Świat w obiektywie,  Więcej

Plusy i minusy wakacji, czyli o tym jak odpocząć i ciężko pracować w czasie urlopu.





Wakacje już za nami, a więc czas na podsumowanie chwil spędzonych wspólnie z rodziną. Dwa tygodnie poza domem, ponad 4 tysiące przejechanych kilometrów, bogatsi o nowe doświadczenia wracamy, by rozpocząć etap nauki i zabawy w przedszkolu oraz oczywiście pracę zawodową. Dla mnie takie wrześniowe wakacje mają zwykle również wymiar symbolicznego zakończenia pewnych rzeczy, podobnie jak ze starym rokiem. Na wakacjach człowiek wreszcie ma czas, by wyłączyć myślenie i przestawić się na zupełnie inny tryb funkcjonowania, a co za tym idzie przeanalizować pewne rzeczy, podjąć jakieś decyzje- te małe (którą ścianę przemalować) oraz te duże (zmiana pracy?) 





Wypoczynek czy ciężka praca?
Na nasze pierwsze wakacje pojechaliśmy z Elsą gdy miała rok z hakiem. Nie powiem, żeby był to wypoczynek. Bieganie non stop za maluchem dosłownie wszędzie, było raczej ciężką pracą niż relaksem. Od świtu do nocy trzeba było być na wysokich obrotach i to jeszcze bardziej niż w domu, który bądź co bądź jest przygotowany pod względem choćby bezpieczeństwa. Nie wspomnę już o pakowaniu tysiąca rzeczy potrzebnych dziecku. Kolejny rok nie przyniósł większych zmian, bowiem do Elsy dołączyła jej siostra, więc mózg pracował już nie na 100% a co najmniej na 200%. Z pomocą przyszli jak zwykle moi nieocenieni rodzice, którzy byli z nami i pomagali nie tylko w opiece, ale przede wszystkim bawili się z dziewczynkami, gdy my chcieliśmy najzwyczajniej w świecie odpocząć. Co cztery osoby to nie dwie, zwłaszcza do tak żywiołowych dzieci. 
Mogę powiedzieć, że w sumie dopiero w zeszłym roku pierwszy raz tak naprawdę zaczęliśmy wypoczywać. Dwulatek to już zupełnie inna bajka, mówi, więcej rozumie, interesuje się większością rzeczy dostępnych pod ręką. To właśnie wtedy zdecydowaliśmy się na nasz pierwszy wypad pod namiot, który według mnie był wspaniałą przygodą nie tylko dla nas, ale również dla dzieci.





Atrakcje.
Powiem tak. Dla mnie mogłoby być ludzi jak najmniej, cisza, spokój, zwiedzanie, odpoczynek. No, ale dzieci jak to dzieci, zamiast patrzenia na kolejną katedrę wolą pozjeżdżać na zjeżdżalni.  Chcemy, żeby wakacje były dla nich czasem, w którym mogą się wyżyć, dlatego staramy się wplatać w plan dnia jakieś szaleństwa 😉 
Nie wiem, czy to przez to, że w pewnych sprawach jeśli chodzi o wychowanie jestem starej daty, czy po prostu tak nam się wydaje, że jest lepiej, ale staramy się nie bombardować dzieci zbyt dużą ilością bodźców. Ja jako dziecko nigdy nie nudziłam się na plaży, pomimo tego, że jestem jedynaczką. Bawiłam się sama, z rodzicami, albo z innymi dziećmi jeśli takowe były w pobliżu. 
Kiedy rozmawiam ze znajomymi i słyszę, że dzieciom w zasadzie organizują cały dzień, to pytam: A gdzie jest czas dla was jako rodziny? Kiedy wreszcie możecie na spokojnie pobawić się z dziećmi, nie patrząc na komórkę, nie będąc zajętym niczym innym?   (pytam w myślach oczywiście, żeby nie było, że się wymądrzam 😉 Rano animacje dla dzieci, potem basen i zjeżdżalnie, potem coś tam, coś tam, wieczorem animacje i spać. I w sumie to nie widzę w tym nic złego, sama przecież na występy dziewczynki zabierałam. Było mini disco dla dzieci i występy, które bardzo im się podobały, ale nie wyobrażam sobie, żeby na urlopie spędzać z nimi mniej czasu niż w domu. Wczoraj koleżanka powiedziała mi, że jej dzieci nudzą się na plaży, bo nie ma tam co robić. Jakże się myli. Tylko trzeba dziecku pokazać, odkryć z nim świat, w którym kilka muszelek, parę kamyczków, woda i piasek to magiczne królestwo pełne pomysłów i fantazji. W dzisiejszym świecie obserwuję, że rodzice non stop dostarczają dzieciom rozrywki, do tego stopnia, że dzieci zapomniały (lub nigdy nie wiedziały), że samo bycie dzieckiem to coś fajnego, bo dziecko ma tę naturalną chęć do odkrywania świata. Chyba, że jest ona stłamszona przez dorosłych.





