Adopcja,  Dziecko,  Niepłodność

Życie w cieniu adopcji

Dzieci przyswajają informację o adopcji w różny sposób. Jedne pamiętają przeszłość biologiczną, dla innych zaś abstrakcją jest wyobrażenie siebie z inną mamą i innym tatą. Część dzieci finalnie zaakceptuje fakt posiadania korzeni poza swoją rodziną adopcyjną, innym wiedza ta utrudni a być może nawet uniemożliwi normalne i spokojne życie. Zależy to od wielu czynników, między innymi tego co dziecko przeżyło, jak odnalazło się w nowej rodzinie i nowej rzeczywistości oraz od jego charakteru i osobowości a nawet płci. Często psychologowie wypowiadają się, że dziewczynki jako te bardziej emocjonalne, mają większą trudność w zaakceptowaniu faktu, że nie są biologicznym dzieckiem swoich rodziców. Cokolwiek by się jednak nie wydarzyło, dziecko adopcyjne na swój własny sposób musi poukładać sobie wszystkie puzzle dotyczące swojego pochodzenia i nauczyć się z tą informacją żyć.
My rodzice, decydując się na adopcję godzimy się ze swoją niepłodnością, niemożnością wydania na świat potomstwa, a tym samym naturalnego przedłużenia rodziny o kolejne pokolenie. Akceptujemy to, że dziecko z obcym DNA staje się naszym dzieckiem, takim samym i o takich samych prawach jak dziecko biologiczne. Staje się to dla nas tak naturalne , że adopcyjne rodzicielstwo postrzegamy jedynie jako inną drogę do posiadania dziecka. Niektórzy nawet bardzo chętnie opowiadają wszystkim o swoich doświadczeniach, przeżyciach i decyzji o przysposobieniu. I nie ma w tym nic złego, bo przecież jawność jest podstawą udanej adopcji. Często jednak, “żyjąc w prawdzie” zapominamy, że jest jeszcze druga strona medalu. Bo to, co stało się dla nas oczywiste i normalne, dla innych może być zupełnie czymś odwrotnym. I o tym będzie dzisiejszy wpis.

Na jednym ze spotkań szkoleniowych w ośrodku, rozmawialiśmy o dorosłych adoptowanych. Większości z nas trudno było sobie wyobrazić człowieka w naszym wieku, lub starszego, który ma za sobą dzieciństwo w rodzinie adopcyjnej i swoje, ukształtowane życie. Już będąc na etapie starań bardzo ważne jest jednak, by mieć obraz tego, jak nasze decyzje wpływają na dziecko, które mamy zamiar uznać za swoje.
Jednym z podstawowych zadań rodziców adopcyjnych jest bowiem pomoc dziecku w zaakceptowaniu prawdy o jego pochodzeniu oraz wyeliminowanie, czy zmniejszenie dysfunkcji i traumy jakiej dziecko doznało w swojej rodzinie biologicznej.
Zatem ciesząc się z powiększenia naszej rodziny, zawsze powinniśmy pamiętać przede wszystkim o tym, że dobro naszego dziecka jest najważniejsze, nie nasze, czasem egoistyczne potrzeby. Często dumni, świeżo upieczeni rodzice opowiadają wszem i wobec o adopcji dziecka. Jego pochodzenie oczywiście nie jest tajemnicą i nie powinno być ( w myśl jawności adopcji), ale pani w sklepie nie musi znać szczegółów dotyczących rodziców biologicznych naszego dziecka, przebiegu ciąży, obciążeń na jakie jest narażone.
Nie róbmy więc z przeszłości dziecka sensacji.
Nie wiadomo do kogo takie informacje trafią i w jaki sposób będą mieć wpływ na nie w przyszłości. Zadajmy sobie pytanie, czy to jest dla niego dobre? Czy będzie na tyle silny, żeby nawet jako dorosły udźwignąć to, że ktoś z bliskiego otoczenia powie mu, że wie? I nie chodzi tu o sam fakt przysposobienia, ale o szczegóły, które są prywatną sprawą naszego syna czy córki. Czy w jakiś sposób nie zaważy to na jego życiu rodzinnym, karierze, zdrowiu psychicznym?
Ja osobiście jestem bardzo ostrożna w tym komu i co mówię o moich dzieciach. Nie wstydzę się tego, że są adoptowane, Boże broń. Ale z tyłu głowy mam zawsze to, że nie jest to coś, czym powinnam się chwalić, to nie jest tak, że wygrałam konkurs na wspaniałego rodzica, bo “adoptowałam” Pamiętajmy, że łatkę bardzo łatwo komuś przypiąć, trudniej jej się pozbyć. Nie chcemy chyba, by do końca życia ktoś mówił ” to ten co został adoptowany”, “to ci, co adoptowali tego Roberta” , “pamiętasz, jej matka piła a potem oddała do adopcji”.
Jeżeli chcemy być jak najbardziej podobni do rodziny biologicznej, unikajmy więc opowiadania o sprawach prywatnych, intymnych, takich, które w pewien sposób mogą w przyszłości zawstydzić lub zranić nasze dziecko. Nawet dorosły nie jest przecież w stanie zmienić swojej przeszłości, zatem gdzieś z tyłu głowy zawsze będzie wiedział, że jest adoptowany, nikt nie musi mu o tym przypominać.

