Adopcyjne dylematy część 2. Ojciec biologiczny.
Do zgłębienia tematu ojca biologicznego i jego roli w życiu dzieci adopcyjnych zainspirowała mnie jedna z czytelniczek bloga, której bardzo za to dziękuję. Kolejny trudny temat, kolejne pytania i brak gwarancji, że podążamy w dobrym kierunku. Postanowiłam więc porozmawiać na ten temat z naszą panią z ośrodka i ponad godzinną rozmowę na te i inne tematy związane z trudnymi decyzjami, chciałabym wam dziś przedstawić. Wszystko to, co usłyszałam jest zgodne z moim sumieniem i opinią, ale oczywiście zaznaczam na samym początku, że ani ja, ani ktokolwiek z mojego ośrodka, nie mamy patentu na nieomylność. Opieram się jednak na ich ponad trzydziestoletnim doświadczeniu i ogromnym zaangażowaniu w swoją pracę, oraz na swoim instynkcie i obserwacji dzieci, nie tylko moich własnych. Mam nadzieję, że informacje przedstawione w tym poście rozwieją wasze wątpliwości lub utwierdzą w przekonaniu, że droga, którą wybraliście (zamierzacie wybrać) jest właściwa.
Matka biologiczna.
W swoim poście o MB – ( Link do posta KLIK )- wspomniałam wam o kilku ważnych rzeczach, które należy wziąć pod uwagę w momencie tej ważnej rozmowy z dzieckiem na temat jego pochodzenia. Zakładając oczywiście, że nie pamiętają one nic poza życiem z nami (czyli zostały adoptowane jako maluszki)
1) Dla naszych dzieci matką jesteśmy my. Tak ono to widzi. W wieku mniej więcej do 5 lat, maluch nie rozumie jeszcze pojęć: matka biologiczna, matka adopcyjna. Mama to mama, nie jest to w żaden sposób związane z więzami krwi.
Zatem wprowadzenie dziecku pojęcia “druga mama”, “matka biologiczna” zbyt wcześnie, może zaburzyć jego hierarchię osób mu bliskich. I zamiast efektu w postaci oswojenia się dziecka z prawdą o swoim pochodzeniu, w miarę dorastania będzie ono zastanawiało się, dlaczego ono ma dwie mamy, a inne dzieci nie. Nie do końca będzie rozumiało cały mechanizm adopcji, więc “druga mama” może stać się alternatywą dla “tej pierwszej”. Małe dzieci nie chcą się wyróżniać. Chcą być takie same.
2) Rola MB kończy się w momencie oddania dziecka do adopcji. Obojętne co nią kierowało, czy była to ciąża z przypadku, i dziewczyna po prostu nie ma wsparcia w wychowaniu, czy też dziecko jest skutkiem ubocznym narkotykowej balangi, faktem jest to, że kobieta zrzeka się praw do niego. Jak wspominałam już we wcześniejszych postach, część kobiet nienawidzi swojej ciąży i traktuje ją dosłownie jak pasożyta na swoim ciele, inne przeżywają traumę, że muszą przygotować się do pożegnania. Ale jak to powiedziała kiedyś moja pani z ośrodka, świata nie da się zbawić, jedyne co możemy zrobić w takiej sytuacji, to jak najlepiej wychować dziecko, które uznajemy za własne. Kochać je, opiekować i troszczyć się o nie do końca życia. To na nas spoczywa cały ten trud. Nie wynośmy więc na piedestały MB za to, że dała dziecku życie. Zabierając je do siebie stajemy się jego jedynymi opiekunami nie tylko według prawa. Dziecku należą się informacje o jego pochodzeniu, miejmy więc szacunek do MB w rozmowie z naszym dzieckiem, ale nie mówmy, że go kochała. Jeżeli znamy dobrze historię tej kobiety, maluchowi wystarczy powiedzieć, że dała mu życie, urodziła go. Gdy dziecko dojrzeje i będzie chciało wiedzieć więcej, bądźmy zawsze otwarci na rozmowę. Wytłumaczmy, że MB kochała go na tyle, by nie usunąć ciąży i oddać do adopcji, by miał lepsze życie, niż ona sama mogłaby mu dać. Nie wytwarzajmy w dziecku idealnych obrazów kobiety, która bądź co bądź jest dla niego obca, nie ma z nią żadnej nawiązanej więzi. Poprzez takie działania, stawiamy siebie zawsze na drugim miejscu, sprawiając, że nasza rola ogranicza się do wychowania czyjegoś dziecka. My dorośli wiemy, że czasem można kochać i odejść, że tak będzie najlepiej, ale dla dziecka jest to niezrozumiałe i nieakceptowalne. Jeżeli ktoś kocha, to nie odchodzi. Istnieje ryzyko, że dziecko zacznie obwiniać się o porzucenie, podobnie jak przy rozwodzie. Nie rozumiejąc świata dorosłych i tego w jaki sposób funkcjonuje, wytłumaczy sobie wydarzenia na swój własny sposób, nie koniecznie prawdziwy.
Mówmy prawdę tak, by nie raniła.
3) Aby dziecko mogło wzrastać w poczuciu bezpieczeństwa i akceptacji, należy jak najwcześniej zacząć z nim rozmawiać na temat adopcji. Trzeba być jednak bardzo ostrożnym w tym, co mu przekazujemy. Dziecko musi wiedzieć i czuć, że jest w pełni kochane i że my go nie zostawimy tak jak to zrobiła jego MB. Dziecko traktuje bowiem akt zrzeczenia się praw do niego jako porzucenie.
4) Nie obarczajmy dziecka informacjami, których nie rozumie. Nie musimy mu przekazać wszystkiego od razu, ma na to całe życie. Nazywając jego matkę biologiczną panią, nie okłamujemy go, lecz wprowadzamy pomału w bardzo trudny temat, z powagi którego ono w danym momencie jeszcze nie zdaje sobie sprawy. W naszym otoczeniu i otoczeniu dorosłych może być akceptowane, lecz środowisko rówieśników potrafi skrzywdzić nawet najsilniejsze osobowościowo dziecko.
Są przeciwnicy jak i zwolennicy nazywania spraw po imieniu, nie tylko wśród rodzin adopcyjnych, ale także pracowników ośrodków. Z perspektywy dorosłego, który przez wiele lat zdążył pogodzić się z faktem, że został rodzicem adopcyjnym, nie ma nic złego w nazwaniu kobiety, która urodziła nasze dziecko matką. Z perspektywy kilkulatka jednak, który dopiero poznaje świat, wszystkiego się uczy, adopcja jest jedynie pojęciem, którego nie rozumie. Pamiętajmy jak trudno jest dorosłym nie związanym ze środowiskiem adopcyjnym ogarnąć swoim umysłem to wszystko, a co dopiero dziecku.