Życie pod namiotem.
Pierwszy tydzień wakacji spędziliśmy pod namiotem nad jeziorem Maggiore, które w części należy do Szwajcarii a w części do Włoch. Znaliśmy je wcześniej właśnie ze szwajcarskiej strony. Byłam zaskoczona tym, że prawie wszystkie parcele były zajęte. Ludzi było sporo, ale kemping na tyle duży, że zupełnie nie odczuwałam tłoku i zmęczenia spowodowanego hałasem. 
Włochy przywitały nas upalnie, a że dojechaliśmy na miejsce dość wcześnie, to mieliśmy jeszcze sporo czasu na rozbicie obozowiska i odpoczynek. W nocy jednak przyszła taka burza, że nie mogłam spać aż do rana. Trzaskały pioruny, niebo błyskało się niczym w Nowy Rok. Temperatura znacznie się obniżyła. Następnego dnia lało cały Boży dzień. Powiem wam, że to nie był mój pierwszy raz pod namiotem w czasie burzy czy deszczu, ale tym razem załamałam się. Nasz namiot stał bowiem na lekkiej górce i w nocy zalało nam cały przedsionek. Woda spływając z góry, znalazła sobie ujście właśnie przy naszym stoliczku. Wstając z materaca w nocy weszłam po prostu w skarpetach do małego jeziorka, które utworzyło się pośrodku. Nasz namiot ma dwie sypialnie, umiejscowione w przeciwległych rogach, natomiast przedsionek znajduje się między nimi. Część rzeczy niestety została zamoczona. A dziewczynki? Żadna z nich nawet się nie obudziła, obie były zdziwione gdy pytaliśmy o burzę. I szczerze mówiąc to nie dla nich ta sytuacja była niekomfortowa, ale bardziej dla nas, szczególnie dla mnie. Pod koniec dnia dostałam kempingowej depresji i powiedziałam mężowi, że chyba się załamię, jeśli nie przestanie padać. Mój domowy optymista powiedział mi, że na pewno będzie lepiej. Nie wiem, czy ma jakieś znajomości tam na Górze, czy jak, ale wszystko się zmieniło na drugi dzień. Pamiętacie taką scenę z Forresta Gumpa, w której Forrest i porucznik są na statku próbując łowić krewetki a wokół szaleje burza? U mnie było podobnie. Tak jak w filmie kiedy nagle nastaje cisza i symboliczne pogodzenie się porucznika z Bogiem zaczyna się obfity połów krewetek, to u nas rozpoczął się tak naprawdę ten czas, na który tak długo czekałam. Przez cały pobyt nie spadła prawie ani jedna kropla deszczu, do czasu naszego wyjazdu, kiedy to rano gdy się szykowaliśmy przyszła burza. Nie trwała jednak długo i gdy wsiadaliśmy do samochodu, by kierować się już do domu, zza chmur wyjrzało słońce. W okolicach Wenecji (ok.100km dalej) żar już lał się ponownie z nieba.





Wzmocnienie więzi.
Okres wakacyjny jest wspaniałą okazją na wzmocnienie więzi w rodzinie, nie tylko tych z dziećmi, ale również między nami, małżonkami. Powiem wam szczerze, że to właśnie pod namiotem udaje nam się najlepiej. W pewnym sensie skazani na siebie, na przebywanie razem na tak małej przestrzeni, uczymy się kompromisu, pomagamy sobie i poznajemy siebie od każdej możliwej strony. Widzimy jak my i dziewczynki reagują w trudnych sytuacjach i staramy się je uczyć radzić z nimi (wychodzi na to, że lepiej sobie radzą niż ja 😉 ) I choć przyznam, że nie raz moje nerwy były dość mocno nadszarpnięte, to i tak uważam, że tego typu wyprawy łączą i to bardzo mocno.





