykładów, jak rodzina Kuby. W rodzinie mamy bliźniaczki 3,5 latki, które mówią mniej niż Synek. I nie dziwię się, bo przez cały dzień słyszą lokalną stację radiową, a w niej przeboje niskich lotów. Co więcej babcia, kiedy się nimi zajmuje podłącza do komórki słuchawki, które wkłada dziewczynkom i załącza rzeczoną stację. A potem zdziwienie. Nie mi oceniać, ale szkoda mi dzieciaków.

    • izzy

      Dokładnie. Jedyne co możemy, to opowiadać takie historie, żeby ludzie mieli większą świadomość. Ale tak jak wspomniałam widzę, że inni oczekują od nas potwierdzenia swoich dziwnych teorii i beznadziejnych metod wychowawczych. Dziecko dwuletnie jest już tak ogarnięte, że rozumie wszystko (pod warunkiem, że nie ma opóźnień, ale to oczywiście inna rzecz) a często rodzina traktuje go jak istotkę nierozumną, która nie ma pojęcia co się dzieje. No a wkładania dzieciom do uszu słuchawek to już koszmar. Nie jestem jakąś panikarą, ale przecież takie coś strasznie niszczy słuch. Jest tyle ładnych piosenek dla dzieci, wystarczy tylko poszukać, pośpiewać z dzieckiem.
      P.S. Już czekać jak zaczną się ciekawe rozmowy z Tygrysem skoro lubi mówić 🙂 Ja wczoraj usłyszałam przy bajce o Czerwonym Kapturku – "Mamusia, a skoro babcia była taka chora to chyba wymiotowała tak? A miała też wysypkę? "
      Dobrze, że mam wyobraźnię, bo doświadczenie w odpowiadaniu na takie pytania zerowe 😉 Rozmowa skończyła się tak: "Babcia na pewno zrobiła dużą kupkę i poczuła się lepiej" Hmm
      Chyba zmienię nazwę bloga na zwariowany światek 😉 Dobrego dnia!

  • Lady Makbet

    Izzy, a ja tak z innej beczki. W jakim wieku były Twoje córki, kiedy zaczęłaś im dawać niemiksowane pokarmy? A kiedy w ogóle zaczęły jeść coś poza mlekiem? Ja się pomału przymierzam do rozszerzenia diety Księżniczce, ale boję się, że nie będę umiała wyczuć momentu, kiedy mała będzie gotowa.

