Już na samym początku przekonałam się, że zakupy z dzieckiem to nie najłatwiejsza czynność. Nie wszystkie sklepy są bowiem przyjazne dzieciom. Co z tego, że moje maleństwo spało i teoretycznie mogłam w spokoju kupić co trzeba, jak pompowane kółka w wózku najzwyczajniej w świecie nie mieściły się w wyznaczonym miejscu między półkami. Do tego oczywiście inni ludzie, którzy absolutnie nie zwracają uwagi na matkę z dzieckiem, przepychają się pomiędzy wózkiem a regałem. Mniejsze sklepy były jeszcze gorsze - jedyną alternatywą było zostawienie dziecka na zewnątrz. Szczerze mówiąc dopiero, gdy zostałam mamą, zrozumiałam niepełnosprawnych. Sama tak właśnie się czułam z tym wózkiem. I mimo że zabierałam do sklepu tylko nosidełko, to niestety rzeczywistość nijak się miała do wyobrażeń o chodzeniu sobie na spokojnie z dzieckiem i oglądaniu asortymentu.
Za granicą widziałam wspaniałą rzecz w większości sklepów- wózki z przymocowanymi fotelikami dla niemowląt. Dzięki temu możemy spokojnie robić zakupy, a nasze dziecko jest bezpieczne. Spotkałam już u nas takie cudo, ale to nadal rzadkość.
Kiedy urodziła się J. całkowicie zrezygnowałam z robienia zakupów i obowiązek ten spadł na mojego męża. Wysyłałam mu tylko listę, a on przywoził do domu zamówione towary (plus zwykle coś dodatkowego, na co dał się skusić ;)) Zakupy z jednym maluchem, który dopiero niedawno zaczął chodzić i drugim w gondolce to była dla mnie Mission Impossible. To był ten czas, kiedy to E. odkryła, że przecież może iść tam, gdzie kopytka ją poniosą, czyli zwykle w odwrotną stronę niż bym sobie tego życzyła. Ani jej się śniło siedzieć w wózku. Niektórzy z was wiedzą już, że gdy zaczęła chodzić (a miała wtedy 10 miesięcy) to łaskawie zasiadła w swoim powozie zaledwie kilka razy. Tak więc jak sami widzicie, zakupy z nimi nie były możliwe, chyba, że jeździliśmy całą rodziną.
Obecnie zakupy to sama przyjemność. Dziewczynki pomagają i wkładają do koszyka/wózka różne produkty, część oczywiście nadprogramowych, które musimy potem odkładać przy kasie ;) Mamy taką zasadę, że można w sklepie bawić się zabawkami, można je wozić, ale potem wszystko oddajemy. E. często bierze jakąś książeczkę, gdy siedzi na wózku i "czyta" Nigdy nie zdarzyło się, żeby coś wymuszały, choć czasem proszą, żeby kupić im coś drobnego np. lizaka. Zadowolą się też jedną czekoladką na wagę ;)
Zakupy z dziećmi nie muszą być więc koszmarem, ale zdarza się, że wyobraźnia znudzonego malucha podpowiada mu szalone rozwiązania. A zresztą, sami zobaczcie!
