Adopcja,  Psychologia,  Więcej

Ile trzeba czekać na pieczę. O opieszałości sądów i innych rzeczach.





Gdy dzwoni TEN telefon, szczęście nasze nie zna granic. Najchętniej zaraz wsiedlibyśmy do samochodu i pojechali zabrać nasze dziecko na zawsze. Ale od tego momentu do dnia, w którym będziemy mogli to zrobić potrafi minąć wiele czasu. Dla tych, którzy może nie są z nami od początku przypomnę, że my mamy niestety negatywne doświadczenia z pierwszej adopcji jeśli chodzi o sąd. Króciutko przypomnę, że przydzielona nam pani sędzia nie wyznaje zasady przyznawania pieczy, ale od razu wyznacza właściwą sprawę o przysposobienie. Stwierdziła, że “co to za różnica, czy dziecko przebywa miesiąc dłużej, czy krócej w placówce” To tylko początek góry lodowej. Po drodze przeżyliśmy zagubienie dokumentów, faxu, który trafił nie na to piętro i trzeba było osobiście prosić panią z pokoju X, by pofatygowała się z pisemkiem do pokoju Y (Więcej możecie przeczytać TUTAJ -KLIK


Jakiś czas temu przekazałam wam radosną nowinę, że dwie z poznanych przeze mnie par na szkoleniach jako już mama adopcyjna, otrzymały wiadomość o odnalezieniu ich dzieci. Jednej z nich jakimś cudem udało się zabrać rodzeństwo do domu (choć czekali bardzo długo, ale uratowało ich to, że telefon dostali wcześniej, a co za tym idzie wcześniej złożyli dokumenty), natomiast druga para, niestety do tej pory jest bez dziecka. Rozmawiałam z ojcem i minęły już dwa miesiące od złożenia dokumentów. Mają podobny problem do nas (choć to inny ośrodek, inne województwo, inna sędzia) Dokumenty lądują gdzie nie trzeba, nikt nic nie wie, czegoś brakuje, ktoś czegoś nie podpisał, czegoś nie wiedział… Powiem wam szczerze, że dla mnie jest to bezduszność i niekompetencja pracowników. Byłam pewna, że skoro nie udało się tej sprawy załatwić przed Świętami, to na pewno uda się zaraz po. Nic bardziej mylnego. Minęły już dwa tygodnie i dziecko nadal przebywa w placówce. 


Przy naszej drugiej adopcji, sędzia, która przebywała na urlopie, specjalnie pofatygowała się do sądu, by podpisać papiery, żeby Misia mogła pojechać z nami oficjalnie do domu (chciano ją wywieźć do innego miasta, pomimo tego, że wiadomo było, że adopcja będzie w ramach łączenia rodzeństw) Gwarantuję wam i jestem tego pewna, że gdyby w tych ludziach, którzy pracują w sądach było trochę empatii i zrozumienia, dziecko moich znajomych dawno byłoby w domu. A ile jest takich przypadków? Pewnie mnóstwo. Pracownicy zachowują się tak, jakby pierwszy raz zajmowali się sprawami adopcji, jak gdyby była to tak trudna rzecz, że nie można pracować wydajniej, lepiej, szybciej, tak, by zdążyć podpisać parę dokumentów. Ja rozumiem wszystko, to, że mają w sądzie dużo spraw, to, że czeka wiele rodzin. Ale też wiem, że w urzędach, zwłaszcza przed Świętami, wielu pracowników bardziej myśli o tym, kiedy zrobić pierogi, niż o dokumentach. Czy przy odrobinie dobrej woli nie dałoby się załatwić, by dzieci mogły spędzić Święta z rodzicami? 