Aby mieć pełen obraz dorosłego dziecka adoptowanego należałoby niewątpliwie przyjrzeć się bliżej zagadnieniu i przeanalizować czynniki jakie wpłynęły na ukształtowanie danej osoby. Czy była to tylko jej adopcyjna przeszłość, czy może sposób wychowania adopcyjnych rodziców, czy może środowisko w jakim dorastała i teraz się znajduje. Na pewno odpowiedź nie jest prosta i jednoznaczna, ale z relacji niektórych z nich jasno wynika – nie chcą żyć z adopcją w tle.
Pani psycholog opowiadała nam na szkoleniu historię pewnego chłopca, który został znaleziony na śmietniku, uratowany i oddany do adopcji. Jak sam opowiadał (miał kontakt z paniami z OA), wychowywał się w cudownej rodzinie, dzięki której wyrósł na dobrego i mądrego człowieka. Bardzo kocha swoich rodziców, nie zamieniłby ich na innych, jednak ma żal do nich, że przez całe życie, co jakiś czas przypominali mu o tym, że został adoptowany. Owszem, sam fakt adopcji był dla niego cudownym darem, ale to zawsze przypominało mu o tym, że został wyrzucony niczym śmieć, niepotrzebny, rozbity wazon.
Rodzice nie robili tego, by go zranić, po prostu uważali, że w myśl jawności adopcji, tak trzeba. Nie jest to prawdą. Jeżeli raz dziecku powiemy, że nie jesteśmy jego biologicznymi rodzicami – nie zapomni tego. Będzie przychodzić do nas po coraz więcej nowych informacji, będzie chciało poukładać sobie wszystko w głowie i zrozumieć. Ale tak naprawdę w głębi duszy chce być taki jak inni- kochany, akceptowany i nigdy na gorszych warunkach. Mały czy duży chce po prostu być synem czy córką a stare życie zamknąć na cztery spusty.

Jeszcze w trakcie szkolenia adopcyjnego miałam taki pomysł, żeby oprócz urodzin świętować również dzień oficjalnego przysposobienia lub chociaż telefonu z informacją o dziecku. Na szczęście moja mądra pani psycholog szybko wybiła mi to z głowy. Dzięki niej uświadomiłam sobie, że celebrowanie momentu, który dla mnie był szczęśliwy ( bo w tym dniu właśnie zostałam mamą) będzie zawsze przypominało mojemu dziecku, że przyszło na świat niechciane. Dzieci nie chcą być “wyjątkowe”, chcą być takie jak inni a świętowanie tego, że zostałam/zostałem porzucony i adoptowany przez bądź co bądź przez obcych mi wtedy ludzi nie należy do najszczęśliwszych momentów w życiu człowieka. I choć samo święto może być radosne dla dziecka, zwłaszcza, gdy jest małe to niestety zawsze będzie ta druga strona – przypomnienie, że jest jeszcze drugi świat, którego może nigdy nie poznam do końca, który może jest tak mroczny, że lepiej do niego nie zaglądać.
Dziś pamiętam jedynie miesiąc w którym dostaliśmy TEN telefon, miesiąc w którym oficjalnie staliśmy się rodzicami. To wszystko. Obchodzimy urodziny dziewczynek, bo w tym dniu przyszły na świat, choć jeszcze wtedy się nie znaliśmy. I choć adopcja będzie wisiała nad nami przez całe życie, nie mam zamiaru celebrować jej w taki sposób, by zakłóciła nasze normalne życie. Dla moich dzieci pragnę normalnego dzieciństwa, szalonego, radosnego a nie z adopcją w tle. A co przyniesie dorosłość? Tego nie wiem i nie będę martwić się na zapas. Zawsze jestem gotowa do rozmowy na ten temat, do zgłębiania przeszłości moich dzieci, ale tylko na poziomie naszej rodziny, nigdy nie angażując do tego osób nie związanych z nami.

Powiązany wpis

https://www.naszmalyswiatek.pl/2020/11/pojmowanie-adopcji-przez-dziecko-na-roznych-etapach-jego-rozwoju.html

7 komentarzy

  • Aglaia

    Bardzo dobry i ważny tekst.