Ojciec biologiczny.
Kim więc jest dla naszych dzieci i jaką rolę w ich życiu ma pełnić? W rozmowie z panią z ośrodka dowiedziałam się, że nie ma potrzeby wprowadzania osoby ojca biologicznego w życie dziecka. Jedynym ojcem jakiego dziecko ma mieć, jest ojciec, który je przysposobił. Z kobietą jest o tyle sprawa bardziej skomplikowana, że to właśnie ona była w ciąży i wydała na świat potomka. I to prawdopodobnie ona musiała podjąć decyzję o zrzeczeniu się praw do niego. Większość dzieci pyta o ojca informacyjnie i bez problemów przyjmuje informację, że jest on nieznany, czy po prostu niewiele o nim wiemy. Jeżeli dziecko samo będzie pytać o ojca, to podobnie jak w przypadku matki biologicznej trzeba być otwartym na wszystkie jego pytania i wątpliwości.
Życie przez pryzmat adopcji, czyli świadectwa dorosłych adoptowanych.
Inna koleżanka, która adoptowała starsze dziecko, pamięta, że córka na początku chciała rozmawiać o swojej przeszłości. Być może po to, by utwierdzić się w uczuciach rodziców i przekonać, ze oni jej nie zostawią, nie skrzywdzą. W pewnym momencie przestała mówić i pytać, więc koleżanka nie naciska. Dziewczynka ma już 10 lat i najwidoczniej uzyskała już wszystkie odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Jeśli w przyszłości będzie chciała porozmawiać, może zawsze liczyć na szczerość i otwartość ze strony mamy i taty.
Dorośli adoptowani, którzy doświadczyli tego typu zachowań rodziców zgodnie twierdzą, że nie pozwalało im to na spokojne życie, takie jakie mieli ich rówieśnicy.
Przypominając dziecku zbyt wiele razy o fakcie adopcji, podkreślając, że ma dwie mamy, nieświadomie zaczynamy definiować je przez właśnie pryzmat adopcji. A z perspektywy dziecka wygląda to tak, że skoro jest kochane i w domu nie brakuje mu ani troski, ani uczuć, ani miłości, to inne rzeczy przestają być ważne.
Na potwierdzenie tych słów, chciałabym wkleić wam fragment wywiadu ze znaną wam być może sportsmenką Iwoną Guzowską, która została adoptowana jako niemowlę. Zresztą nie ona jedna kryje taką historię. Nie mielibyśmy przecież firmy Apple gdyby nie Steve Jobs i jego adopcyjny ojciec, dzięki któremu zainteresował się majsterkowaniem i tworzeniem. Ojca biologicznego nigdy nie nazwał ojcem, a jedynie dawcą spermy.
Powszechnie przyznaje się Pani do tego, że była adoptowana. To jest trudne?
Dla mnie nie, bo traktuję ten fakt jak coś zupełnie normalnego. Nie czuję się przez to inna, ani gorsza. O tym, że jestem dzieckiem adoptowanym dowiedziałam się w wieku 5 lat, rodzice mi wszystko wyjaśnili i przyjęłam to z zadowoleniem. Mama Mirosława, z zawodu księgowa powiedziała mi, że jestem wyjątkowa, bo zostałam przez nią wybrana. Wiedziałam, że ja i brat jesteśmy dla rodziców najważniejsi. Chociaż potem w naszej rodzinie sporo rzeczy się skomplikowało, to cieszyłam się, że mam bliskich.
Nigdy nie szukała Pani biologicznych rodziców, nie chciała ich poznać?
Podobno była Pani ukochaną córeczką tatusia?
Podsumowanie.
Powiązane linki: https://www.naszmalyswiatek.pl/2018/10/adopcyjne-dylematy-druga-mama.html
Źródło:www.echodnia.eu
31 komentarzy
Anonimowy
CCzuję się wywołana do tablicy 😉 . Spróbuję jakoś moją wypowiedź usystematyzować i muszę podzielić ją na dwie bo mi wychodzi za długi komentarz. Aglaia
Cz. I
1. Ojciec biologiczny
Co do ojca biologicznego to ja też zgłębiłam trochę temat i wyszło mi, że dzieci zaczynają się interesować rolą ojca w pojawieniu się ich na świecie ok. 7-8 roku życia więc mamy jeszcze trochę czasu na oswojenie tematu. Podobno dziewczynki bywają w tych pytaniach bardziej dociekliwe…
Jeśli chodzi o ojca NN to chciałam tylko uzupełnić jedną rzecz. Nawet jak ojciec jest NN to akcie urodzenia w miejsce danych ojca są wpisane dane fikcyjnego mężczyzny. Warto to dzieciom uświadomić zanim same zabiorą się za analizowanie tego dokumentu.
2. Matka biologiczna
Wydaje mi się, że największy wpływ na to jak ten temat przedstawiamy dzieciom ma to co sami usłyszymy w OA. Tak jak pisałam przechodziłam procedury w dwóch różnych OA (i jeśli odwołujemy się do doświadczeń w ich działalności jeden ma prawie 60-letnie drugi ponad 40-letnie, rozmawiałam zarówno z dość młodymi pracownikami OA jak i Paniami, które pracują tam od lat). Pracownicy obu ośrodków byli spójni w tym przypadku i w obu kładziono duży nacisk na „mamę”. Argumentację z grubsza podałam w poprzedniej dyskusji. Odniosę się więc tylko do kilku kwestii poruszonych w Twoim ostatnim poście.
a) Matka jest tylko jedna i jest nią Matka Adopcyjna
Tak jak słusznie napisałaś dziecko przyjmuje świat takim jaki mu przekażemy. Jeśli powiesz dwu, trzylatkowi, że pies ma 2 głowy to on będzie święcie przekonany, że tak jest (dopóki sam nie zobaczy psa, nie uświadomi sobie, że to właśnie pies i nie zapyta dlaczego akurat ten ma jedną). Jeśli w naszej rodzinie normą jest jajecznica na śniadanie to dziecko z dużą dozą prawdopodobieństwa uzna, że w każdej rodzinie na śniadanie jada się jajecznicę. Dopóki nie pójdzie do kolegi gdzie na śniadanie zaserwują mu tosty z serem. Zobrazuję to prostą anegdotą. Mam znajomą Angielkę pochodzenia hinduskiego. Jej mąż również jest Hindusem. Jak dzieci były małe na wakacje jeździli tylko i wyłącznie do Bombaju, gdzie mieszkały ich rodziny. Dzieciaki jak poszły do przedszkola przeżyły szok, że inne dzieci nie jeżdżą na wakacje, bo nie jeżdżą do Bombaju a przecież wakacje=Bombaj.
