Więcej

Vademecum przetrwania,czyli rok 2020 w pigułce.

Kiedy byłam jeszcze studentką, jeden z moich bliskich znajomych nauczył mnie pewnej zasady w życiu, której staram się trzymać aż do dnia dzisiejszego. Jeżeli masz do czynienia z czymś, na co absolutnie nie masz wpływu i cokolwiek zrobisz nic nie zmieni, pogódź się z tym i żyj dalej swoim życiem. Szczerze mówiąc on wyraził się dosadniej, ale nie będę tu używać wulgaryzmów. Na wiele rzeczy mamy wpływ, możemy postarać się o nową pracę, poznać nowych ludzi, zmienić wygląd, nastawienie, ale czasami najzwyczajniej w świecie krzyk i bunt nie pomoże a dla własnego zdrowia psychicznego lepiej pogodzić się ze stanem faktycznym i przyjąć najlepiej jak potrafimy to co los daje w tym momencie. Ta zasada potwierdziła się w 100% choćby w naszych staraniach o dziecko.
Ten miniony rok nie był łatwy, ale starałam się przeżyć go najlepiej jak potrafiłam. Kazali nosić maseczkę? Nosiłam. Kazali siedzieć w domu z dziećmi? Siedziałam i nie narzekałam. Zamknęli granice? Odwołaliśmy czerwcowe wakacje. I wiele innych trudnych momentów, które sprawiły, że nagle życie stało się w okamgnieniu czymś, czego nie mogę sama kontrolować. Ale tak jak wtedy, kiedy uwierzyłam, że poddając się wygrywam, tak tu miałam i mam poczucie, że kiedyś to wszystko się skończy, wejdę na kolejną górę i będę podziwiać widoki. Choć samo wchodzenie tak naprawdę nie zależy ode mnie. Dziś, na początku stycznia 2021 roku mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dziękuję Bogu, że ja, moja rodzina i moi bliscy dotrwaliśmy do tego momentu w ogólnie dobrym zdrowiu fizycznym i psychicznym.

O Covid-19 usłyszałam pierwszy raz w grudniu 2019 roku. Ot kolejna choroba, gdzieś daleko, w Chinach, coś co zupełnie nie ma wspólnego z moim życiem. Nie śledziłam jej rozwoju, czytałam jakieś zdawkowe informacje dotyczące miasta o dziwnie brzmiącej nazwie Wuhan, o którym wcześniej nie miałam pojęcia, że istnieje.
Pisząc pierwszego posta w 2020 roku zastanawiałam się jaki on będzie. Sylwester nie był udany ze względu na moją chorobę, więc wedle zasady nieudany powinien być też cały rok. Byłam więc ciekawa jak to wszystko się ułoży, ale w najgorszych swoich proroctwach nie wymyśliłabym takiego scenariusza. Wydawało mi się, że epidemie i pandemie należą albo do zamierzchłej przeszłości, albo są częścią scenariusza filmowego, nie rzeczywistości. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że w 21 wieku wirus może postawić do góry nogami w zasadzie cały świat.

Luty 2020

Razem ze znajomymi dokonaliśmy rezerwacji na wakacje w czerwcu. Dla nich miała być to wymarzona wyprawa, pierwsza od dawien dawna. Jako, że w mojej głowie wiosna zawsze zaczyna się już po Nowym Roku, zaczęłam czytać o atrakcyjnych miejscach, które moglibyśmy odwiedzić, oglądałam filmy na YouTube, żeby dowiedzieć się więcej, drukowałam mapy wycieczek. Lubię tak. Gdy faktycznie nadchodzi wiosna, zaczynam przerzucać się na inne czynności. Zimowe, krótkie wieczory są właśnie po to, by w spokoju zasiąść do myślenia o wakacjach. Moje zapiski z tamtego roku leżą pokryte kurzem do dziś z nadzieją, że przydadzą się za kilka miesięcy.
W międzyczasie koronawirus rozprzestrzenia się po świecie i wkrótce dociera do Polski.

