Więcej

Koniec przedszkolnej sielanki

Kiedy przywieźliśmy Elsę do domu, miała zaledwie 10 tygodni. Uwielbiała leżeć na brzuszku, choć jej niestabilna główka kiwała się jeszcze na lewo i prawo. Trudno było sobie wtedy wyobrazić, że siedzi czy chodzi, o normalnej konwersacji nie wspominając. Starsze dziecko było dla mnie tak abstrakcyjne, że nawet następny rozdział z podręcznika o niemowlakach brzmiał jak science fiction. Patrzyłam na przedszkolaki bawiące się na podwórku i wydawało mi się wtedy, że mam dużo czasu zanim moje dziecko osiągnie ten wiek, że ten okres niemowlęcy będzie trwał i trwał. Elsa nigdy nie należała do nudnych dzieci, nie znam takiego określenia, że dzień mija za dniem i każdy z nich jest do siebie podobny. Żaden nie był spokojny i wszystkie różniły się od siebie. Chwilami oddechu były dla mnie drzemki (oczywiście dziecka, nie moje :). Na szczęście moja panna po prostu lubiła spać. Myślę, że głównie z powodu swej niespożytej energii, którą po prostu musiała zregenerować. Codziennie miałam więc od 1.5 do 2 godzin dla siebie. Dla siebie oczywiście mam na myśli włączenie motorka i robienie wszystkiego w przyspieszonym tempie, by jeszcze została chwilka na choćby spokojne wypicie kawy. W pół godziny do godziny powstawał obiad, mieszkanie było wysprzątane, obejrzałam co najmniej jeden odcinek serialu i zwykle mogłam wtedy usiąść i odpocząć. Kiedy Elsa zaczęła się przemieszczać, a miało to miejsce po 10 miesiącach od urodzenia, moje życie nabrało jeszcze szybszego tempa. Zdobywanie nowych umiejętności, nowe wyzwania i dość wczesna chęć zdobycia niezależności przez Elsę sprawiły, że na nudę naprawdę narzekać nie mogłam. Nie wiem, czy to właśnie dlatego to niemowlęctwo mojej córki tak szybko minęło, czy tak po prostu jest, ale czułam, że nie do końca nacieszyłam się nim tak jak to sobie wyobrażałam. Spokojnych momentów w ciągu dnia było jak na lekarstwo, wieczne parcie do przodu i zdobywanie kolejnych umiejętności. Żeby nie zostać w tyle musieliśmy dotrzymywać kroku własnemu dziecku. Tak czy inaczej, niczym w okamgnieniu minął ten okres, w którym nasz maluch był nierozumnym, małym człowieczkiem zdanym tylko na swoich rodziców.
A potem urodził się Misiaczek i życie znów stanęło na głowie. Do tego budowa domu, planowanie na odległość, radzenie sobie z dwójką maluchów na zupełnie innym poziomie rozwoju. Tak właśnie rozpoczęła się nasza cudowna przygoda we czwórkę, która trwa do dziś 🙂
W sobotę rano, przy śniadaniu lubimy często wracać do filmików, jakie nakręciliśmy, gdy dziewczynki były małe. Śmieją się i czasem dziwią, że takie były, tak się zachowywały. Bardzo lubią te, w którym mówię do kamery “popatrz co robisz, pokażę ci jak będziesz starsza” Chowają buzie w rączki i mówią: “to nie ja! to nie tak”
Czasem zastanawiam się jak to jest, że nie zwariowałam w tym wszystkim 🙂 W mieszkaniu ciągle stały dwa wieszaki z praniem zawalające pół dużego pokoju, wszędzie były zabawki, w sypialni dwa łóżeczka i nasza kanapa, wyjście na spacer to godzina szykowania. Ile trzeba było pracy włożyć w to wszystko, by było tak jak teraz. Codziennie rano dziewczynki same się szykują, myją ząbki, ubierają się w rzeczy przygotowane przeze mnie i schodzą na dół. Czeszemy się i jesteśmy gotowe do wyjścia. Nie trzeba im zapinać butów, kurtek, same idą do garażu, jedyne co robimy to zapinamy im pasy. Żyć nie umierać 🙂 I tak sobie myślę, że to wszystko co robimy, każdego dnia, to, czego uczymy nasze dzieci, przyniesie zamierzony skutek. Nie od razu, czasem potrzeba wielu lat, ale wysiłek się opłaci, dlatego nie można się poddawać i rezygnować. Nigdy. I pomimo tego, że czasem naprawdę bywają trudne dni, poleją się łzy, to był to najcudowniejszy okres w naszym życiu. Czemu piszę był? Bo pewien etap zbliża się ku końcowi. Od września zaczynamy szkołę…