Jeśli powiesz 2, 3-latkowi, że bywają takie sytuacje, że mamy są dwie – jedna rodzi (ma dziecko w brzuchu), druga wychowuje to on po prostu uzna, że tak jest i tyle bo mama tak mówi. 3-latek nie wie co to znaczy rodzić, brzuch ciążowy jest dla niego równie abstrakcyjny jak rakieta, nie roztrząsa dlaczego tamta mama go zostawiła, która jest ważniejsza itp. Tak samo będzie z „panią”, która rodzi i mamą, która wychowuje. Przy czym każde z tych dzieci w wieku ok. 5-6 lat uzna, że coś w tej historii nie gra bo inne dzieci a) są rodzone przez mamy (tu u dziecka, u którego była „pani” pojawia się pytanie dlaczego mnie nie urodziła mama choćby inna niż ta która mnie wychowuje), b) te mamy , które rodzą zazwyczaj je wychowują (tu w obu przypadkach pojawia się pytanie dlaczego u mnie jest inaczej). każdym przypadku dochodzimy do tego samego punktu. Pani wyróżnia dziecko tak samo jak druga mama a moim zdaniem nawet bardziej właśnie z uwagi na pewną „obcość” w słowie „pani”.
Anonimowy
Cz. II
b) Reszta rodziny biologicznej
To są akurat nasze dorosłe strachy i projekcje. 3, 4 latek ma spore problemy w ogarnięciu relacji rodzinnych. Wie, że jest babcia, dziadek, ciocia itp. ale jakie są pomiędzy nimi relacje to dla niego abstrakcja. Znów zobrazuje to krótkim dialogiem jaki mój kolega odbył ze swoją ok. 4-letnią córką:
Tata: Z. a kim jest babcia A i babcia B?
Dziecko: No, babcią A i babcią B.
Tata: a kim są one dla mamy i taty?
Dziecko: no, babcią A i babcią B.
Tata: no nie – to mama mamy i mama taty.
Dziecko: a dziadek C i dziadek D?
Tata: to tata mamy i tata taty.
Dziecko: To rodzice mają rodzice???!!!
Tata: Tak.
Dziecko: To wam też trzeba wycierać pupki?!
Mój syn zaczął to łapać około 5 r.ż. Do dziś (mimo, że relacje w rodzinie jako takie łapie i mimo określania MB „mamą”) pytania o dalszą rodzinę biologiczną nie padły i naprawdę nie żyjemy z 4 parami dziadków 😉 .
3. Jawność w stosunku do dziecka
Co do zasady się zgodzę, że nie należy za nadto żyć tym tematem i organizować cotygodniowych pogadanek. Jednak czujność i wyczucie są potrzebne. My akurat mamy to szczęście, że temat co jakiś czas wychodzi w bardzo różnych, czasem niespodziewanych sytuacjach więc mam nadzieję, że nie przegapimy czasu na ważne pytania.
Nie zgodzę się jednak z tezą, że 5-latkowi można powiedzieć, że jest adoptowany i on to zapamięta a jak nie pyta to o temacie można zapomnieć. Może nie pyta bo się boi, że to zrani RA. Może nie ma śmiałości w pytaniu. Jest typem introwertyka zamkniętego w sobie? Ja bym jednak po paru latach bez tematu starała się go sprowokować.
Ja zakładam, że moje dzieci będą chciały poznać swoją historię. Nie będę ich do tego zachęcać ale nie chcę zrobić nic co mogłoby je do tego kroku zniechęcić. Wychodzę założenia, że chciałabym żeby dzieciaki wszystko co jest w ich karcie w OA dowiedziały się ode mnie. Żeby ewentualna konfrontacja z suchym papierem nie była dla nich szokiem. Żeby zdążyły mi zadać wszystkie pytania, które chciałyby zadać (żeby nie okazało się, że mnie już nie ma a one nie mają kogo zapytać). Dlatego mimo, że nie żyję adopcją na co dzień i zdarzają nam się tygodnie i miesiące bez tego tematu to cieszę jak to czasem wychodzi. Przynajmniej wiem, że moje dziecko nie dusi tego w sobie.
izzy
Aglaia, już w szkole nie pracuję dobre kilka lat, ale nawet tam nie lubiłam wywoływania uczniów do tablicy 😉 Miałam swoją "traumę" stania pośrodku sali z kilkunastoma oczami wpatrzonymi we mnie. Brr. Ja zapraszałam dzieciaki do biurka, a reszcie dawałam coś do zrobienia 😉 Także nie śmiałabym tego robić tutaj :)) Cichutko wspomniałam o Tobie 😉
My wybraliśmy dla naszych dzieci taką drogę: powiedzieliśmy im o tym jak trafiły do naszej rodziny i dajemy im czas na oswojenie się z tą myślą. W momencie gotowości zaczną zadawać pytania i my wtedy odpowiemy na wszystko, co oczywiście będzie możliwe. Nie uprzedzamy faktów, by potem dzieci dorosły do zrozumienia odpowiedzi. Na razie pytały tylko, czy ja je urodziłam, a jak nie ja to czy tata. Ojciec biologiczny nie pojawił się w pytaniach. Do tego chyba trzeba wiedzieć, skąd się biorą dzieci 😉
Co do pań w ośrodku to też trzeba uważać. U nas jest taka jedna, która jest "najmądrzejsza na świecie", pracuje właśnie z 50 lat, ale … nie ma ani swoich dzieci, ani dzieci biologicznych, jest starej daty i liczy się dla niej to, co "dobrze by było zrobić". Tylko co na to dziecko?
Z mojej wiedzy, doświadczenia oraz osób z którymi współpracuję można korzystać lub nie. Nie narzucam, nie wymuszam, piszę tylko jakie są zagrożenia, co oczywiście może się nie sprawdzić. Uczulam na pewne rzeczy, aspekty. Pracuję z dziećmi, współpracuję z różnymi placówkami i wiem jak dziecko reaguje na obciążenia z którymi sobie nie radzi.
Wiem, że Cię nie przekonam i nawet nie próbuję 🙂
Hephalump
Oj Izzy… Strasznie obszerne te notki piszesz.
Spodziewałem się czegoś o np. wspomnieniu ojca biologicznego a tu… Cały elaborat o tym jak rozmawiać z dzieckiem o jego pochodzeniu. I o tym nieszczęsnym ojcu jakoś tak mało…
Ale wracając do meritum.
