Adopcyjne dylematy. Odrzucona propozycja dziecka.
Zanim zostaniemy szczęśliwymi rodzicami naszego dziecka, musimy przejść przez długi proces – od decyzji o adopcji do tego najważniejszego momentu, czyli akceptacji konkretnej propozycji. Wiele razy rozmawialiśmy już na blogu o właściwej motywacji, czy testach i szkoleniu. Dziś chciałabym nawiązać właśnie do tego ostatniego etapu oczekiwania, czyli propozycji dziecka.
Uzyskując kwalifikację, większość par oddycha z ulgą. Oto właśnie kończy się pierwszy etap: złożyliśmy papiery, odbyliśmy kurs, może nawet nawiązaliśmy nowe przyjaźnie. Pozostaje teraz czekać na telefon z ośrodka i szczęśliwe zakończenie.
Może was to zdziwić, ale spora część telefonów, które miały być TYMI telefonami, niestety okazuje się być nietrafioną propozycją dziecka. Ośrodek może być przekonany, że to właśnie my stworzymy najlepszy dom, lecz ostateczna decyzja należy do nas. Zdarza się też, że nie mając tej 100% pewności mimo wszystko panie z OA decydują się na przedstawienie karty dziecka danej rodzinie, gdy istnieją przesłanki ku temu, że kandydaci mogą się otworzyć i dać mu szansę. Ośrodek musi przecież spróbować gdzieś umieścić każde dziecko nawet to z bardzo trudną przeszłością.
O ile w przypadku potomstwa biologicznego zostajemy rodzicami w momencie urodzenia dziecka, tak w adopcji zostajemy nimi tak właściwie wtedy, gdy świadomie zgodzimy się nimi być. Otworzyć swoje serce na adopcję to jedno, ale gdy przychodzi akceptacja konkretnej propozycji, nie jest to już takie oczywiste. Tak jak pisałam przy okazji tematu o motywacji, każdy ma jednak określone w głowie mniej więcej jakie dziecko jest w stanie przyjąć do swojej rodziny. Nie mówię tu o wyborze płci, czy koloru włosów, ale znając swoje możliwości zastanawiamy się jakiemu dziecku damy najlepszy dom. Gdy dzwoni ten magiczny telefon z ośrodka, świat staje na głowie, bo oto za chwilę możemy wreszcie spełnić swoje marzenie o rodzicielstwie. Ale co jeśli propozycja odbiega od naszych oczekiwań? Nastawialiśmy się na mniej więcej zdrowe dziecko a tu nagle mamy przed sobą kartę dziewczynki, której matka biologiczna była uzależniona nie tylko od alkoholu, ale również od dopalaczy. Pierwsza myśl: będzie dobrze. Ale potem nachodzą nas wątpliwości. A co jeśli nie będzie? Czy będę potrafił/potrafiła zająć się dzieckiem gdy jego zdrowie będzie dalekie od normy? Czy znajdę w sobie tę bezwarunkową miłość do dziecka? Można powiedzieć, że w rodzicielstwie biologicznym również istnieją obawy o zdrowie przyszłego potomka, ale czym innym jest strach przed nieznaną przyszłością a czym innym świadoma akceptacja dziecka niespokrewnionego z nami, niosącego już ze sobą pewien bagaż przeszłości. Dla jednych obciążenia nie wchodzą w grę, inni nie przestraszą się nawet FASu czy niepełnosprawności fizycznej. Czasem po prostu wiemy, że nie jesteśmy w stanie zaakceptować dziecka, które na przykład wymaga rehabilitacji, ponieważ mieszkamy na wsi, daleko od specjalistów i nie moglibyśmy zapewnić maluchowi takiej opieki jakiej potrzebuje. Niestety w wielu przypadkach nie wystarczą tylko chęci. I choć większość z nas może powiedzieć, że naprawdę zna siebie to często nasza reakcja na propozycję danego dziecka może zaskoczyć. Oto państwo, którzy wcześniej deklarowali, że będą mogli adoptować tylko noworodka zakochują się w kilkulatce. Inna para, odrzucająca możliwość adopcji dziecka z deficytami decyduje się wziąć do siebie chłopca, który nie chodzi. A jeszcze inni biorą do siebie rodzeństwo, choć wcześniej byli pewni, że mogą dać dom tylko jednemu dziecku. Są to autentyczne przykłady otwartości serca i elastyczności oraz przede wszystkim dania szansy sobie i dziecku. Ale nie zawsze ta nasza reakcja jest pozytywna. Czasami jesteśmy otwarci na przykład na dziecko około 4 lat, a gdy dochodzi do spotkania po prostu wiemy, że nie jesteśmy w stanie go pokochać.