1. Każda czynność trwająca dłużej niż 2 minuty jest torturą.
2. A miało być tak fajnie. Boże ratuj...
3. Ale jazda! Wreszcie coś się dzieje!
4. Co może być jeszcze gorszego? Mama spotyka w sklepie przyjaciółkę...
5. A gdyby tak po prostu zniknąć...
6. A kuku! Może mama zdąży zrobić zakupy zanim tu zamarznę.
7. A mnie tam się podoba to robienie zakupów.
8. Gdy dzieci same organizują sobie zabawę w sklepie.
9. O! Ile kolorowych farbek! Wreszcie coś ciekawego do zabawy!
10. Testowanie produktów.
11. No cóż, od małego widać już różnicę między kobietami a mężczyznami.
12. Już dłużej nie wytrzymam. Poddaję się.
13. Najważniejsze to znaleźć sobie odpowiednie zajęcie.
A wasze pociechy lubią zakupy? :)
* Galeria zdjęć dzięki www.brightside.me
Jesteś mistrzynią w wyszukiwaniu fotek :)
OdpowiedzUsuńNam zdarzyły się już jazdy w sklepie, choć nie zawsze spowodowane potrzebą zakupu czegoś bardzo akurat potrzebnego. Póki Młody nic z półek nie zrzucał, nie ruszało mnie to, najważniejsze, żeby był bezpieczny. Tygrysowi na szczęście wystarczy wizyta i chwila zabawy nowymi zabawkami. Na trasie wyjść mamy Rossmann, w którym koniecznie musi zobaczyć figurki zwierząt. I co? Zabronię :)
Dziękuję :) Jak coś mi wpadnie w oko to zapisuję wierząc, że komuś też się spodoba ;)
UsuńJejku u mnie Rossmann jest najgorszy, bo dziewczyny wyciągają z lodówki jakieś serki i butelki z soczkami i wynoszą do kasy! Do tego E. zawsze przymierza biżuterię, a ja boję się, że łańcuszki tego nie wytrzymają. Dlatego staram się akurat tam chodzić sama ;) Ale zwierzątek też bym nie zabroniła, fajne są ;)
Pamiętam taki filmik! :D
OdpowiedzUsuńBobo zniesie zakupy pod warunkiem, że trwają nie więcej niż pół godziny - a więc jest to wyścig z czasem. Plus bitwa o wsadzenie go do fotelika samochodowego tam i z powrotem. Plus ta o zapięcie go w wózku...Z czasem zaczęłam jeździć na zakupy sama - wieczorami :P
Filmik niezłą antyreklamą rodzicielstwa, prawda? :D
UsuńTia, moje jak były małe też była walka o zapięcie w wózku, w foteliku było ok. Potem już jest inaczej, bo dziecko rozumie więcej to już wiedziały, że jak mówię, że "Nie ma dyskusji", albo "Nie negocjuj ze mną" to nic nie ugrają ;)
Moja sąsiadka jeździ tylko wieczorami, wraca po 21 ;) też dobry sposób. Ja poszłam na łatwiznę wysyłając mężowy listę zakupów ;)
Znam tę reklamę!
OdpowiedzUsuńZ dziewczynami nie miałam większego problemu, chociaż było tak jak piszesz - jedna już zaczyna biegać, druga w wózku. Gdy trochę podrosły same organizowały sobie czas, jak na twoich fotkach :D Ścigały się i chowały pod ubraniami. Miałam na nie swoje sposoby, więc mogłam czasami nawet i w sklepie z ciuchami pobuszować. Mówiłam, że mama np. szuka odpowiedniej bluzki i muszę się ich poradzić. No, i jak to dziewczynki, ucieszyły się z tak odpowiedzialnego zadania :D
Tamaluga nie jest zakupowa, ani trochę. Szaleństwo na maksa. Ale nie jęczy, że coś chce. Bawi się i odkłada. Tylko, że ją interesuje zaplecze, kasa i ruchome schody na zewnątrz...
Uśmiałam się z tych fotek. Z 4 się posikałam. A 11 jak moja Tamaluga, oooo....
No to też miałaś wesoło widzę :D Boże dla mnie to był stres jak moje się chowały w ubraniach, bo ja ich nie widziałam i kompletnie nie mogłam skupić się na wybieraniu czegokolwiek. Teraz na ciuchowe zakupy jeżdżę sama :D No chyba, że z mężem, to wtedy on ugania się z dziewczynami, które maja radość wyskakując zza wieszaka i robiąc A Kuku. Ale myślę, że jak będą większe, to takie odpowiedzialne zadanie, jak doradzenie mamusi co ma kupić jest jak najbardziej wskazane ;)
UsuńMatko Tamalugę to trzymać z dala od mojej młodszej! Ona zawsze lubiła zaplecza, jeszcze niedawno byliśmy w Sfinksie, to oczywiście polazła na kuchnię i mąż musiał ją gonić. No tam było najciekawiej :D
A widziałaś u nas takie wózki na 2 dzieci? Bo ja nie.
No nie widziałam. Z tym był kłopot, bo Wika jeszcze chciała w wózeczku, ale już Oliwka była w głębokim. Stawiałam Wikę, (gdy już zmęczyły jej się nóżki) na osi, między mną a rączką wózka.
OdpowiedzUsuńTamaluga też wchodzi na zaplecza w restauracjach, ale jej nie gonimy. Sama wychodzi za jakiś czas, z czymś do jedzenia hahaha! O, albo sprząta stoliki, podłogę myje razem z panią... Nawet gdzieś zdjęcie wkleiłam przy którymś wpisie u siebie...