Z perspektywy ojca adopcyjnego mogę napisać jedną rzecz.
Tak. Faceci mają w tej roli pewien "komfort". Bardzo często są jedynymi. Tego "biologicznego" dziecko zazwyczaj nie zna (nawet adoptowane w starszym wieku).
Niestety facet w rodzinie to… nie zawsze ojciec. Wiele dzieci ma wspomnienia – traumatyczne – przemocy doznanej we wcześniejszym dzieciństwie ze strony mężczyzn, którzy pojawiali się w życiu ich matek.
A z taką traumą się mierzyć to już duże wyzwanie.
Tak więc nie ma lekko. Być dobrym ojcem jest równie trudno jak dobrą matką.
Dobry ojciec to nie tylko tatuś do kochania. To także pierwszy wzorzec mężczyzny.
To bardzo odpowiedzialna rola.
Pozdr
M
izzy
Hephalump, cykl moich postów "Adopcyjne dylematy" jest o jawności adopcji i o roli biologicznej matki i ojca w życiu adoptowanych dzieci. Dotyczy tych dzieci, które trafiły do nas jako niemowlęta, lub maluchy, które nie pamiętają innego życia. NIE jest natomiast o roli ojca w życiu dziecka, a tym bardziej cykl nie jest o roli ojca adopcyjnego, przysposabiającego dziecko starsze. Tu sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej, bo przecież przychodząc do nas z traumą i złymi doświadczeniami, musi zaufać ojcu, nauczyć się i uwierzyć, że tym razem będzie inaczej. Ale to temat na osobnego posta, który zapewne się pojawi, bo jest w planach. Jest bardzo ważny, ale to trochę tu nie na temat.
W tym poście nie ma wiele informacji o ojcu biologicznym, gdyż to czego się dowiedziałam, zajmuje kilka linijek. Dla dziecka adoptowanego ojciec adopcyjny jest jedynym i najważniejszym.
Część druga nie jest ostatnią, piszę tyle ile uważam za stosowne, by wyczerpać temat, jeżeli coś Cię nie interesuje to po prostu nie czytaj. Te tematy będę poruszać jeszcze wiele razy, bo wiem, że jest na nie zapotrzebowanie. Ludzie chcą rozmawiać, tylko nie zawsze mają z kim. Nie wszyscy udzielają się w komentarzach na blogu, ale tematy przeze mnie poruszane są dla nich ważne.
Lady Makbet
Izzy, sporo rozmawiałyśmy o tym poza blogiem, więc nie będę się tu rozpisywać. Twoje podejście jest mi bardzo bliskie. Nasze panie w OA też mówiły, żeby na siłę nie etykietować własnego dziecka i "nie wypominać" mu, że jest adoptowane.
Aglaia, zgoda, że dziecko do pewnego czasu zna tylko taki obraz świata, jaki mu przekażemy. I właśnie dlatego ten sposób przekazu jest taki ważny. Myślę, że jednak przytoczone przez Ciebie sytuacje z wyjazdem do Bombaju i jedzeniem jajecznicy nie do końca oddają specyfikę sytuacji. Relacje z mamą i tatą konstytuują tożsamość dziecka w o wiele większym stopniu niż zawartość talerza. I dlatego jest to tak delikatna sprawa. I tak nieoczywista.
Hephalump – dziękuję za to, co tutaj napisałeś… zarówno jako matka adopcyjna, jak i jako kobieta, która bardzo wiele zawdzięcza swojemu ojcu.
izzy
No właśnie. Pani z OA mówiła mi, że dzieci tak jak napisałam, po prostu chcą żyć normalnie, pogodzić się z przeszłością. Dlatego my nie mamy zamiaru dzieci obarczać rzeczami, których nie rozumieją. Moment w którym będą gotowe zadawać więcej pytań, będzie znakiem, że są gotowe uzyskać odpowiedź.
Tak jak napisałam wyżej, rola ojca/ ojca adopcyjnego w życiu dziecka przysposobionego to mój kolejny temat, który poruszę. Ten post jednak nie jest o tym. Rozmawiając o matce biologicznej, o tym kim ona ma być w życiu dziecka i jak ją nazywać, wyszło pytanie: a co z ojcem? Czy też powinno się o nim mówić? Przygotowywać dziecko? Czy może poczekać do rozmowy o ptaszkach i pszczółkach i wtedy uzmysłowić dziecku, że matka biologiczna sama w tę ciążę nie zaszła? Moje dzieci na pewno nie kojarzą jeszcze tego faktu, więc nie byłoby sensu podejmować tego tematu.
Nie odkryjemy Ameryki mówiąc, że ojciec jest tak samo ważny jak i matka. Zwłaszcza dla córek. Wybierając w przyszłości partnera i ojca swoich dzieci, dziewczynki muszą mieć odpowiedni wzór. A chłopcy wiadomo. Muszą uczyć się jak być dobrym ojcem, mężem, przyjacielem i wszystkim innym. No, ale tak jak mówię, to temat na innego posta, więc pogadamy może wtedy 😉
Aaaa
Z jajecznicą i wakacjami to były tylko przykłady, które miały obrazować tok myślenia 2-3 latka. Jak nie mitologizowalibyśmy słowa matka to dziecko pojmuje to równie prosto jak inne rzeczy, których go uczymy. 2-3 latek, któremu powiemy o mamie, która go urodziła w najlepszym przypadku potraktuje słowo matka jako homonim i uzna, że to słowo może mieć różne znaczenia. Co nie umniejszy jego relacji z mamą, która go wychowuje bo to jest w końcu relacja z konkretną osobą a nie ze słowem. Bystre dziecko w wieku 5-6 lat zorientuje się pewnie, że tych mam może być więcej. Ktoś już pisał o matce chrzestnej czy Matce Boskiej. Nie wiem jak zwracacie się do swoich teściowych ale dla mnie mama męża to po prostu mama i analogicznie jest z moją mamą i moim mężem. Jeśli uważamy, że dziecko rodzi się z imperatywem „matka jest tylko jedna” to powinno wyczuć, że coś tu jest nie tak. A jednak, przynajmniej w naszym przypadku, syna to nie dziwi.
Zgadzam się z tym, że rola MB kończy się w momencie urodzenia ewentualnie zrzeczenia się praw do dziecka. Dlatego właśnie w rozmowach z dzieckiem określam tę mamę jako „mamę, która Cię urodziła”. Bez wartościowania pierwsza/druga/inna/tamta. Wydaje mi się, że moje dziecko dość dobrze te dwa aspekty rozgranicza.