Zdarza się również tak, szczególnie w adopcji dziecka starszego, że to nie kandydaci, ale dziecko nie akceptuje potencjalnych rodziców. Niestety w takim przypadku adopcja prawdopodobnie nie będzie udana. Pełna akceptacja obu stron jest tutaj kluczowa, ponieważ inaczej nie uda się zbudować więzi pomiędzy dzieckiem a rodzicami. Na początku musi być chęć, by taką więź zbudować.
Chciałabym wspomnieć o jeszcze jednym bardzo ważnym aspekcie. Na szkoleniu często powtarzano nam, że w decyzji o akceptacji danego dziecka bardzo ważne jest również to coś, co można porównać do chemii między ludźmi. O ile w większości przypadków jest ona naturalna w momencie narodzenia wyczekiwanego dziecka, tak w adopcji już nie. Jest to coś trudnego do wytłumaczenia, pewna intuicja czy przeczucie, której nie sposób zagłuszyć. Z jednej strony adopcja to wyjście poza własne pragnienia i chęć poświęcenia się komuś, kto tego potrzebuje, ale z drugiej strony to świadoma decyzja o przyjęciu obcego dziecka jako swoje. Można mówić godzinami o otwarciu na dziecko, pełnej akceptacji i bezwarunkowej miłości, ale jeśli pewne uczucia nie pojawiły się od razu, mogą niestety nigdy nie nadejść.
Osobiście nie mam doświadczenia z nietrafioną propozycją dziecka, ale spotkałam się z tym problemem już wielokrotnie. Jest to ogromne przeżycie dla wszystkich, dziecka, potencjalnych rodziców i ośrodka. Porażka taka może skutkować tym, że dziecko nie będzie w stanie przez długi czas zaufać następnej parze a im samym trudno będzie pogodzić się z krzywdą jaką nieświadomie mu wyrządzili. By adopcja była udana i byśmy w pełni stali się rodzicami danego dziecka musi być 100% akceptacji już na samym początku. Czy ja czułam się mamą widząc moją córkę po raz pierwszy? Nie mogę powiedzieć, że tak było. Oto miałam przed sobą obce dziecko, które ktoś powiedział, że jest moje. I owszem przyjęłam, że jest moja, czułam, że jest moja, ale matką nie stałam się od razu wtedy, gdy przyniesiono ją do nas na spotkanie. Zupełnie inaczej było przy drugiej adopcji. Jechaliśmy wszyscy po siostrę naszego dziecka, czyli naszą drugą córkę. Gdy pierwszy raz wzięłam ją na ręce, myślę, że czułam coś podobnego do tego co czuje matka po porodzie. Nie była obca. Choć dojrzała miłość jaką czuję do moich dzieci teraz nie pojawiła od razu, nigdy nie przyszła mi do głowy myśl, czy na pewno są moje. To zawsze były moje dzieci, nie miałam co do tego wątpliwości. Zdarza się jednak, że takie wątpliwości w człowieku się rodzą i nie można przejść obok nich obojętnie.
W kolejnej odsłonie tematu o nietrafionych propozycjach dziecka chciałabym zaprezentować wam rozmowę z jedną z niedoszłych mam adopcyjnych. Zwykle czytamy relacje zakochanych rodziców piszących o tym jak TEN telefon zmienił ich życie na lepsze. Ja przedstawię wam tę drugą stronę, tę, o której pisze się mniej, czyli co się dzieje, gdy dzwoni magiczny telefon z ośrodka, ale propozycji dziecka nie zaakceptujemy. Co dzieje się w głowie takich osób przez te kilkanaście godzin kiedy to muszą podjąć decyzję, czy w ogóle dojdzie do kontaktu. A co jeśli do kontaktu dojdzie i nie jesteśmy w stanie przyjąć dziecka? Jakie obawy mają tacy rodzice i czy ośrodek da im jeszcze szansę na kolejne dziecko? O tym i o wielu innych sprawach w następnym wpisie. Zapraszam.