    • izzy

      Ponieważ nie miałam kompletnie doświadczenia w karmieniu, zaczęliśmy rozszerzać dietę książkowo,czyli zaraz jak E.skończyła 4 miesiące (z młodszą zrobiliśmy tak samo)Na początku dostawały kaszkę smakową (taką np.z Bobovity od 4mies), ale po paru dniach dostały pierwszy słoiczek (chyba to była marchewka) Niby piszą,żeby dać najpierw na palec, jedną łyżeczkę, na drugi dzień więcej, ale tym się nie przejmowaliśmy po tym jak E. polizała kaszkę na palcu i …. zjadła całą porcję.
      Dawaliśmy im co popadnie, bo wiedziałam, że jak dzieci się przyzwyczają do jednej potrawy to już nie chcą eksperymentować z czymś innym. Dziewczynki jadły najchętniej te słoiczki Rossmanowe i Gerbera (kupowaliśmy jak tylko była jakaś promocja już na przyszłość, mimo, że wydawało nam się kiedy to będzie 10 miesiąc to czas szybko płynął i jak znalazł) Po południu dostawały jakiegoś owocka (ulubione były Gruszki Williams ;)ale słoiczek był na 2 razy.
      Mleko miały NAN Pro i piły je mniej więcej do ukończenia roku – potem od razu przerzuciliśmy się na zwykłe mleko krowie Łaciate Junior (3.8%)Od 4 mies dostawały też wodę i to był już ten moment, kiedy zaczęliśmy je uczyć pić samodzielnie (miały taki maleńki kubeczek z Aventu z "rogami" do trzymania 🙂
      Z tego co pamiętam to już te słoiczki od 5 mies mają już kawałki jedzenia. Ze słoiczków E.jadła do mniej więcej roku a J. jadła normalne jedzenie wcześniej, bo widząc co je siostra już nie chciała. Z kaszek smakowych rezygnowaliśmy szybko, bo mają bardzo dużo cukru + mleko modyfikowane, które też ma dużo cukru i dziewczynki bardzo utyły. Najpierw gotowałam zwykłą kaszę mannę na wodzie i dodawałam mleko modyfikowane a potem już na mleku krowim. Czasem wmiksowałam jabłuszko, albo bananka i inne owoce. Zresztą tak jedzą do tej pory. Uwielbiają pić mleczko.
      Nie wiem,czy mam rację, ale dzieci widzę, że często są gotowe, tylko to rodzice nie są gotowi i szybko się zrażają. To, że dziecko nie je czegoś dziś, nie znaczy, że nie zje jutro. Trzeba dużo cierpliwości i się nauczą. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie ma czegoś takiego jak niejadek. Jedne dzieci jedzą więcej inne mniej, ale można je nauczyć jeść prawie wszystko. Poza tym, jeśli dzieciom daje się taką potrawę, której samemu by się nie zjadło, bo jest niedobra to nie oczekujmy, że dziecko zje paskudztwo. Taka dygresja…
      Jak patrzę teraz jak pięknie jedzą moje dwie kruszynki, to jestem z nich taka dumna :))E.kiedyś mówi "Mamunia, pyszne to zrobiłaś" – no i już moje serce się rozpływa. Napisz koniecznie jak Wam idzie! I najlepiej mieć zmywalną farbę w kuchni – małe "lamy" czasem plują ;)Powodzenia!

  • Lady Makbet

    Dzięki za ten komentarz. Też tak myślałam, żeby dać małej coś nowego zaraz jak skończy 4 miesiące, czyli już niedługo 🙂 Zaszokowałaś mnie tym mlekiem krowim, ale tak pozytywnie. Wszystkie znane mi mamy radzą dawać cały czas modyfikowane, nawet nie pomyślałam, żeby tak szybko przerzucić się na zwykłe. Księżniczka ciągle pije jeszcze Nan Optipro Plus, to samo, które dostawała po urodzeniu w szpitalu. Ona toleruje je bardzo dobrze, nasze portfele nieco gorzej 😉 Dobrze, że wspomniałaś o wpływie tego cukru w kaszkach. Nasza mała już i tak jest wystarczająco okrąglutka. Szybko przybiera na wadze, nie ma sensu jej dodatkowo tuczyć. Dam znać, jak już zaczniemy eksperymentować.

    • izzy

      Wydaje mi się, że każdy powie coś innego na temat żywienia dzieci. Trzeba się chyba trzymać jednego schematu, któremu się ufa i tyle. I nie przesadzać ani w jedną ani w drugą stronę.
      Gdy zabieraliśmy E. była na Bebilonie z powodu zaparć, ale lekarka powiedziała, że spokojnie można ją przerzucić na coś innego. Znajoma pediatra o której Ci pisałam poleciła nam właśnie NAN PRO. Porównywaliśmy kiedyś skład i szczerze mówiąc te mleka niewiele się od siebie różnią, no chyba, że któreś faktycznie jest na coś konkretnego.
      Od mniej więcej 6 miesiąca podawaliśmy też już jakiś jogurcik naturalny, czy coś tam innego na mleku krowim. Alergii ani innej reakcji dziewczyny nie miały. J. już w DD miała NAN więc nie było problemu, że jej zmieniamy.

      Ten cukier w kaszkach jest straszny, może dlatego sama lubiłam je podjadać, bo po prostu były pyszne 😉 Mąż mnie gonił…
      Czekam w takim razie na relację, muszę coś skrobnąć na temat żywienia, to przerzucimy tam "wątek", może komuś się przydadzą informacje.
      pzdr.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.