Brak pytań nie zawsze oznacza brak gotowości do ich zadania (chociaż oczywiście może). Może też oznaczać strach przed ich zadaniem oraz brak śmiałości do ich zadania.
Aglaia
Anonimowy
Jeszcze jedną rzecz chciałam napisać w uzupełnieniu powyższego komentarza. Przyjrzałam się ostatnio anglojęzycznemu internetowi w temacie adopcji i na kilkadziesiąt stron, które obejrzałam żadna nie porusza tego zagadnienia pani vs. mama. Tam ten temat po prostu nie istnieje. Jeśli toczy się jakakolwiek dyskusja to czy do słowa matka (w domyśle MB) dodawać jakikolwiek przymiotnik. Niezależnie do tego czy mówimy o adopcji otwartej/zamkniętej/dzieci starszych. Nie twierdzę, że wszystko co z zachodu jest dobre ale np. stamtąd przyszedł koncept jawności adopcji i ten też początkowo niektórym wydawał się kosmosem i mieszaniem dzieciom w głowach. Teraz chyba nikt kto profesjonalnie zajmuje się adopcją tak nie myśli… W ogóle anglojęzyczny internet jest kopalnią wiedzy na tematy okołoadopcyjne. Byłam wręcz zaskoczona jak zmiana języka wyszukiwania potrafi zmienić perspektywę. Szkoda, że chociaż 1/4 powoływanej tam literatury praktycznie nie jest w Polsce dostępna. Aglaia
izzy
Wiesz, myślę, że nie ma co porównywać innych krajów. A jeśli chodzi o fachową literaturę to ja jestem do niej bardzo sceptycznie nastawiona. No bo w jakim sensie ona jest fachowa? Bo napisała ją jakaś mądra pani psycholog od dzieci, która akurat uważa, że tak byłoby najlepiej, a sama nie ma adoptowanego dziecka i nie ma pojęcia jak i czy w ogóle sprawdza się to w praktyce? A nawet jeśli ma i pisze, że sprawdza u niej, to nie wiadomo, czy tak faktycznie jest i czy będzie to miało jakiekolwiek odniesienie do nas. Ja bardziej sobie cenię nasze rozmowy tu na blogu, bez wymądrzania się, po prostu wymienianie różnych poglądów na sprawę i szczere analizowanie argumentów za i przeciw niż jakąkolwiek literaturę, zwłaszcza obcą. Poważnie mówię.
Poza tym, myślę, że tu nie trzeba wielkiej filozofii i wiedzy tylko zwykłego instynktu, co jest dla naszego dziecka dobre, jak to wszystko ogarnąć, by syn, córka byli po prostu szczęśliwi i mieli fajne życie :))
Anonimowy
Wydaje mi się, że rozwój psychiczny dziecka przebiega podobnie niezależnie od kraju, w którym się wychowuje dlatego na doświadczenia innych krajów wcale nie tak odmiennych nam kulturowo warto jednak spojrzeć.
Wiadomo – rodzic jest najlepszym ekspertem od własnych dzieci jednak czasem intuicja nas zawodzi (w ten sposób moja znajoma prawie przeoczyłaby zapalenie płuc u swojego dziecka (wcale nie pierwszego) bo wydawało jej się, że ono tylko ma katar; niestety u niemowlęcia katar bywa jedynym objawem tej jakby nie było poważnej choroby) albo jesteśmy tak przekonani o własnej nieomylności, że zamykamy się na jakiekolwiek argumenty. Dlatego czasem lubię podejść krytycznie do swojej intuicji i poszukać co inni mają do powiedzenia na ten temat. To trochę jak z kształtowaniem sumienia – nie zawsze fakt, że sumienie nam czegoś nie wyrzuca oznacza, że jest to coś jest dobre. Do literatury też podchodzę krytycznie i uwierz mi nie zachwycam się książkami typu „Adopcja – szybko, łatwo i przyjemnie”.
Ja po tej lekturze dochodzę do wniosku, że nasze szkolenia dla kandydatów na RA są po prostu dość ubogie. Wałkujemy temat jawności adopcji co jest przekonywaniem przekonanych (zazwyczaj). Ale niech podniosą rękę ci co na kursie usłyszeli jak rozmawiać z adoptowanymi dziećmi o przemocy w ich RB, wykorzystywaniu seksualnym, o nadużywaniu używek przez RB. Jak rozmawiać z dziećmi pochodzącymi z gwałtu? Akurat konkretne wskazówki znalazłam właśnie na stronach anglojęzycznych. Na polskich stronach i w polskich ośrodkach można zazwyczaj przeczytać/usłyszeć „rozmawiać adekwatnie do wieku”. Zdanie wytrych.
A wszystko to po to właśnie żeby dzieci wyrosły na szczęśliwych ludzi. Aglaia.
izzy
Aglaia, to prawda, że często w anglojęzycznej literaturze znajdziesz więcej informacji. Ja zresztą zawsze z niej korzystam, jak przygotowuję dla was jakiś tekst. Pisałam kiedyś o traumie dzieci adoptowanych, o dziecku z przeszłością i korzystałam właśnie z amerykańskich publikacji, bo w polskiej nie mogłam nic znaleźć. Tylko, że Ty piszesz o przypadkach rodzin, gdzie występuje jakiś problem. Ja mówię o zwykłych rodzinach, gdzie żyjemy normalnie, a jedyny jak na razie dylemat to kiedy i jak powiedzieć dziecku jak do nas trafiło.
Na szkoleniu nie mówi się o pewnych rzeczach, bo dla ludzi byłaby to abstrakcja. U nas jednak wiem, że wiele rodzin jest w stałym kontakcie z ośrodkiem i korzysta z ich pomocy w konkretnym przypadku. Nie wiem, czy byłby sens, żeby omawiać na szkoleniu temat "Rozmowa z dzieckiem po gwałcie", biorąc pod uwagę, że może to nikogo nie dotyczyć. Raczej wspomina się ogólnie, że takie przypadki są i jaki to ma wpływ na dziecko. Co innego konkretna propozycja dziecka, która zostaje przyjęta. Wtedy powinno się móc liczyć na pomoc ze strony ośrodka, rozmowy indywidualne, psychologa.
Ja jednak uważam, że na rozwój psychiczny dziecka kraj, jego obyczaje, mają bardzo duży wpływ.
