Adopcja,  Dziecko,  Niepłodność,  Psychologia

Ból nie do zniesienia.

Jest taka opowieść o krzyżach, zapewne ją znacie. Był sobie pewien człowiek, który wiecznie narzekał na swoje życie. Na to, że mieszkanie niewygodne i ciasne, że za mało zarabia, że innym podobno dużo łatwiej jest żyć i właśnie dlatego wszystko im się układa. Wciąż dywagował co by było, gdyby urodził się wcześniej, albo gdzie indziej, czy wtedy byłoby mu lepiej na świecie. Pewnej nocy, śniło mu się, że obudził go Anioł. Zabrał go ze sobą, nie mówiąc gdzie idą. Zaciekawiony człowiek ochoczo podążał za swoim przewodnikiem nie pytając o nic. W końcu dotarli do miejsca, które początkowo wyglądało jak strych owego człowieka. Gdy drzwi otworzyły się, okazało się, że w pomieszczeniu znajdowały się krzyże. Przeróżne. Duże, małe, zdobione, wykonane z różnego rodzaju drewna. Niektóre wydawały się być podobne, jednak przy bliższej analizie okazywały się inne. Zdziwiony człowiek zapytał Anioła do kogo te krzyże należą i skąd aż tyle się tu ich znajduje. Ku swemu zdziwieniu dowiedział się, że były to ludzkie krzyże, które każdy z nas musi nieść. Dalej nie rozumiejąc po co się tam właściwie znalazł, człowiek zwrócił się ponownie do Anioła. Okazało się, że przysłał Go sam Pan Bóg słysząc narzekania człowieka na swój los. Pozwolił mu więc wybrać nowy krzyż, taki, jaki uzna, że będzie dla niego odpowiedni. Usłyszawszy tę dobrą nowinę, człowiek podbiegł do złotego krzyża. Mimo, że piękny, okazał się zbyt ciężki. Kolejny również nie pasował. I kiedy ów człowiek myślał już, że nie znajdzie dla siebie żadnego, przymierzył jeden ze zwykłych, ale całkiem fajnych krzyży. Wydał mu się odpowiedni. Kiedy pokazał swój wybór Aniołowi, dowiedział się, że oto wybrał swój własny krzyż, ten, który niesie przez całe życie.

Zupełnie przypadkiem, przeczytałam ostatnio zwierzenia pewnej celebrytki dotyczące jej trudnych i bolesnych doświadczeń związanych z ciążą i początkami macierzyństwa. Ciężko przeszła poród, a i samo posiadanie potomstwa trochę ją może nie tyle przerosło co zaskoczyło. W zasadzie to nie o celebrytach chciałam wam napisać, choć przy okazji wspomnę, że dobrze, że jakaś znana osoba pisze szczerze o tym, że poród to nie zawsze uśmiechnięta pani w asyście lekarzy i mąż cykający pamiątkowe zdjęcia na Instagram (tym bardziej w dobie koronawirusa), ale czasem bardzo długie męczarnie, kończące się niemal totalnym wycieńczeniem organizmu. Większość kobiet nie wygląda jak księżna Kate na zdjęciu po kilku dniach od porodu, a młoda matka nie stroi się do parku, by przechadzać się ze swoim nowo narodzonym, ślicznym bobaskiem, tylko walczy o to, by nie zamknęły jej się powieki w drodze do kuchni. Do czego zmierzam. Bardzo rzadko czytam komentarze internautów, lecz tym razem rzuciła mi się w oczy pewna rzecz. Pod postem tej Pani wypowiadały się głównie kobiety, które przeżywały to co ona. Wychwalały ją za dzielność, odwagę, wspaniałą postawę i szczerość. Moją uwagę przykuł jednak komentarz jednej z internautek, w którym Pani pisała, że ona nie do końca rozumie dlaczego pani X nie potrafi cieszyć się nowo narodzonym dzieckiem, pomimo tego co przeżyła. Ona sama, jak pisze, dałaby wszystko, nawet tak ciężki poród jak ten opisywany przez celebrytkę, by móc przywrócić życie swojej córce. Jak potem okazało się, pod sercem nosiła martwe dziecko. Prosiła, by docenić to, że dziecko celebrytki urodziło się zdrowe. Nie uwierzycie jaki hejt wylał się na tę kobietę. To pani X jest dla nich bohaterką, bo to, co przeżyła jest niesamowite i daje przykład i siłę innym, którym również trudno poradzić sobie w nowej rzeczywistości. Tak sobie czytam i czytam, aż trafiam na kolejny komentarz innej osoby, która pisze, że ona też oddałaby wszystko za ciężki poród, bo dzieci nie może mieć wcale. I kolejny hejt ze strony internautek.