Kiedy składaliśmy dokumenty do ośrodka, pragnęłam spełnić swoje marzenie o dziecku jak najmłodszym. Chciałam przejść przez wszystkie etapy jego rozwoju, od pieluszek począwszy. Ale dziś z czystym sumieniem mogę wam powiedzieć, że to nie okres niemowlęcy był dla mnie najwspanialszy i może to dziwnie zabrzmi, ale to on porwał moje serce aż tak bardzo. Dla mnie najwspanialszym etapem był ( i w sumie jeszcze jest) etap przedszkolny. Mały człowiek, dla którego jestem całym światem potrafi się już świetnie komunikować, jest otwarty na wszystkie doznania, nazywa uczucia, z pełną świadomością opowiada o sobie i wiele, wiele innych cudownych chwil, za które oddałabym wszystko, żeby się jeszcze nie kończyły. Nie ma presji, robimy to, na co mamy ochotę, nic nie musimy. Po powrocie do domu jest odpoczynek, zabawa, bycie razem.

Nie chce mi się iść do szkoły. Mówię szczerze. Tak, wiem, że to inny, choć zapewne równie ekscytujący etap w życiu małego człowieka, ale po prostu gdy pomyślę o odrabianiu lekcji, uczeniu się na sprawdziany to rzednie mi mina. Dziewczynki uwielbiają się uczyć, ale jest to nauka oparta na ich ciekawości. Mikołaj przyniósł w tym roku mikroskop i oglądamy różne rzeczy w powiększeniu, badamy przestrzeń kosmiczną, robimy angielski, matematykę i literki. Ale to wszystko w ramach zabawy. Tak bardzo żałuję, że już nie będzie tak samo, zwłaszcza, gdy zakończy się nauczanie początkowe.

Etap szkolny jest naturalną częścią dorastania, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Niemniej jednak gdybym mogła, cofnęłabym czas o jakieś 3 lata, kiedy to przygoda z przedszkolem dopiero się zaczynała. Jest mi szczególnie przykro, ponieważ zakończenie wypada w okresie pandemii. Nie będzie występów i tradycyjnego walca przedszkolaków, nie będzie bajki przedstawianej przez rodziców (pamiętacie jak byłam wróżką? 😉 i w zasadzie nie można normalnie podziękować nauczycielom za te ostatnie lata. W maseczce, oddaleni na 2metry, podamy kwiaty i pójdziemy do domu. Smutne to.

Dziś mam tylko jedno życzenie w związku ze szkołą. Skoro ten etap nieuchronnie zmierza do nas wielkimi krokami, niech chociaż skończy się ta epoka covidowa. Owszem, nie ma problemu z edukacją domową, możemy dziewczynki wszystkiego uczyć, ale ja jednak bardzo chciałabym, żeby doświadczyły normalnej rzeczywistości szkolnej. Nie jak z filmu science fiction siedząc przed komputerem i wyświetlając klasę w aplikacji.
Cóż, zobaczymy jak będzie. Tymczasem my, rodzice, musimy przygotować nową organizację dnia i sprawić, by ten kolejny etap był równie cudowny jak i poprzedni 🙂

7 komentarzy

  • Aglaia

    Czyżbyście zapisali Misię do zerówki a Elsę do pierwszej klasy?