Osobiście nie zamykam się na argumenty, jeśli mają sens i są zgodne z moją wizją macierzyństwa. Moja intuicja jeszcze mnie nie zawiodła, a w swojej pracy na co dzień mogę obserwować i dzieci i rodziców w różnym wieku, więc to jest dla mnie najlepsza lekcja życia. A adopcja? Na razie ten temat nie stanowi problemu. Jeśli któreś z nas zobaczy choć najmniejszy, niepokojący znak, na pewno poczytam tak jak mówisz fachową literaturę, porozmawiam z kim trzeba. Na razie to tak jakby szukać informacji na temat choroby, której dzieci nie mają.
Anonimowy
Wydaje mi się, że szukanie informacji jak rozmawiać z dzieckiem adopcyjnym na różne tematy (szczególnie w okresie przed poznaniem dziecka) to nie jest wyszukiwanie na siłę chorób, które może wcale się nie pojawią. Sama kiedyś pisałaś, że obecnie większość dzieci kierowanych do adopcji ma trudną przeszłość i pochodzi z trudnych środowisk. Nam zawsze tłumaczono żeby nie decydować się na dziecko, którego przeszłości nie będziemy w stanie zaakceptować i o której nie będziemy w stanie z nim rozmawiać bez oceniania biologicznych rodziców (a o to czasem naprawdę bardzo trudno). Jednak żeby wiedzieć czy będziemy w stanie sprostać temu zadaniu trzeba wiedzieć (chociaż z grubsza) jak do tego zadania podejść. My sporo rzeczy dowiedzieliśmy się na kursie ale to jednak była głównie nasza inicjatywa albo kogoś innego z grupy żeby pogłębić temat. Czasem mam wrażenie, że tymi pytaniami wrzucaliśmy kije w szprychy prowadzących, które najchętniej właśnie zbyły by nas odpowiedzią „po co się teraz martwić czymś co może was nigdy nie spotkać”. A to czas kursu i po nim jest właśnie takim momentem kiedy potencjalni rodzice adopcyjni się pozastanawiać nad tym jakie dziecko i jaką historię są w stanie zaakceptować. Jak pojawia się dziecko to już jest zazwyczaj hura i do przodu a potem jakoś to będzie. Rozum się wyłącza i zaczyna działać wyłącznie serce. Aglaia.
izzy
Ależ oczywiście. Jeśli chodzi o rozmowy z dzieckiem, to nawet nie tylko adopcyjni rodzice powinni zwrócić uwagę na pewne rzeczy. To zresztą mój kolejny topic, o którym na pewno napiszę (choć nie wiem jeszcze kiedy 😉 ) Szkolenie trwa tak krótko, że nie da się przygotować na każdą sytuację i albo jesteśmy zmuszeni szukać czegoś na własną rękę, albo dzwonić do ośrodka. Mówiła mi moja pani psycholog, że są takie mamy, które non stop dzwonią, z każdą "bzdurą", która nie dotyczy nawet adopcji, tylko takiego zwykłego wychowywania dziecka. Tak jakby bały się podjąć swoją decyzję.
To prawda, pisałam, że trzeba mieć świadomość problemu, co może on oznaczać w przyszłości i świadomie zdecydować, czy jesteśmy w stanie podjąć się tego wyzwania, czy też nie. To bardzo ważne. Tylko tu mówimy o konkretnych przypadkach, gdzie dziecko ma taką, a nie inną przeszłość i ja tu absolutnie nie polemizuję. Myślę, że właśnie wtedy trzeba przeczytać wszystko co się da na dany temat, by zgłębić go na tyle, żeby podjąć właściwą decyzję Tylko rozmawiając o tym schodzimy trochę z tematu, bo raczej chodziło o jawność adopcji i jak sobie z nią poradzić, a nie o decyzji, czy przyjąć propozycję dziecka, czy nie. Według mnie to dwie różne sprawy. Bo jedna rzecz to zdecydować się na dziecko np. po schizofreniczce, a druga to czy lub w jaki sposób powiedzieć dziecku o tym fakcie. Wtedy faktycznie trzeba poszukać informacji na ten temat, by nie wyrządzić maluchowi krzywdy.
Anonimowy
Może i trochę zboczyłyśmy z tematu (jak zazwyczaj 😉 ) ale w mojej ocenie w pojęciu jawność adopcji wobec dziecka mieści się nie tylko jawność samego faktu adopcji ale też jawność w zakresie szeroko pojętych korzeni biologicznych dziecka. Tak jak kiedyś napisałam chciałabym żeby moje dzieci dowiedziały się ode mnie wszystkiego co jest w ich karcie w OA żeby te informacje nie były kiedyś szokiem. I nie jest to moim zdaniem temat na jedną rozmowę przed 18-tymi urodzinami w stylu synu/córko musimy poważnie porozmawiać tylko proces, który do tej 18-nastki należałoby raczej zamknąć. Jak to mądrze zrobić to jest moim zdaniem wyzwanie. A.
olitoria
Nie chcę się powtarzać, bo moje zdanie już znasz. Więc spróbuję krótko odnieść się do poruszanych tematów. Nie do końca zgadzam się z tym, że dwulatkowi można coś wmówić. Dzieci są świetnymi obserwatorami, i rozumieją dużo więcej niż nam się wydaje. Mój najważniejszy argument jest cały czas ten sam: mama jest instytucją absolutnie wyjątkową, i o ile małe dziecko może przyjąć, że wiele rzeczy w przyrodzie występuje podwójnie, o tyle mama jest jedna jedyna i taki własnie obraz ma w głowie. Skoro słowo mama kojarzy mu się z czymś wspaniałym, to znaczy, że tamta mama też taka jest, bo mama to mama. Wtedy dopiero mogą nastąpić pytania, z którymi może sobie nie poradzić, ale jak to?, dlaczego?, gdzie ona jest w takim razie? Dlaczego nie ma jej tutaj, czy mogę do niej pójść – w końcu to moja mama…
Jak już powiedziałam, mogę się mylić, ale tak uważam.
izzy
No to ja też nie będę się powtarzać, bo już pisałam wcześniej, że się zgadzam w 100%. Tym bardziej, że jesteś potrójną mamą i masz dzieci w różnym wieku. Wiesz co się sprawdziło, a co nie, co jeszcze u najmłodszej córki możesz poprawić, czy ulepszyć. Ja tak jak pisałam, obrałam taki tryb działania a nie inny i jego się trzymam. Najpierw dziewczynki wiedzą, że ja ich nie urodziłam, potem dowiedzą się, że pani, która je urodziła nazywa się matką biologiczną. To dla nich obca osoba i nie chcę, żeby wzrastały w poczuciu bliskości z nią. Jeżeli będą miały kiedyś ochotę ją poznać, proszę bardzo. Ale wtedy to ona musi zadbać o prawidłowe więzi i dzieci same wybiorą, jak chcą się do niej zwracać. Chcę, żeby dokonywały wyborów świadomie, a nie na lewo prawo opowiadały, że mają dwie mamy, bo nie rozumiejąc co mówią, może się to kiedyś negatywnie odbić na nich.