Kiedyś zastanawiałam się dlaczego tak mało jest empatii w stosunku do drugiego człowieka. Czasem zwracamy uwagę na mężczyznę na wózku, dziecko podłączone do respiratora, zapłakaną koleżankę, czy biednych sąsiadów. Niektórzy nawet wpłacają datki na cele charytatywne. Jakże trudno jednak dostrzec i uwierzyć w nieszczęście spowodowane trudnymi przeżyciami, niemożnością zrobienia czegoś, czy pogodzenia z czymś. Dlaczego? Myślę, że dlatego, że ten ból jest dla wielu niewidoczny. Łatwiej jest utożsamić się z czymś, czego sami doświadczyliśmy. Łatwiej jest też uwierzyć, że taki ból w ogóle istnieje. Najtrudniej zauważyć to, co przykryte jest pod maską z wydrukowanym fabrycznie uśmiechem.

Najmocniej odczuwamy nasz własny ból lub ból osoby nam bliskiej, to oczywiste. Zdarza nam się jednak i to bardzo często, umniejszać jego ważność poprzez myślenie, że “inni mają gorzej” Owszem mają, ale myśląc w ten sposób zawsze znajdzie się taka osoba, która znajduje się w gorszej sytuacji. Boli cię noga? Ciesz się, że ją masz. Są tacy, którzy dwóch nóg nie mają. Co z tego, skoro ból jest nie do wytrzymania. Tego typu porównania nie pomagają a raczej czynią z nas męczenników. Bo skoro z jedną nogą da się żyć, to ja z moim potwornym bólem też powinienem, bo wciąż nogi mam dwie.
Inny przykład. Nie mam dzieci. Bardzo cierpię z tego powodu. Ale są przecież ludzie w gorszej sytuacji. Chorują, mają nieodpowiedniego partnera, albo co gorsza mają dzieci i ogromne problemy z tego tytułu. Dam radę, poradzę sobie z tym problemem, stłumię jakoś w sobie te uczucia. Powinnam docenić to co mam.
I odwrotna sytuacja. Mieszkamy w dwóch pokojach z dwójką dzieci. Nie jest łatwo, dzieci dorastają, nie mają własnego kąta, dochodzi do nieporozumień i kłótni. Często mam dość, jestem przemęczona i zasypiam ze łzami w oczach. A przecież powinnam cieszyć się, że w ogóle mam mieszkanie, że mam dzieci i męża. Powinnam a jednak nie potrafię, więc najwyraźniej coś ze mną jest nie tak.

Każdy ból jest ważny. Ten mały i ten duży, ten trochę wyolbrzymiony, ten namacalny i ten, którego nie widać. Każdy powinien mieć zatem prawo przeżywać go na własny sposób i tak długo jak czuje potrzebę. Nikt nie powinien też oceniać jego wielkości, bo niby jaką miarą?

Nie sugeruj więc innym, że nie wiedzą co to prawdziwy ból.

Nie zaprzeczaj uczuciom i nie wyśmiewaj ich. Uwierz w ich prawdziwość.

Nie pomniejszaj znaczenia smutku i bólu, mówiąc, że nie jest tak źle, że mogłoby być gorzej.

Ale nie zapomnij jednocześnie docenić to, co masz. Nie bądź nienasycony pragnąc ciągle więcej, lepiej, mocniej, bardziej.