    Jak wiesz ja nie jestem specjalnie sentymentalna ale jeśli miałabym do czegoś wrócić to jest właśnie ten okres niemowlęcy, szczególnie w przypadku córki, która po pierwsze trafiła do nas później bo już jako prawie półroczny bobas a po drugie czas jej niemowlęctwa już nie był czasem tylko dla niemowlaka tylko musiałam się podzielić między dwójkę dzieci. Tak efektywnie to córka, w zakresie mojego czasu dla niej w tym wieku, miała pewnie dostęp do ¼ tego co miał syn. Efekty tego widać (zarówno pozytywne jak i negatywne).

    My mamy na razie doświadczenia ze szkołą tylko z zerówki i pierwszej klasy ale są one bardzo pozytywne. Mniejsza grupa niż w przedszkolu, podział na grupy w przypadku angielskiego więc nauczyciel może poświęcić więcej czasu każdemu dziecku. Fajne metody pracy, które właśnie pobudzają naturalną ciekawość dzieci. Prace domowe to u nas rzadkość i raczej nie ma z nimi większego problemu – odrabia sam często zanim się zapytamy co było zadane. Wiadomo – czasem trzeba przysiąść nad czymś co nie sprawia dziecku wielkiej frajdy ale to trochę jak w życiu – nie zawsze robimy to co sprawia nam przyjemność. Dla mnie wiek wczesnoszkolny to przede wszystkim spory postęp w zakresie rozwoju emocjonalnego – jakoś łatwiej się z dzieckiem dogadać i zracjonalizować jego argumenty i przyjąć nasze racjonalne argumenty. Rytm dnia mamy ciągle bardzo podobny do przedszkolnego.

    U nas z kolei córka zacznie we wrześniu chodzić do przedszkola. Zobaczymy jak to będzie. W żłobku zaadaptowała się dobrze i szybko. Mam nadzieję, że w przedszkolu będzie podobnie. I akurat w kontekście przedszkola to ja się cieszę z covidowych obostrzeń – przynajmniej nie będzie tej tony stresujących dla dzieci przedstawień, występów itp. Dla nas to był koszmar – syn niby lubił występować, świetnie mu szło, nigdy nie miał takiej akcji, że nagle schodzi z płaczem ze sceny, wstydzi się itp. ale ta postawa wiele go kosztowała i odreagowywał w domu.

    • izzy

      Rozumiem Cię. Pół roku to rzeczywiście bardzo dużo, tym bardziej, że córka jest Waszym drugim dzieckiem. Tak czasem myślę jak to niektórzy nie mają pojęcia twierdząc, a co tam miesiąc czy dwa. Dla dziecka to bardzo dużo, mogą się zadziałać i te dobre i te złe rzeczy. Szkoda, że nie każdy to rozumie…
      Ja już tak nawet nie koniecznie nostalgicznie (choć na pewno jestem w tym temacie bardziej sentymentalna niż Ty 😉 ) patrzę na ten okres właśnie jako czas kiedy to dzieci już są na tyle dojrzałe, że można z nimi pogadać, powygłupiać się, chłoną jak gąbka a zarazem są jeszcze na tyle małe, że mama i tata są ponad koleżankami, czy kolegami. Myślę, że klasy 1-3 będą fajne, u nas na pewno zmieni się organizacja, bo będę musiała wcześniej wstawać. Do tej pory o 7 a teraz??? Sama nie wiem. Przedszkole/zerówka zaczynały się o 8.30, więc z domu wyjeżdżałam 8-8.15 a teraz?? Jeszcze dziewczyny muszą w domu śniadanie zjeść, bo do tej pory wszystko jadły w przedszkolu, muszę im coś naszykować na 2 śniadanie 🙂 To dla mnie nowość 🙂
      Ogólnie to po prostu chciałabym, żeby ten okres szkolny się jeszcze nie zaczynał. Kurczę, jak patrzę ile nauki mają ci moi uczniowie 4klasa wzwyż …. Ja tyle nie miałam, nie miałam tak długo lekcji, codziennie był czas na zabawy podwórkowe. I uczyłam się dobrze. A teraz? No nic, zobaczymy… Oby tylko już zdalnego nie było od września. Zależy nam na normalnej szkole, ale co zrobić.
      A co do występów to powiem Ci, że akurat moje dziewczyny uwielbiają, ale nie o tym. U nas w przedszkolu są tylko 3 grupy i “obsługuje” je jedna pani od rytmiki, wspaniały, oddany pedagog, wszyscy ją kochają, wymyśla cuda z tymi dziećmi. Na występach jak kto chce. Śpiewa, mówi wierszyki, stoi jak kołek, nie ma problemu. Jak coś nie tak to siedzi u “cioci” na kolanach 😉 Może też zależy jak ktoś to prowadzi, czy nie ma presji niepotrzebnej, przecież to ma być zabawa. A jeśli chodzi o rodziców to ja sama się nie pcham w takie coś, co to to nie 😉 Ale zostałam wyciągnięta za uszy i nie żałuję, bo poznałam fajną koleżankę, z którą przyjaźnię się do dziś. Myślę, że czasem warto zrobić coś innego.
      Mam nadzieję, że dajecie radę na tym zdalnym, wszystkiego dobrego dla Was, oby się szybko wszystko ułożyło jak należy a adaptacja w przedszkolu poszła pomyślnie :))