    My świętowaliśmy dzień przyjęcia dzieci do naszej rodziny właśnie jak były bardzo małe ale nie robiliśmy z tego jakiejś wielkiej celebracji – tortów, prezentów, spraszania wszystkich krewnych i znajomych królika. Raczej organizowaliśmy jakieś wspólne rodzinne wyjście – zoo, wesołe miasteczko itp. Potem jakoś tak naturalnie wyszło, że przestaliśmy. Zresztą w przypadku obojga dzieci ten dzień wypada w wakacje – zdarza się, że akurat jesteśmy razem ale zdarza się, że syn np. jest na obozie, córka u dziadków i i tak dzieje się sporo więc okraszanie tego dodatkową „okazją” nie ma w naszym przypadku sensu.

    Ale są rodziny, które kultywują ten zwyczaj, nawet z nastolatkami – jeśli to się sprawdza to czemu nie…

    Znam też rodzinę, w której nastoletnia adoptowana córka poprosiła żeby nie świętować jej urodzin bo to najgorszy dzień jej życia – dzień, w którym porzuciła ją własna matka…

    • izzy

      Tylko skąd wiedzieć, że się sprawdza? Dziecko może mówić, że jest ok, ale nigdy nie wiadomo co dzieje się w jego sercu. Może nie chce zrobić przykrości rodzicom? Może właśnie cieszy się z dnia adopcji a nienawidzi dnia urodzin? Dla mnie to ogromny błąd rodziców, którzy nie pracują nad tym, by ich dziecko zaakceptowało porzucenie. To jest właśnie nasza rola. W okresie dorastania dziecko przeżywa ogromny kryzys tożsamości , ale to do nas należy przekonanie go, że mimo, iż zostało porzucone jego narodziny były cudem. Bo każde życie jest cudem. Biologiczni rodzice nie sprawdzili się i właśnie dlatego szansę dostaliśmy my, rodzice ado. Jeżeli córka tych państwa poprosiła, by nie świętować jej urodzin to wg mnie nie pogodziła się z porzuceniem, nie zaakceptowała przeszłości i gdzieś po drodze rodzice adopcyjni popełnili ogromny błąd, który w przyszłości może skutkować niskim poczuciem wartości u dziecka, kolejnym kryzysem tożsamości i na próżno poszukiwaniem siebie i swojego miejsca w życiu.
      Ja bardzo cieszę się, że posłuchałam rady psycholog – jeżeli mamy być wyjątkowi to na pewno nie w tej kwestii.
      Pozdrowienia dla całej rodzinki

      • Aglaia

        Konia z rzędem temu kto znajdzie adoptowanego nastolatka pogodzonego w 100% ze swoim losem. Dzieci w szczęśliwych rodzinach biologicznych czasem nie są więc oczekiwanie tego od dzieci adoptowanych to pobożne życzenia. Może takowe są ale podejrzewam, że to rzadkość. Mój syn niedługo będzie obchodził pierwsze dwucyforwe urodziny i już widzę, że ten nastoletni okres nie będzie dla nas łatwy.
        W tej rodzinie wychowywała się jeszcze dwójka adopcyjnych dzieci – żadne z nich nie miało takich problemów więc uważałabym z zarzucaniem rodzicom adopcyjnym, że popełnili jakiś błąd w tym zakresie. Każde dziecko to indywidualna historia i indywidualna ścieżka do jej akceptacji. Ta dziewczyna w dorosłym życiu odnalazła swoją matkę biologiczną, poskładała wszystkie klocki i jakoś jej życie wskoczyło z powrotem na właściwe tory.
        Z tym świętowaniem „dorodzinek” (bo tak to w niektórych kręgach nazywają) mam podobnie bo też adoptowaliśmy małe dzieci więc nie widzę wielkiej potrzeby celebrowania tego dnia. Jednak w przypadku adopcji starszych dzieci, które pamiętaj mizerię biologicznego domu, tułaczkę po rodzinach zastępczych/domach dziecka to czasem może mieć sens. Każda sytuacja/rodzina jest inna, nie potępiałabym w czambuł samej idei – u jednych się sprawdzi, u innych nie.