Pamiętaj, że każdy w życiu doznaje porażki. Umiej wyciągnąć z niej lekcje.

Nie rób z siebie męczennika i ofiary.

Zaakceptuj swój krzyż. Może właśnie dzięki niemu możesz być tym, kim jesteś.

I nade wszystko pamiętaj, że nikt nie powinien przeżywać bólu w samotności. Zdejmij więc czasem maskę i pozwól, by ktoś zauważył co przeżywasz.

Ty ze swojej strony nie zapomnij również zauważyć drugiego człowieka. To, że wiele w życiu przeszedłeś nie znaczy, że wszystko ci się teraz od niego należy.

W opowieści o krzyżach jest wiele prawdy. Każdy niesie swój krzyż przez całe swoje życie, podobno taki, który jesteśmy w stanie udźwignąć. Chyba nie do końca tak jest, bo przecież tylu ludzi jednak nie radzi sobie ze swoimi problemami. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, a zobaczysz, że ta elegancka pani, która zawsze się uśmiecha, niesie krzyż dużo cięższy niż sama potrafi unieść. Dlatego też zawsze powinniśmy mieć kogoś, kto pomoże nam to zrobić, gdy nam sił zacznie brakować.

Na koniec wrócę do wspomnianej wyżej celebrytki. Wierzę, że przeżywa ona trudny okres, nie wątpię w to, bo choć dziecka nie rodziłam, to wiem, że sam początek macierzyństwa prosty nie jest. Ma prawo czuć się zagubiona. Szkoda tylko, że brakło w tej dyskusji internautek zrozumienia dla innego rodzaju bólu – niemożności posiadania dziecka i śmierci dziecka. Bo przecież każda z tych kobiet jest bohaterką, nie tylko Pani X.

7 komentarzy

  • Marta

    Myślę, że zawsze krzyż jest drogą do zwycięstwa, a Bóg chce abyśmy byli szczęsliwi, dlatego warto patrzeć optymistycznie. W sumie u mnie wszystko się zawaliło, w ciągu kilku dni, błąd lekarski i marzenie od dzieciach znikło… ale jednak wierzę, że nic straconego, nie poddaje się, a wiara coraz głębsza mi pomaga.

    • izzy

      Marta, przykro mi bardzo, że tak się u Ciebie ułożyło, tym bardziej jeśli ktoś zaniedbał swoje obowiązki 🙁 To wszystko jest trudne, człowiek nie zawsze ma na tyle siły, by mocno wierzyć, by być silnym i optymistycznie patrzeć w przyszłość. Coś o tym wiem. Ale ważne, by gdzieś przyjąć ten krzyż, poradzić sobie z nim, a najlepiej mieć wsparcie, gdy my już sił go nieść nie mamy. Nawet sam Jezus przecież potrzebował takiej pomocy. Życzę Ci dużo siły i wytrwałości, dobrze, że wierzysz, że wszystko ma sens. Czasem by dojść na szczyt góry i podziwiać widoki trzeba przejść przez bardzo długą i ciężką drogę. Pozdrawiam bardzo serdecznie!

  • Lidia

    Historię o krzyżu znam, przyniósł ją kiedyś mój tato z niedzielnego kazania. Lubię ją bardzo i wierzę, że faktycznie tak jest, że każdy z nas ma swój krzyż “skrojony na swoją miarę”. Choć zawsze nasz własny problem wydaje się być największym na świecie. Gdy patrzymy lub słuchamy o problemach innych, wydają się mniejsze. Dlaczego? Gdy nie są nasze, mamy okazję spojrzeć na nie z boku, bez emocji, szybciej dostrzegamy najrozsądniejsze rozwiązanie. A może też dlatego, że wtedy bardziej szukamy rozwiązania, a mniej zwracamy uwagę na to co ta osoba straciła?