Okazuje się, że kolejny raz dla niektórych dziecko to tylko nazwisko, numerek czekający na swoją kolejkę do rozprawy. 
A jak to wygląda oczami dziecka? 
Niektórzy nie zdają sobie sprawy z tego, że dziecko bardzo przeżywa długotrwałe i przedłużające się odwiedziny rodziców adopcyjnych. Choć synek moich znajomych ma niecały rok, bardzo przeżywa rozstania, jest nerwowy, czuje się niepewnie, gdy mama i tata pojawiają się i znikają. Starsze dzieci jeszcze gorzej znoszą ten okres. 


Nie wiem na jakiej podstawie sędzia prowadząca naszą sprawę o przysposobienie sformułowała teorię, że dla dziecka miesiąc, dwa w tę, czy w tę nie ma różnicy. Czy ktoś, kto pracuje w urzędzie takim jak Sąd Rodzinny nie powinien znać się na tym co robi? Wiedzieć jakie konsekwencje niesie za sobą papierologia i zbyt długie czekanie? Chcieć jak najszybciej połączyć rodziny? A no powinien. Ale tak niestety nie jest. Pani urzędniczka, pani sędzia, to po prostu ludzie, a ludzie są różni. To, że ktoś jest na takim stanowisku nie oznacza, że empatię dostał w przydziale.


Moim znajomym, świeżo upieczonym rodzicom życzę, by jak najszybciej mogli zabrać synka do domu, by odzyskali spokój, którego w ostatnich tygodniach na pewno im brakowało. 



* O drugiej sprawie o przysposobienie możecie przeczytać TU – KLIK



14 komentarzy

  • olitoria

    Dobrze byłoby żeby każdy to sobie uświadomił, bo z punktu widzenia dziecka to trwa wieczność i naprawdę może nieść ze sobą poważne konsekwencje. Strasznie mi szkoda tych wszystkich oczekujących, i maluchów i rodziców. Mam nadzieję, że w końcu się coś zmieni.

  • Lady Makbet

    Pani sędzi należałoby odciąć na 30 dni dostęp do jedzenia i wody pitnej, dowodząc, że przecież za miesiąc się naje i napije, więc nie ma problemu.
    Pisałam parę razy, że nasz OA też nie był idealny, ale nie ma dnia, żebyśmy w duchu nie dziękowali jego pracownicom za to, jak przeprowadziły adopcję naszej Księżniczki. Dziecko było z nami po 3 dobach od poznania go, na nic nie trzeba było czekać. Wręcz przeciwnie – to nas popędzano, żebyśmy zdążyli z dokumentami.

  • izzy

    Lady, myślę, że Wasz przypadek jest inny, ponieważ była to preadopcja. Dziecka nie mogliby ot tak trzymać w szpitalu przez np.miesiąc i to bez opiekuna prawnego. Dlatego was tak popędzali, no bo ktoś musiał to dziecko zabrać, gdzieś musieli ją umieścić, ktoś musiał być jej opiekunem. W przypadku, gdy dziecko jest starsze (co najmniej te ileś tam tygodni) i ma uregulowaną sytuację prawną, przebywa w placówce, nikomu nie spieszy się, by poszło do rodziny – tak jak mówią, co to za różnica te kilka tygodni. Ośrodek interweniuje, ale to nie od nich zależy, a nie wszystkie OA preferują preadopcję. Ten przypadek, który opisałam dotyczy innego sądu niż nasz. Jak jest w innych niestety nie wiem, ale założę się, że zależy na kogo trafisz. Zobacz, my mamy doświadczenia z tego samego sądu, ale z zupełnie innymi ludźmi – dlatego ja wiem na 100%, że tłumaczenie, że się nie da, że jest kolejka, że mają dużo papierów, pracy to stek bzdur. Przy drugiej naszej adopcji dało się a przy pierwszej nie? No litości.

    • Lady Makbet

      Izzy tak, ale można było umieścić dziecko w pogotowiu i dopiero szukać dla niego rodziców. Tak się przecież dzieje w wielu przypadkach. A wtedy nie wiadomo, ile by to potrwało.