        • izzy

          Aglaia, pisząc tego posta opierałam się na ponad 30letnim doświadczeniu pani z Ośrodka Adopcyjnego. Może to dać komuś do myślenia a można oczywiście robić po swojemu, nie chodzi tu o udowodnienie kto ma rację, bo chyba to nie o to chodzi. To, że dwójka ado dzieci nie miała problemów nie znaczy, że trzecie nie będzie. Tak naprawdę do wszystkiego trzeba podejść indywidualnie. Ja pomimo, że mam rodzeństwo biologiczne zupełnie inaczej traktuję temat adopcji z jedną i drugą. Milka jest bardziej emocjonalna, Misiak rozkłada wszystko na czynniki pierwsze, musi wiedzieć co, skąd i jak. W przyszłości spodziewam się, że może chcieć odnaleźć MB choćby tylko po to, żeby z ciekawości ją zobaczyć. Na ten moment przyjęły prawdę o pochodzeniu wzorcowo – czyli tak jak powinny na swój wiek. Wiele razy pisałam, że robię tak jak powiedziała pani psycholog, czyli nie obciążając dziecka niepotrzebnym ciężarem ponad to, co może udźwignąć.
          W komentarzu powyżej wspomniałam, że kryzys tożsamości czeka każde dziecko w okresie adolescencji, szczególnie dziecko adopcyjne, ale nie powinno być tak, że zaczyna nienawidzić dzień, w którym przyszło na świat. Myślę, że rodzice jednak mogli zrobić więcej, może nie zauważyli znaków, zrobili coś nieświadomie. Nie oceniam, bo nie znam.
          Dzieci mają różne kryzysy, biologiczne potrafią powiedzieć, że nienawidzą rodziców, że chcą odejść itd a co dopiero dzieci adopcyjne, które gdzieś tam po drodze, może nawet przez nieświadomy błąd poczuły się obco w rodzinie adopcyjnej. Moje dziewczynki nie są aniołami, ale problemy jakie mamy są najzwyklejszymi jakie mają rodziny biologiczne – a to się nakręciły i wariowały za bardzo, a to nie posprzątały pokoju, nie słuchały czyli dziecięca głuchota i inne. Ale nigdy przenigdy nie usłyszałam “Nie jesteś moją mamą prawdziwą”, “Nie kocham cię” itp. Wręcz przeciwnie. Z serca robią laurki bez okazji, mówią, że nie chciałyby innych rodziców, mówią, że są szczęśliwe. Co przyniesie przyszłość tego nie wiem, oczywiście może być różnie, ale to też już nie małe dzieci ( 8 i 9 lat) więc doskonale rozumieją czym jest adopcja. Może i nie ma sprawdzonych, szytych na miarę metod wychowania dziecka adopcyjnego, ale są dobre rady, które po dopasowaniu do poszczególnych rodzin indywidualnie na pewno się sprawdzą i przyniosą efekty.

          • Aglaia

            Gdyby sukces rodzicielski mierzyć ilością otrzymanych laurek, rysunków innych prac plastycznych, budowli z lego itp. to byłabym chyba w ekstraklasie. Z kolei gdyby miarą porażki było ilość wypowiedzianych „nie lubię Cię”, „nie kocham Cię”, „jesteś beznadziejną mamą” itp. pewnie trzymałabym się w środku stawki II ligi. Nie uważam tego za rodzicielską porażkę. Raczej etap w rozwoju naszej relacji z dziećmi, przez który musimy przejść i nauczyć dzieci wyrażania swojej złości/smutku i innych emocji w sposób, który nie rani innych. Mamy w tym swoje małe sukcesy i kroczymy powoli do przodu chociaż czasem zaliczamy porażkę i musimy się cofnąć.

            Dzieci adopcyjne mają niestety tendencję do testowanie rodzicielskiej miłości na różne sposoby i te słowa są jednym z elementów tego testowania. Fajnie, że udało wam się tego uniknąć (jak na razie). Jednak z mojego doświadczenia wynika, że jesteście w mniejszości. Większość rodziców adopcyjnych (i nie tylko), których znam ma takie doświadczenie. I wpędzanie ich w poczucie winy, że to coś z nimi jest nie tak jest moim zdaniem nie fair, szczególnie jeśli samemu nie ma się takich doświadczeń. Nie wspominając o sytuacjach gdy takie sytuacje są efektem wczesnodziecięcej traumy, RAD czy zaburzeń w funkcjonowaniu mózgu spowodowanych używkami w okresie prenatalnym.

    • izzy

      Myślę, że czasem trudno nam rodzicom zdać sobie sprawę z tego, że dla nas adopcja to moment pogodzenia się z naszą niepłodnością i początek nowego życia. Pewne rany zostają uleczone i choć gdzieś na dnie serca będą istnieć do końca życia są trochę jak przeczytana książka odłożona na półkę. A dziecko ma przecież inaczej. Ono dopiero poznaje tę prawdę o swoim pochodzeniu i jego akceptacji będzie uczyć się przez całe życie. Myślę, że to bardzo dla nich trudne, żeby swoje narodziny traktować jak cud, skoro przyszły na świat przypadkiem. Znalazły się w naszej rodzinie adopcyjnej, ale w zasadzie mogły znaleźć się gdzieś zupełnie indziej.
      Myślę, że część rodziców najlepiej chciałaby, aby dla nich i dla dziecka w momencie adopcji była przyznana czysta karta, na której razem piszą przyszłość. A tak przecież się nie da.
      Pozdrawiam Was bardzo gorąco 🙂

Skomentuj izzy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.