Mama i tata się relaksują.
Przyznam, że mieliśmy z mężem dużo czasu tylko we dwoje. Pomimo tego, że może nie mogliśmy wieczorem nigdzie wyjść, bo wiadomo, trzeba było pilnować dziewczynek, to w ciągu dnia było wiele takich momentów, w których mogliśmy odpocząć i porozmawiać. Podobno dobre małżeństwo można poznać właśnie na wakacjach, gdy siadasz przy stoliku i masz jeszcze tematy do rozmowy 😉 Jestem zbudowana więc tym, że oprócz o dzieciach, możemy porozmawiać też o czymś innym. Popołudniowe picie Cappuccino tak weszło do naszego rytmu dnia, że kiedyś Elsa pyta: Kiedy idziecie na kawę a my na plac zabaw? (znajdował się obok)





Aktywnie i leniwie.
Lubimy aktywnie spędzać czas, ale przyznam wam szczerze, że nie mam absolutnie żadnego problemu z tym, żeby siedzieć na plaży i wpatrywać się w morze, albo spacerować brzegiem i zbierać muszelki. Nawet udało mi się przeczytać 1.5 książki, z czego byłam bardzo zadowolona. Najbardziej kocham tę myśl, że nigdzie się nie spieszę, że nic nie muszę, nawet patrzeć na zegarek. Dzień reguluje słońce. No i głód, żeby nie było 😉





Gotowi na zimę.
Oj tego chyba nie mogę powiedzieć. Wprawdzie czerpałam energii tyle ile się da, ale nie sądzę, żeby starczyło jej na aż tak długo, by przetrwać do następnego roku. Trzeba więc będzie sobie znaleźć sztuczne źródło pozytywnych fluidów 😉 Na razie cieszę się piękną jesienią i chłonę to co przyniesie przyszłość.









11 komentarzy

  • Droga Nie Na Skróty

    Oj tak Izzy, w temacie atrakcji też zaobserwowałam, że bardzo często rodzice w stu procentach organizują zajęcia i atrakcje dla dzieci, przez co dzieci często nie potrafią same wymyślać kreatywnych zabaw tylko do wszystkiego potrzebują rodziców. Oczywiście nie chodzi mi o to, że dziećmi nie powinno się zajmować wcale, ale chodzi o to, aby pomóc im rozwijać wyobraźnię i wspomagać ich kreatywność, podsuwać pomysły, pokazywać zabawy, a nie podsuwać zawsze takie gotowe rozwiązania, a najlepiej właśnie wiecznie jakieś zorganizowane animacje czy zabawy w specjalnych salach do tego przeznaczonych.
    Tak poza tym to fajnie, że wypoczęliście i w ogóle bardzo mi się podoba to jak udaje Wam się pogodzić tyle rzeczy z takimi małymi dziećmi, bo jest i dużo zabawy i jest również czas na relaks dla rodziców, a to chyba wymarzona sytuacja dla każdego członka rodziny 😊😊😊

    • izzy

      Jasne, zgadzam się w 100%, że z jednej strony trzeba dać dziecku pole do wyobraźni, ale też nie można przesadzić, żeby zostawiać je same sobie na zasadzie idź i bądź kreatywne moje dziecko, znajdź sobie coś do zabawy 😀
      Wiesz, to akurat czy jest relaks dla nas zależy od wielu czynników, mój mąż mówi, że jestem masochistką, bo nie usiedzę na 4 literach długo i zaraz coś wymyślam. Ale sam mnie tego nauczył, to czego chce 😛
      O tyle jest fajnie, że np. na plaży dziewczynki pobawią się z nami, coś pobudują, popluskają się, ale też potrafią bawić się ze sobą, albo same. Elsa bardzo chciała mieć lalkę syrenkę, więc kupiliśmy jej na wyjazd i miała radość kąpiąc ją w morzu 😀

  • Dziubasowa

    Super, że udało Wam się tak przyjemnie spędzić wakacje! Naładowaliście bateryjki na pewno do następnego razu 🙂
    Podziwiam decyzję o namiocie – sama nie znoszę. Dziubas uwielbia. Będzie sobie jeździł z synkami a mama będzie się relaksować w pachnącej kąpieli ;)))
    Co do organizowania dzieciom czasu – fakt, Trzeba im coś tylko pokazać, zainspirować, poruszyć ich wyobraźnię i potrafią spędzić dużo czasu przelewając wodę z jednego naycznia w drugie ;)))