Może za kilka lat nie porzucę bloga to napiszę jak to działa 😉
Sesi
Bardzo przydatny wpis. Mając w swoim otoczeniu rodziny adopcyjne zawsze od większości słyszałam, że powiedzą dziecku jak najszybciej, że jest adoptowane i że pomogą w odnalezieniu biologicznych rodziców jeśli będzie chciało. Jednak większość tych słów padała na samym początku po adopcji lub jeszcze w okresie oczekiwania, a potem jakoś tak nie wychodziło, że dzieci dowiadywaly się w szkole, od obcych, albo w okresie nastoletniego buntu, bo wcześniej nie było czasu, odwagi albo myśl, a może się uda i nigdy się nie dowie. Zastanawiałam się wtedy dlaczego tak, czy rodzice adopcyjni boją się, że stracą w oczach dziecka? To co piszesz ma duży sens, powiedzieć raz, konkretnie, bez owijania w bawełnę i chyba wszystkim byłoby łatwiej i nie wiercić dziury w temacie. A dziecku dać to co możemy najlepsze miłość rodzica.
izzy
Powiem Ci szczerze, że do czasu adopcji nie miałam do czynienia z podobnymi rodzinami i wszystko to było dla mnie taką abstrakcją jak zasiedlenie Marsa 😉 Otwarcie Ci powiem jak było u nas. Oczywiście od samego początku też deklarowaliśmy chęć jawności adopcji, nie wyobrażałam sobie, żeby miało być inaczej, ale … No właśnie. Na początku człowiek powiem Ci zupełnie nie myśli jak dziecko do Ciebie trafiło, tak samo jak wielu nie myśli o niepłodności, o IVF, o inseminacji i innych problemach z poczęciem. Cieszysz się z dziecka. Wydaje się, że to niemowlęctwo będzie trwać jakiś czas, a tu bach bach i maluch robi się rozumny, trzeba mu "o brzuszku" wspomnieć i co? I nie jest łatwo. Nie dlatego, że nie chcę powiedzieć, nie dlatego, że nadal chciałabym biologicznego dziecka. Ale w sercu jest taki ogromny żal, że nie możesz przyłożyć główki tej małej istotki , którą kochasz nad życie,do brzuszka i powiedzieć: tam byłaś. Za to rozpoczynasz długotrwały proces uświadamiania prawdy, który choćbyś stanęła na głowie, mniej lub bardziej będzie bolał…
Dlatego ludzie odsuwają ten moment, a potem jest coraz trudniej i trudniej. To tak jak pokłócisz się z kimś. Jeśli nie wyciągnie któreś ręki w miarę szybko, to trudno potem się na to zdobyć. A najgorzej dowiedzieć się od "życzliwych"
Buziaki, pozdrawiam serdecznie.
Sesi
Ciężko postawić mi się na Waszym miejscu, próbuję sobie tylko pomyśleć, jakie to trudne, ale z drugiej strony dowiedzieć się od "życzliwych" albo zbyt późno to też źle. Chyba rzeczywiście trzeba dawkować informacje, dostosować do wieku dziecka i jakoś razem przez te wiadomości przejść 😊 tak jak napisałaś, żeby dziecko nie czuło się nie kochane, a rodzice adopcyjni kimś zamiast. Bo to chyba nie zbuduje dobrej relacji.
Dużo sił zatem życzę wszystkim rodzicom adopcyjnym. 😊
izzy
Dla mnie o w ogóle nie ma dyskusji – powiedzieć trzeba, nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko dowiedziało się od sąsiadki. Koszmar jakiś. A od koleżanki to już w ogóle.
Dzieci są okrutne, ostatnio miałam do czynienia z 12-latką, która akurat nie wie nic o moich dziewczynach i opowiadała jak to się nabijali z kolegi, że jest adoptowany. (a nie jest, żeby nie było, ale jak to dzieci, perspektywa bycia adoptowanym to najgorsza rzecz na świecie) Wiesz, niby nic, ale teraz próbuję postawić się na miejscu dziecka ado, które to słyszy. Pomimo tego, że uwaga nie jest skierowana bezpośrednio do niego, to jednak boli. Tak samo boli każda inna uwaga, która dotyczy czegoś, na co dziecko jest wrażliwe (np. rodzice są po rozwodzie, ojciec pije alkohol itd) Eh trudne to wszystko, żeby tak wychować dziecko, że z jednej strony jest twarde i się nie da złamać, a z drugiej wrażliwe, by nie przejść obojętnie obok drugiego człowieka.
Trzymaj kciuki 🙂
Sesi
To prawda wychowanie to trudna rola rodzica. I tu nie ma znaczenia czy adopcja czy "własne" dziecko (sorki, jakoś brakuje mi określenia, bo przecież adoptowame też staje się własnym, ale wiesz mam na myśli takie urodzone przez mamę). Niestety nie tylko dzieci, my dorośli też czasem gadamy o tym co dla kogoś przykre nie zdając sobie z tego sprawy. Tylko dorosły sobie poradzi, a dziecko może to nieźle odchorować psychicznie. Więc dokładnie jak piszesz trzeba dziecko nauczyć, żeby nie dało się, a z drugiej strony pozostało wrażliwe na krzywdę wobec innych.
Także za nas też trzymajcie kciuki za dobre wychowanie 😊
izzy
Możesz zawsze mówić "biologiczne dziecko" jakby coś 😉 A wiesz, kiedyś mi się wydawało, że my do końca będziemy jakoś tam kontrolowani przez ośrodek, czy dobrze się tym dzieckiem zajmujemy. Dopiero na szkoleniu zadaliśmy to pytanie i dowiedzieliśmy się, że po sprawie o przysposobienie w sądzie stajemy się taką samą rodziną jak każda biologiczna. Na zasadzie, że póki nic się nie dzieje, nikt nie zgłasza, że np. dziecko jest zaniedbane. Tak samo jak w przypadku rodzin bio.
No to kciuki zaciśnięte 🙂 Mam nadzieję, że każda z nas będzie pisać dalej bloga to się powspieramy w trudnych chwilach. Różnice wieku trochę się pozacierają.
ON ONA I DZIECIAKI
Ja mam i zawsze miałam na ten temat bardzo konkretne zdanie. Dla mnie facet, który przyłożył się do poczęcia dziecka to tylko i wyłącznie dawca spermy. I nie ma tu znaczenia czy dziecko zostało później adoptowane, czy matka wychowuje je samodzielnie.