Marzec 2020

Już na samym początku tego miesiąca (4.03) usłyszeliśmy o pierwszym przypadku koronawirusa w Polsce. Czy się przejęłam? Nie. Przyjęłam tę informację ze spokojem. Myślę, że nadal nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo jest groźny, jak szybko obejmie cały kraj i jak ogromne będzie siał spustoszenie.
Kilka dni później, dokładnie w środę rano 11 marca dowiedziałam się, że syn jednego z przedstawicieli naszej lokalnej władzy, został zdiagnozowany pozytywnie. W tym właśnie momencie dotarło do mnie, że wirus nie jest daleko w Chinach, czy gdzieś tam w Warszawie, wielkim mieście. Jest tuż za rogiem i czyha na mnie, na moją rodzinę, na nas wszystkich. Nie jestem typem, który łatwo wpada w panikę, ale tamtego dnia nie wysłałam już dzieci do przedszkola do którego jak się potem okazało miały nie wrócić do końca roku.
Od poniedziałku zamknięto wszystkie szkoły, przedszkola, żłobki. 20 marca na terenie Polski wprowadzono stan epidemii i kolejne obostrzenia. Zamknięto placówki kulturalne, sklepy w galeriach, zakazano imprez i zgromadzeń, ograniczono dostęp do parków, plaż, ustalono maksymalne limity dotyczące liczby klientów w sklepach. Wkrótce potem zamknięto m.in. zakłady fryzjerskie i kosmetyczne. Nigdy nie zapomnę moich pierwszych “pandemicznych” zakupów w Lidlu. Czułam się tak, jak gdyby ktoś niepożądany oddychał moim, czystym powietrzem. Wrzucałam w tempie zabójczym do wózka najpotrzebniejsze rzeczy, starając się oddychać przez maseczkę, która jeszcze wtedy była dla mnie nowością. Każdy patrzył na siebie jak na potencjalnego wroga. Ludzie przypominali przemieszczające się roboty bez twarzy, wypełniające przydzielone zadanie. Skupieni na jego wykonywaniu starali się to robić machinalnie, nie zwracając uwagi na otaczający świat. Byle kupić potrzebne rzeczy, byle jak najszybciej wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem. O szybkie zakupy było jednak trudno. Limity klientów w sklepach sprawiały, że często trzeba było poczekać na zewnątrz. W środku też nie łatwo, a otworzenie plastikowej torby w rękawiczkach, które każdy musiał założyć graniczyło z cudem.

Kwiecień 2020

Święta Wielkanocne. Dziwne i niezrozumiałe. Opustoszałe ulice Warszawy niczym po wojnie. Tak naprawdę nikt nie wiedział czego się spodziewać. Czy będzie można wyjść z domu? Czy nie braknie produktów w sklepach? Nagle powróciły we wspomnieniach czasy PRL. Ludzie zaczęli namiętnie robić zapasy papieru toaletowego i środków czyszczących, a producenci środków odkażających mieli pełne ręce roboty. Na kilka dni przed Świętami postanowiliśmy zrobić zakupy w Auchan. Aby uniknąć tłumów, pojechaliśmy wieczorem. Błąd. Większość ludzi pomyślała podobnie. Kiedy już znaleźliśmy się w opustoszałej galerii (wszystkie inne sklepy były pozamykane) i zobaczyliśmy ogromną kolejkę do samego wejścia do sklepu (obowiązywał limit klientów) – zbladłam. Na podłodze przyklejono duże koła z napisem 2metry i na nich mieli ustawiać się ludzie. Cała ta atmosfera była naprawdę przygnębiająca. Przygaszone światła, wszyscy patrzący na siebie niczym na potencjalnych nosicieli wirusa nie sprzyjały świątecznej atmosferze. Tak spędziliśmy 45 minut po czym wpuszczono nas na sklep a z megafonów usłyszeliśmy informację, że za pół godziny zamykają. No świetnie. Nasze zakupy wyglądały więc niczym jakieś reality show, w którym ludzie wpuszczeni do sklepu mają określony czas na wybranie właściwych produktów.
Do tej pory nie odczułam aż tak bardzo tej całej narodowej kwarantanny. Zajęliśmy się wiosennymi porządkami w ogródku, pracowaliśmy, opiekowaliśmy się dziećmi, spędzaliśmy czas z moimi rodzicami, którzy przyjechali do nas w odwiedziny. Ale wtedy w tej wymarłej galerii, zobaczyłam jak ważna jest zwykła normalność, możliwość zrobienia zakupów, przycupnięcia na chwilę odpoczynku w kawiarni. Kiedy wyszliśmy ze sklepu i zdjęłam gumowe rękawiczki, moje ręce były mokre od potu, do tego stopnia, że zaczął mi schodzić lakier z paznokci. Uszy bolały mnie od gumki z maseczki i jedyne czego pragnęłam to wrócić do domu i zamknąć się z powrotem w naszym małym bezpiecznym światku.
Na domiar złego mojego męża zaczął mocno boleć ząb. Rzadko psują mu się zęby, ale oczywiście wtedy, kiedy jest najgorszy na to moment, takie rzeczy dają o sobie znać. Nasza dentystka niestety zamknęła gabinet, więc musieliśmy poszukać takiego, który spełnia wszystkie wymogi sanitarno-epidemiologiczne. Nie było mnie tam, ale z tego co opowiadał mąż dentyści wyglądali rodem z filmu typu Epidemia, albo co najmniej Seksmisja. Oczywiście obowiązkowe mierzenie temperatury i wywiad zdrowotny.
Ale to nie wszystko. Zachorował również nasz króliczek Puszek. I to poważnie. Codziennie jeździliśmy z nim na kroplówki, był na antybiotyku, myślałam, że nie przeżyje. W tych trudnych warunkach udało się go jednak wyratować.