    • izzy

      Haha, ale wiesz, ja też nie mam nic przeciwko pachnącej kąpieli 😀 Ale jak pisałam wyżej, my jesteśmy takimi masochistami i musimy mieć coś trudno, by czuć się dobrze. To nie znaczy, że bylibyśmy nieszczęśliwi na all-inclusive. Tak jak pisałam, nie mam problemu z siedzeniem na plaży, choć nie smażę się dłużej niż 10 minut. Wrześniowe słonko jest cudowne, bo gorące, ale nie parzy.
      Moje dziewczyny hodowały kraby z tatą, ale o tym będzie inny wpis 😛

    • izzy

      Haha. No, ale to pewnie było X lat temu i w Polsce, więc się nie liczy. Ja pamiętam swoje pierwsze wakacje w Łebie na kempingu, to wyobraź sobie chodziliśmy do części niemieckiej, bo mieli dużo lepsze łazienki, o wyższym standardzie a te nasze to pożal się Boże były. I gdzie tu sprawiedliwość?

      A jeszcze wracając do namiotu. W sumie to powiem Ci, że ja nie pogardzę dobrymi warunkami, aż taką masochistką nie jestem, ale niestety niektóre kraje są tak drogie, że albo będę spać w namiocie, albo nie pojadę wcale. I w sumie tak się zaczęło..

  • Lidia- Wieiwórkowo

    No to mieliście piękny urlop! Jak ja uwielbiam czytać Twoje wpisy o wychowaniu dzieci, bo są …. normalne ;)Jak ja słyszę od mojej szwagierki, że jadą na urlop nad morze, do hotelu ze SPA, z 5-latką, bo tam są zjeżdżalnie, żeby mała miała co robić to mnie zatyka. Gdy dziecko (teraz już 7-letnie) nie odstępuje rodziców na krok i ciagle trzeba mu organizować czas, grać, czytać, urządzać kalambury i inne 'srury', to przestaje wierzyć w rodzicielstwo. Nie miała plan być wyrodną matką, ale chcę tak jak Ty, dać pole dziecku do rozwoju kreatywności i możliwość odkrywania świata, a nie zarzucić tysiącem bodźców, bez których potem samo nie umie wytrzymać pół minuty.
    Smutne to trochę, bo obecne pokolenie rodziców to przecież generacja wychowana na skakance, gumie, klasach, pchełkach i innych, a dzieciom trochę wciskamy tą "papkę" XXI wieku.
    Dajesz wiarę, że można normalnie wychowywać dzieci i mieć normalną rodzinę.
    PS. Dzielna byłaś pod tym namiotem, ja pewnie rozpętałabym inną burzę, po takim mokrym rozpoczęciu urlopu 😉

    • izzy

      O nas można powiedzieć kochana wiele, ale że normalni? No nie wiem, czy jak przeczytasz inne wpisy o naszych wakacjach to podtrzymasz swoją opinię o nas. Ale wszystko o czym piszę to 100% prawda, nic nie koloryzuję, a to co dziewczyny mówią to autentyczne zdania co do słowa. Także jak sama widzisz – wariatkowo 😀
      Pewnego wakacyjnego dnia, kiedy na dworze było ponad 40 stopni, dzwonię do koleżanki, a ona mówi, że właśnie idzie z dziećmi na plac zabaw. Byłam w szoku, bo mają dom, piękny ogród. Pytam więc po co, a ona na to, że w domu dzieci się już nudzą. Gdy jej odpowiedziałam, że moje się nie nudzą, to oczywiście stwierdziła, że na razie są małe, ale jak będą starsze to zobaczę, że to nie takie proste. I jestem ciekawa, czy faktycznie tak jest, czy może jednak to w co ja wierzę weźmie górę. Przekonamy się.
      Jejku jak ja kochałam skakankę i gumę! Właśnie to powinny robić dzieciaki na podwórku. Bawić się, grać w kapsle, klasy, albo inne zabawy. Najsmutniejsze jest to, że będąc razem i tak siedzą na komórce i oglądają coś np. z YouTuba.

      A co do namiotu to hmm, nie byłam dzielna, uwierz mi 😉

    • izzy

      Hehe, to akurat dotyczyło mojego męża, choć i ja w tym roku wprowadziłam kilka zmian u siebie, może o tym napiszę. Także spokojnie, jeśli chodzi o mnie to nadal uczę, czyli szału nie ma 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.