    Na koniec nasuwają mi się jeszcze 2 zdania, które ostatnio często mi towarzyszą:
    “Kobieta jest jak torebka herbaty, nie wiesz jak jest silna, dopóki nie zalejesz jej wrzątkiem” – myślę, że każda z nas to potwierdzi, choć dla każdej z nas co innego jest wrzątkiem.

    oraz młody, ironiczny, ale już klasyk

    “Twój ból jest większy niż mój”

    • izzy

      Świetne cytaty! Zapamiętam :*
      A co do krzyża to wydaje mi się, że jednak niektórzy dźwigają ciężar większy niż są w stanie psychicznie znieść, dlatego tak ważne jest to wsparcie, pomoc. Popatrz ilu ludzi zamyka się dla świata nie widząc empatii w otoczeniu. Nie wspominając o samobójstwach itd. Często człowiek niesie krzyż nie tylko swój, ale i swoich rodziców i innych bliskich ludzi, ponieważ to na nim spoczywają konsekwencje wyborów innych.
      Masz rację, że patrzymy inaczej na ból innych. Jak dla mnie to trzeba zachować ten balans, czyli ani nie wyolbrzymiać swoich problemów i doceniać to co mamy, cieszyć się z tego, ale z drugiej nie udawać silnych pomniejszając swoje problemy, bo one też są ważne. A zawsze znajdzie się taki co ma gorzej 😉 Ja to nazywam “nie chojraczyć” 😀

  • olitoria

    “tylko walczy o to, by nie zamknęły jej się powieki w drodze do kuchni” – albo walczy o to, by zamknęło się jej krocze, po spartolonym poporodowym szyciu. Przepraszam bardzo, ale nie mogłam się powstrzymać, gdy tylko sobie przypomnę ten ból po pierwszym porodzie i leżenie plackiem jeszcze ze 2 tygodnie w domu to aż mi się robi słabo. Sorry jeszcze raz 😀
    Ale żeby się hejty od razu wylały? Wiesz, może dlatego że nie ma mnie w mediach społ. nie do końca rozumiem ten hejtowy “fenomen”. Może to moda taka, jak moda na cierpiące celebrytki, bo… nie masz czasami wrażenia, że gdy jedna się otworzy, że cierpiała, to od razu 20 innych też? Wszystkie nagle miały traumatyczny poród i żadna nie odnajduje się w roli matki.
    A opowieści o krzyżach nie znałam. Piękna. 🙂

    • izzy

      Nie masz za co przepraszać! Ja przez to nie przeszłam, ale nasłuchałam się wielu historii takich jak Twoja. Jak koleżance źle zszyli krocze, rozlazło jej się, lała się krew, porobiły skrzepy i jeszcze nakrzyczeli na nią, że problemy stwarza.
      Tak kochana, sporo hejtów. Ja nie czytam komentarzy na FB, to był przypadek, bo skomentowała znajoma i ja jakoś tak weszłam i poczytałam. Niektórzy tym żyją, ciągle coś piszą, a wiesz, anonimowość internetowa sprzyja, możesz być kim chcesz i być ekspertem od czego chcesz.
      Co do celebrytów to wiesz jak jest. Coś trzeba pisać. Tu akurat powiedzmy, że ok, bo na swojej stronie pani pisze o macierzyństwie w nielukrowanej formie, nie uwierzysz ile osób to czyta i się wzoruje. Szkoda tylko, że jest druga strona medalu. Pani cierpiała i jest dla nich bohaterką, ale już innego zdania nie potrafią zaakceptować. Przykre. Dlatego właśnie nie czytam i nie interesuje mnie życie celebrytów. Bo jak Ty napiszesz o ciężkim porodzie to wiem, że tak było, a inni? Hmm. Często to tylko dział reklamy…

  • Agata

    Zawsze jest tak, ze punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia. Stracilam dwie ciaze, cztery jesli liczyc dwie biochemiczne i oczywiscie dla mnie to jedne z najwiekszych tragedii jakie mi sie przytrafily. Ale kolezanka opowiedziala mi kiedys, ze stracila syna tydzien przed terminem porodu… Nie moge sobie wyobrazic takiej tragedii i nie wiem, jak ona to psychicznie przetrzymala…

Skomentuj Agata Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.