Dziecko,  Świat w obiektywie

Lato, które nie nadeszło.

Była wczesna wiosna kiedy zaczęła się nazwę to epoka COVID-owa. Właśnie zaczęliśmy ogarniać ogromną stertę ziemi, która miała się w przyszłości przekształcić w skalniak. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że sytuacja rozwinie się na tyle poważnie, że będziemy zmuszeni odwołać nasz czerwcowy wyjazd a tworzenie nowego miejsca dla roślin stanie się moim głównym zajęciem na długie tygodnie. Przez całe to zamieszanie z wirusem mam więc poczucie, że czas się w pewien sposób zatrzymał. Gdzieś podświadomie nadal czekam na to lato, które miało przyjść a nie przyszło. Też tak macie? Sama nie wiem, może dlatego, że te dni były w zasadzie takie same? Mam wrażenie, że cały czas jest ten okres oczekiwania, przejściowy, że nadejdzie coś, co sprawi, że wreszcie będzie tak jak kiedyś. Że będę mogła coś zaplanować, zrobić po swojemu, że nie będę “dusić się” zakryta maseczką w lokalnym sklepie, bo akurat brakło mi mleka w domu.
I pomimo tego, że czas ten od wiosny wspominam miło, to jednak czuję taki pewien niedosyt. Patrzę na zmieniające barwy liście, zamykam oczy i czuję to pachnące jesienne powietrze. A lato? Nie przyszło czy po prostu umknęło w tym szaleństwie nowej rzeczywistości?

Kilka tygodni temu zrodził się pomysł wyjazdu do Chorwacji. Pierwszy raz odkąd mamy dzieci, do końca nie wiedzieliśmy nie tylko GDZIE pojedziemy, ale także CZY w ogóle uda się pojechać. To znaczy wiedzieliśmy mniej więcej w jakie rejony chcielibyśmy się udać, ale niczego nie rezerwowaliśmy do ostatniej chwili. Szczerze mówiąc nie baliśmy się zarażeń, ale sytuacja była na tyle niepewna, że nie wiadomo było, czy nie zamkną na przykład granic. Przed samym wyjazdem Austriacy wprowadzili zakaz zatrzymywania się na nocleg, wiedzieliśmy więc, że będzie trzeba przejechać przez ten kraj bez dłuższego przystanku. Obawialiśmy się też sytuacji na samych granicach, ale jak się później okazało zupełnie niepotrzebnie. Jedynie Słoweńcy i Chorwaci zatrzymywali pojazdy, by sprawdzić dokumenty i to nie wszystkim.
Jak oceniam urlop w COVIDzie? Oceniam bardzo dobrze. I pomimo, że usłyszałam kilka razy przed wyjazdem, że jesteśmy szaleni jadąc, jestem pewna, że nie naraziliśmy ani siebie, ani rodziny ani tym bardziej osób mających z nami styczność w większym stopniu niż gdybyśmy zostali w domu. Podawanie suchych wiadomości pokazujących liczby zarażonych u nas w kraju i za granicą wprowadza w głowienie tylko zamęt, ale ukazuje nieprawdziwy do końca obraz tego, co się dzieje. Patrząc tylko na cyfrę można sobie wyobrazić, że jadąc do takiej Chorwacji na każdym rogu czyha wirus, który przy pierwszej lepszej okazji zaatakuje. Statystyki nie kłamią, ale tak naprawdę nie potrzeba wiele wysiłku, by odpowiedzialnie spędzić wymarzony urlop. W zasadzie od wyjazdu z domu, jeśli nam na tym zależy, można nie mieć z nikim kontaktu aż do powrotu. Z nikim. Jak to możliwe? Bardzo prosto. Nie trzeba mieszkać w hotelu, wystarczy, że wynajmiemy domek, czy apartament i będziemy sami przygotowywać posiłki. Plaże są pustawe, w niektórych, mniejszych miejscowościach trudno było spotkać żywą duszę. Nie ma takiej możliwości, by człowiek leżał na człowieku – zostaje naturalnie zachowany dystans kilkakrotnie przekraczający dozwoloną odległość. Restauracje? Proszę bardzo. Są takie miejsca, w których jedzenie jest pakowane indywidualnie łącznie z owocami czy pieczywem. Jeśli wolicie bar czy pizzerię, to tu również spokojnie można zachować dystans. Spożywanie posiłków poza domem zupełnie nie różni się tego jak ma to miejsce w Polsce. Zakupy? Bez problemów. Bardzo rzadko widziałam ludzi, którzy nie mieliby maseczki, czego z całą pewnością nie mogę powiedzieć o naszych rodakach.

Nie oszukujmy się, nie przyleci do nas czarodziejka z Księżyca, która zabierze wirus, byśmy mogli wreszcie żyć normalnie jak kiedyś. Wirus zostanie z nami już na zawsze, w takiej czy innej postaci. I póki nie wynalezione zostanie lekarstwo (bo szczepionki mogą być nieskuteczne, wirus się przecież mutuje) nasze życie jest w pewnym sensie ograniczone nakazami i zakazami. Czy da się więc żyć tak jak kiedyś, normalnie, robić to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni? Oczywiście, że tak. Przecież trudno nagle zejść pod ziemię albo wejść w stan hibernacji oczekując, że wszystko się ułoży. Trzeba tylko robić to umiejętnie i z głową. Zarówno w Polsce i jak i Chorwacji możemy wybrać miejsca albo dalekie od ludzi, albo zatłoczone kluby i koncerty. Możemy jechać w lipcu do Łeby i leżeć na plaży wśród 1000 innych osób, albo wybrać małą, nadmorską miejscowość w której odpoczniemy nie widując nikogo w promieniu kilku metrów. Zależy na czym nam zależy i jaką postawę przyjmiemy. Kompletnie nie rozumiem więc, dlaczego niektórzy patrzą na nas jak na nieodpowiedzialnych ludzi, gdyż zdecydowaliśmy się na posezonowy urlop za granicą, podczas gdy sami na co dzień mają więcej kontaktu z ludźmi, niż my mieliśmy przez całe te dwa tygodnie…

Wczoraj wróciłam do pracy. Najtrudniej jest mi pogodzić się z temperaturą, szczególnie rano. W Chorwacji temperatura sięgała 40 kilku stopni, co też było dla nas zaskoczeniem, bo nigdy o tej porze roku aż tak gorąco nie było. Tęsknię za cudownymi porankami na tarasie, z kawą i widokiem na lazurowe morze. Niestety, to już przeszłość, więc czas zawinąć się w kocyk, zrobić ciepłą herbatę i czekać. Czekać aż wreszcie nadejdzie lato.

Dobrego tygodnia kochani 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.