maj 2020

Moje urodziny. Czego sobie życzyłam? Sama nie wiem. Chyba powrotu do normalności, choć zaczynałam wątpić, że nastąpi to w najbliższym czasie. Nadal jednak wierzyliśmy w to, że coś się zmieni i wyjedziemy na wakacje pomimo, że sytuacja we Włoszech, które były jedną z naszych destynacji, zrobiła się naprawdę dramatyczna. Trzymaliśmy rezerwację. Jeszcze był czas, żeby ją odwołać lub przenieść.

czerwiec/lipiec/sierpień 2020

Nie wyjechaliśmy na planowane wakacje. Granice pozostały zamknięte, potem wyjazdy nie były rekomendowane. Zresztą nawet nie mieliśmy ochoty ruszać się gdzieś dalej. Udało się jedynie pojechać na tydzień tu, w kraju. Ludzie zmęczeni przedłużającą się pandemią zaczęli tłumnie wyjeżdżać nad morze, nie zważając na jakiekolwiek obostrzenia. Apele o zachowanie bezpiecznej odległości nie pomagały. My spędziliśmy lato w przydomowym ogródku. W tym roku jeszcze bardziej niż wcześniej błogosławiłam dzień, w którym postanowiliśmy wynieść się za miasto. Nie wyobrażam sobie siedzenia w 2 pokojach w bloku i ciągłego organizowania rozrywki dla dzieci. Tu organizowały ją sobie same. Potrafiły godzinami huśtać się na huśtawkach puszczając w kółko te same piosenki (biedni sąsiedzi). Tysiące razy królowało ulubione słuchowisko muzyczne “Czerwony Kapturek” , które choć doprowadzało mnie na początku do obłędu okazało się na dłuższą metę dobrym “wyciszaczem”.

wrzesień 2020

Spontanicznie, bez rezerwacji, bez pewności, że się uda, pojechaliśmy w połowie miesiąca do Chorwacji. Z potwierdzeniem lokum czekaliśmy do momentu przekroczenia granicy. Chorwaci byli skłonni na wszelkie ustępstwa i udogodnienia, byle tylko gościć jak największą liczbę turystów. A tych nie było zbyt wielu. Świetne oferty, puste plaże, cisza i spokój sprawiły, że choć na chwilę mogliśmy odciąć się od tego wszystkiego. O pandemii przypominała jedynie maseczka, którą należało założyć wchodząc do restauracji czy sklepu. Nawet nie wiecie jak bardzo cieszyłam się z tego wyjazdu. Tym bardziej, że już wkrótce zaczęły obowiązywać kolejne obostrzenia a liczba zachorowań znowu wzrosła.
Ale żeby nie było za dobrze, podczas naszego pobytu na wakacjach, znów zachorował Puszek. Był z moimi rodzicami, miał dobrą opiekę, jednakże zmarł podczas operacji. Bardzo mnie to dobiło. Tym bardziej, że otrzymałam tę informację siedząc na plaży…