  • Agata

    Oj, jak ja Cie rozumiem… Caly okres niemowlecy moich dzieci czekalam zeby juz wiecej rozumialy, zeby zaczely sie werbalnie komunikowac, same przemieszczac… Ogolnie ich pierwsze lata zycia wspominam kiepsko. Bylam wiecznie niedospana, wykonczona i nerwowa. Dopiero jak skonczyli po 2 lata zaczelam naprawde lubic z nimi spedzac czas, jezdzic w rozne miejsca, pokazywac swiat. A kiedy skonczyli 3-4 lata, plakac mi sie chcialo, ze nie moge ich takich zatrzymac. 😉 Dla mnie rowniez okres przedszkolny byl tym najfajniejszym. Nie powiem, teraz tez jest swietnie. Potworki sa juz na tyle duze, ze stanowia fajnych kompanow. Niestety, wraz z rozumem, przybywa im tez wlasnego zdania, a to idzie w parze z wyklocaniem sie o wszystko oraz pyskowaniem. 😉 A Bi uwielbia swoja przyjaciolke i bez mrugnienia okiem wybiera czas z nia, zamiast z rodzina. 🙁

    Na szczescie amerykanska podstawowka (no, moze dobrze trafilismy) to dosc lagodna placowka. Lekcji zadawanych jest malo, a sprawdziany przeprowadzane sa bez zapowiedzi i z faktycznej wiedzy zebranej z lekcji. NIGDY nie musialam sie z Potworkami uczyc, bo tez nigdy nie wiem kiedy maja sprawdzian. 😀

    U nas Bi konczy w tym roku podstawowke (choc to dopiero IV klasa) i tez mi smutno, ze ominie ja tyle tradycyjnych atrakcji i uroczystosci pozegnalnych… Szlag by trafil z ta pandemia… My mamy jednak szczescie, ze dziaciaki przechodzily caly rok (poki co) normalnie do szkoly. Oni znaja tez szkole z tej zwyklej, “normalnej” perspektywy, a wtedy zawsze latwiej jest tymczasowo przejsc na tryb zdalny. Nie wyobrazam sobie teraz zaczynac szkolnej przygody czysto przed komputerem…