    • izzy

      Zgadza się, natomiast u Ciebie można powiedzieć, że dobrze spisał się ośrodek. Poza tym, szczęście też dla Was, że praktykują preadopcję, bo w innych miastach tak czy siak dziecko wylądowałoby w pogotowiu, czy jak w naszym przypadku Domu Małego Dziecka.
      Ja ośrodkowi nie mogę nic zarzucić, w moim jak i w przypadku moich znajomych. Chodzi mi o bezduszność urzędników sądowych, dla których sprawa przyznania pieczy tymczasowej jest czymś, czego chyba nie pojmują. Ośrodek interweniował wiele razy, pomagał, wysyłał gdzie trzeba, ale skoro ciągle albo nie ma podpisu, albo ktoś tam coś tam, to jest to tylko i wyłącznie papierologia za którą stoi człowiek. Od momentu złożenia dokumentów minęło ponad dwa miesiące… OA jest bezradny. Cóż z tego, że im zależy.
      My mieliśmy ogromne szczęście, że mimo tego wszystkiego trafiliśmy na dobrych ludzi, którzy nam pomogli, by zarówno Elsa jak i Misia znalazły się jak najszybciej w domu.

  • Droga Nie Na Skróty

    Masakra… Dlaczego w gąszczu tych wszystkicj procedur i papierków nikt nie myśli o najważniejszym, czyli dziecku, które czeka po tamtej stronie. Dla takiego maleństwa każdy dzień ma tak naprawdę znaczenie, ono nie rozumie dlaczego nie może być w ramionach swoich rodziców, gdzie czuje się bezpiecznie tylko tak jak piszesz – mama z tatą pojawiają się i znikają… A wystarczyłoby tylko trochę ludzkiej empatii – już bez względu na te procedury, po prostu wystarczyłoby mieć zwyczajny ludzki odruch… 😐

    • izzy

      Kiedyś, jeszcze przed adopcją wydawało mi się, że takie instytucje są od tego, by dzieciom pomagać. Guzik prawda. Dziecko niejednokrotnie to tylko pionek w grze. Przykro. Ja jestem bardzo rozczarowana brakiem empatii. Ale cóż się dziwimy, przecież nie raz o tym rozmawiałyśmy, może w innym kontekście, ale jednak 🙁

  • tygrysimy

    W naszym przypadku najpierw były święta wielkanocne, potem wakacje. Na nic się zdały próby przyspieszenia. Pomagali nam zupełnie obcy ludzie. Musieliśmy czekać na rozprawę (jedyną) 7 miesięcy. Aż nie chcę myśleć, co by było gdyby nie postawa dyrektora placówki. A z tym opiekunem prawnym… Tygrys bardzo długo go nie miał. Sądowi się nie spieszyło. Tuż przed wrześniem dostał. I to tak nieodpowiedzialnego, który na 3 dni przed rozprawą, spotkany przypadkowo na ulicy oznajmił nam, że na rozprawę się nie stawi. I co? Kolejne 7 miesięcy czekania aż sędzia będzie miał termin. Pewnie tak. Nie sądzę, żeby ktoś się tym przejął. Na szczęście OA i dyrektor placówki się przejęli. Stanęliśmy wszyscy na głowie, żeby rozprawa się odbyła. Przy odrobinie dobrej woli się udało. Mam tylko nadzieję, że ta osoba nigdy nie była już opiekunem prawnym żadnego dziecka.

    • izzy

      A no właśnie. I o to chodzi. Dobra lub zła wola przesądza o wszystkim. W OA widzę, że im zależy często, żeby to jak najszybciej zakończyć, ale co z tego, jak urzędnicy mają to w nosie. Dziwię się też, że Tygrys nie miał opiekuna prawnego. Naprawdę. Bo on przecież nie był z pre- adopcji tak? U nas właśnie zanim zadzwonili jak się urodziła Elsa to czekali na ustalenie OP, bez tego nie dzwonią do kandydatów.

      No z nowości od posta tyle, że wreszcie, po 3 miesiącach od telefonu, w zeszłym tygodniu udało się zabrać dziecko do domu :))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.