Moim zdaniem ojcem zostaje się później – dbając o kobietę w ciąży, zajmując się noworodkiem i przede wszystkim prowadząc przez życie swoją pociechę.
Jeden plemnik nie czyni z faceta ojca w żaden sposób – takie jest moje zdanie.
Dziewczynki wiedzą, że urodziła je "inna Pani" – tej wersji będę się trzymała, ale o nic więcej na razie nie pytają.
izzy
Zgadza się. Facet może przecież nawet nie wiedzieć, że urodziło mu się dziecko. Tak się tylko zastanawiam, bo mówimy, że facet jest dawcą spermy, a według Ciebie mogłybyśmy nazwać kobietę dawcą komórki jajowej? Wiem, że popłynęłam z tą teorią, ale tak sobie myślę, że skoro rodzi się dziecko niechciane, kobieta nienawidzi tej ciąży, to czemu o niej nie mówi się, że była dawczynią? Dlatego, że to facet zapładnia? Hmm. Takie myśli mnie naszły po przeczytaniu Twojego komentarza 🙂 Wiadomo, kobieta potem musi to dziecko donosić, by się urodziło, a facet może całkowicie wyprzeć się odpowiedzialności, może stąd o facecie tak się wypowiadamy, a o kobiecie już nie.
Dziękuję, że podzieliłaś się z nami tym jak to wygląda u Was. Ja na razie też trzymam się tej wersji.
Anonimowy
W naszych dorosłych rozmowach możemy tak sobie OB określać. Pytanie jak to zrobić w stosunku do dziecka. Bo jak jest mama/matka to chyba jest też tata/ojciec. Jak jest Pani to jest kto? Po prostu Pan. To może być dla dziecka niezbyt jasne. Bo ta Pani miała jednak określoną funkcję – urodziła. A Pan? Chyba że temat się pojawi jak już dziecko rozumie koncepcję poczęcia. Dla mnie szczerze mówiąc określenie "dawca spermy" jakkolwiek prawdziwe jest co najmniej nieco pejoratywne. Wydaje mi się, że takie postawienie sprawy wobec dziecka raczej mu nie pomoże. Aglaia
ON ONA I DZIECIAKI
Dzieci (przynajmniej moje) nie pytają o tę drugą osobę, która miała wpływ na ich poczęcie, więc temat ojca, czy też dawcy nasienia nie wypływa u nas w ogóle.
Co do dawczyni jajeczek to sprawa jest bardziej skomplikowana, bo jednak kobieta nosi tę ciążę 9 miesięcy i później rodzi dziecko. To jest jednak zdecydowanie dłuższy czas niż te kilka minut 😉
Anonimowy
Ale kiedyś pewnie się zapytają. Raczej całe życie nie będą żyły w przekonaniu, że kobieta jest wiatropylna 😉 . Więc my tu sobie gdybamy raczej tak na przyszłość bo chyba żadna z nas nie ma jeszcze praktycznego doświadczenia.
I jest jeszcze jedna sprawa dotycząca stawiania OB w negatywnym świetle, szczególnie jeśli jest to osobnik NN. A może on wcale o tej ciąży nie wiedział, może to ona od niego odeszła nic mu nie powiedziawszy, może jakby wiedział to życie tego dziecka potoczyłoby się inaczej… Nam kobietom łatwo jest usprawiedliwiać kobiety/matki i przynajmniej część winy za zaistniałą sytuację zrzucić na faceta. A to nie zawsze musi tak być. Sytuacji nie ułatwia fakt, że zazwyczaj znamy relację tylko jednej strony tego medalu czy MB. A.
izzy
Ja tak tylko rzuciłam hasło 😉 Tak mi po prostu do głowy przyszło, że w zasadzie to skoro faceta określamy dawcą, to czemu nie kobietę. Bo urodziła? Bo nosiła to dziecko przez 9 miesięcy? No, bo musiała. Pewnie, gdyby miała wybór to by wolała, żeby partner to zrobił. Ale to takie gdybanie, w zasadzie nie mające ani wielkiego sensu, ani znaczenia. Nigdy do dziecka nie użyłabym takiego określenia jak dawca.
Myślę, że sprawa ojca, w ogóle ojca i bio i ado, wychodzi dopiero przy informacji o tym skąd się biorą dzieci. Wiadomo, każdy maluch niesie za sobą inną historię, ale z tego co się dowiedziałam, wystarczy dziecko poinformować o tym, że do jego poczęcia przyczyniły się dwie osoby, nie tylko MB. Kiedy to ma nastąpić, myślę zależy od dziecka i jego dojrzałości. Ja na pewno nie będę zagłębiała się w szczegóły, bo przecież nie znam wszystkich aspektów decyzji o oddaniu dziecka. Jeżeli dziewczynki będą chciały wiedzieć więcej, muszą poszukać informacji u MB
tygrysimy
My wyszliśmy z OA z przekonaniem (wbitym na do głów), że MB to mama. I żadnej dyskusji nie ma. Taką informację zamierzaliśmy przekazać naszemu dziecku. I w sumie przekazaliśmy, bo przy pierwszych rozmowach takie określenie padło. Do czasu, jak już wiesz z wpisu, dziecko samo sobie w głowie wszystko poukładało. A ja nie zamierzam mu tego porządku rzeczy burzyć. Co do dziadków. Nasz i tak ma ich nadmiar. Bo ma dziadków dziadków (naszych rodziców), ale również sporo ciotecznych/stryjecznych, którzy dla niego są babcią/dziadkiem. Na szczęście nie pogubił się w tym. Ma przekonanie, że najważniejsza babcia i dziadek to nasi rodzice.
izzy
Tak jak napisałam gdzieś wyżej w poście, czy komentarzu, większość pracowników OA zna adopcję tylko z teorii. Jaki jet procent ludzi kontaktujących się z nimi po przysposobieniu? Pewnie mały, a jeśli nawet to pewnie tylko w początkowych latach. Z ich perspektywy nazywanie obcej kobiety mamą/tatą nie jest niczym złym, przecież nimi są. Ale tu trzeba patrzeć głębiej, to o czym rozmawiałyśmy. Jeżeli adoptujemy starsze dziecko, które pamięta swoją przeszłość, to trudno jej zaprzeczać. Ale jeżeli dziecko jest z nami od niemowlęcia i dopiero uczy się o narodzinach, jak do nich dochodzi, o śmierci, uczuciach, to warto pomyśleć co zrobić, by to wszystko miało sens.