październik 2020

Szkoły znów zostały zamknięte, dzieci wróciły na zdalne nauczanie. To trudny rok dla nich, dla niektórych nauczycieli i przede wszystkim dla rodziców, na których spadła odpowiedzialność za dopilnowanie procesu kształcenia. W wielu miejscach są problemy z internetem, czy opieką nad dziećmi i pracą z nimi.
Moje dziewczynki wróciły jedna do przedszkola, druga do zerówki. To duże dzieci, poradzą sobie ze wszystkim, ale mimo to sama myśl, że nie wolno mi nawet wejść z nimi do budynku jest przerażająca. I o ile w szkole mam kontakt z panią poprzez maila, rozmowy telefoniczne, stara się wysyłać nam zdjęcia i filmiki z dziećmi, tak w przedszkolu, które do tej pory wychwalałam pod Niebiosa, panie (zapewne na czele z panią dyrektor) zamknęły się w nim niczym w bunkrze. Odwołane wszelkie konsultacje, teoretycznie można dzwonić, ale nie wiadomo do kogo co i jak, nie ma kontaktu z nikim. Wiele cioć widziałam jedynie przelotem raz czy dwa w przeciągu tych kilku miesięcy. Ja w zasadzie nie mam potrzeby rozmowy, ale widać, że nikt od siebie nie próbuje kontaktować się z nami. Stoję więc jak ten ciołek za oknem i patrzę jak moje dzieci się ubierają a potem zostają wyprowadzane przesz szatniarki. Do perfekcji opanowaliśmy pantomimę w razie potrzeby przekazując dzieciom informacje.

Listopad i grudzień

Wzrost liczby zachorowań, kolejne obostrzenia i zbliżające się Święta Bożego Narodzenia. Jak odnaleźć się w tym wszystkim. Wiosną, latem, jesienią, człowiek miał tę możliwość, by gdzieś uciec od tego wszystkiego. A teraz? Wielu ludzi ma dość, rząd powtarza “wytrzymajcie jeszcze trochę”. Jak tu nie zwariować? Żyjemy w takich czasach, gdzie człowiek przyzwyczaił się do wolności. Ktoś może nie chodzić często do kawiarni czy restauracji, ale wie, że gdy tego zapragnie to zawsze może. Teraz pozostają zamknięte i wielu marzy, by wyjść choćby na przysłowiową pizzę. Może nie chodzimy często do teatru, ale one działają, jeśli akurat spontanicznie coś nas najdzie, możemy kupić bilet. Można byłoby wymieniać i wymieniać. Tę wolność wyboru nam zabrano, nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, a młodsze pokolenie jest w dużej mierze wręcz roszczeniowe ze swoim podejściem do życia w stylu “bo mnie się to należy”

Ale z drugiej strony, po tylu miesiącach, wszystko to co było kiedyś nowe stało się naszą nową normalnością. To co kiedyś niewiadome i dziwne stało się rutyną. Kiedyś ogarniała nas panika, bo w Polsce było kilkanaście zgonów i ileś set zachorowań. Dziś jest ich o wiele więcej a żyjemy w miarę normalnie, nie chowamy się w bunkrach. I pomimo tego, iż marzę o powrocie do normalności, chciałabym, żeby nastąpiła ona w lepszym wydaniu. Bo ten rok pokazał, że wiele można w naszym życiu zmienić, docenić. Nagle koleżanka moja zrozumiała, że praca to nie wszystko i jakoś można bez niej dać sobie radę i wreszcie zawalczyć o dziecko (została zmuszona zamknąć zakład fryzjerski) a sąsiedzi zaczęli więcej czasu poświęcać dzieciom, które wreszcie mogły pobawić się na swoim podwórku a nie wiecznie chodzić z rodzicami do znajomych. Głęboko wierzę, że pomimo tych wszystkich wydarzeń, możemy znaleźć w nich coś dobrego, coś zmienić, wyciągnąć wnioski, albo choćby docenić proste, zwyczajne rzeczy, które do tej pory przyjmowaliśmy za coś oczywistego. Ciepły wiosenny wiatr na naszej twarzy bez maseczki, kawa z ulubioną koleżanką w kawiarnianym ogródku, czy chwila z książką na parkowej ławce. Takie proste rzeczy a jednak okazuje się, że to właśnie one bardzo się liczą w naszym życiu i podtrzymują nasze zdrowie psychiczne.
I tego właśnie życzę wam wszystkim w tym Nowym Roku 2021. By życie było prostsze. Dookoła zaczęły się szczepienia. Czy przyniosą skutek? Zobaczymy. Zdania są podzielone, choć tak naprawdę jaki mamy wybór? Przez co najmniej 5 lat nie dowiemy się jakie szczepionka może mieć skutki uboczne. A tak jak przez ostatni rok, długo żyć się nie da. Jedni powiedzą, że ktoś zabrał nam ten rok z życia. Ja staram się mimo wszystko patrzeć optymistycznie. Ten rok był po coś. I choć wielu ludzi zachorowało, przegrało walkę z Covidem, to miejmy nadzieję, że ludzkość otrząśnie się i zacznie doceniać i dbać o to, co w życiu naprawdę cenne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.