    • izzy

      No właśnie też bym tak chciała jak u Was. Żeby dzieci jak najszybciej ogarniały lekcje i żeby było dużo czasu na przyjemności. Zdaję sobie sprawę z tego, że to normalne, że dziecko w którymś momencie wybierze przyjaciółkę zamiast mamy 🙁 Ale lepiej tak niż wychować córkę, która prócz gromady kotów ma tylko mnie hahaha crazy cat lady 😀
      No jak to mówią kochana, najpierw chcemy, żeby dziecko szybko zaczęło mówić i chodzić a potem narzekamy, że pyskuje i każemy siedzieć na 4 literach 😉
      Amerykański system nauczania jest wg mnie lepszy, choć znajomy Amerykanin mówił mi, że z drugiej strony nasze dzieci uzyskują wiedzę ogólną (o ile w ogóle czegoś się nauczą 😉 ) a w US wybierają jakiś wąski dział a o innych rzeczach nie mają pojęcia. Ja uważam, że to i tak lepsze, bo lepiej być specjalistą z jakiejś dzieciny niż być od wszystkiego czyli od niczego 😉
      Ja też lepiej odnajduję się z dzieckiem starszym niż niemowlakiem. Mówienie do ściany mi nie służyło 😉

  • olitoria

    Wzruszyłam się. Przechodziłam przez to wszystko i nawet po tylu latach czuję jak by to było wczoraj. Boże, jak ja chciałam zatrzymać tamte lata najdłużej jak się da… Prosiłam Boga żeby Oliwia pozostała taka wyjątkowa i właściwie chyba spełnił tę prośbę. Na ile się dało, oczywiście 😀 Teraz łapię chwile z Tamalugą i staram się niczego nie przeoczyć.
    Pewnie, że wolałabym aby było normalnie, a dzieci wróciły do szkół i przedszkoli. Jeśli jednak nie mam na coś wpływu to szukam pozytywów. Ich dzieciństwo przypadło na covidowe czasy, niestety, ale… chyba przyznasz, że to też jakaś przygoda. 😀

    • izzy

      Tak, ja też zawsze pisałam, że dla nas ten covidowy czas to taki dodatkowy okres bycia z dzieckiem. Świadomie byśmy się na niego nie zdecydowali, bo jednak cały dzień jest wypełniony – praca, dzieci, obiad, zakupy itd. ani chwili wytchnienia. Nie narzekam. Ale wiem, że niektórzy nie mają tak łatwo, zwłaszcza z mniejszym dzieckiem, które nie zajmie się przecież sobą na 8h. W tym przypadku zdecydowałabym się na przymusowy urlop w pracy, bo jak to pogodzić?
      Cóż, dzieciaki dorastają, na pewno jeszcze wiele cudownych chwil przed nami, choć dla mnie i tak ten okres przedszkolny na razie jest najfajniejszy 🙂 W przyszłości jednak liczę na to, że przybędą mi 2 przyjaciółki i towarzyszki do kawy i ciasta 😉 😉

  • tygrysimy

    Dla mnie każdy etap ma w sobie coś pięknego. Choć te pierwsze miesiące dość mocno mnie stresowały. Teraz obsługa Tygrysa jest o wiele prostsza, ale stresów rodzicielskich nie ubyło. A może jest i więcej, bo jednak sześciolatek swoje zdanie już ma. Ale i jest z kim pogadać.
    Był moment, że Tygrys czekał na szkołę, ale pewnie dlatego, że nie cierpi przedszkola, a szkoła była dla niego ucieszką od niego. Dopiero, jak dowiadywał się na czym ta szkoła polega zaczął zmieniać zdanie, bo dla Tygrysa najważniejsza jest zabawa. A w szkole jej raczej nie uświadczy. To będzie pewnie duży przełom dla naszych dzieci i dla całej rodziny. Mnie ta zmiana cieszy (choć lubię panie z przedszkola, to jednak wiele rzeczy mi się nie podoba i nie jest to takie przedszkole, jakiego część widziałam na Waszych filmach), ekscytuje, ale i stresuje. Pewnie sama masz podobne odczucia. Wiem, że podstawa to dobry nauczyciel. I na nim zależy mi bardziej niż na kolegach z obecnej grupy. Zadeklarowałam jedno nazwisko, ale czy Tygrys trafi akurat do tej pani? Zobaczymy już w czerwcu. Ale jeszcze ważniejsze jest to, żebby to już była nauka w szkolnej łace, a nie przed ekranem, czego i Wam i nam życzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.