Kochaj róże, kochaj bratki a najbardziej serce matkiKiedy chodziłam do szkoły podstawowej, większość dzieci była w posiadaniu tzw. pamiętników. Dawało się je kolegom/koleżankom ze szkoły, z podwórka, aby coś wpisali na pamiątkę, czasem coś narysowali. Zdarzało się też, że ktoś wszedł w posiadanie naklejek i wtedy z dumą mógł umieścić je obok swojego wierszyka. Wpis o różach i sercu matki pamiętam bardzo dobrze, był on chyba najczęściej umieszczany na kartkach pamiętnika. Być może za sprawą tego, że był krótki i łatwo było go zapamiętać, a być może dlatego, że to jedno zdanie w dziecięcy sposób wyrażało tak wiele.
Pamiętam też i taki wpis:
Żyć to nie znaczy iść przez róże
sięgać po laury, zbierać oklaski
żyć to znaczy przetrwać wszystkie burze
i dotrzeć tam gdzie świecą ideałów blaski
Jest to wiersz A.Asnyka, który moja mama zawsze wpisywała mi we wszystkie pamiętniki, jakie miałam, kartki urodzinowe, dedykacje. Jako dziecko nie rozumiałam w zasadzie o co w tym wszystkim chodzi, niejednokrotnie denerwowałam się, że znów napisała mi to samo, przecież mogła wymyślić coś lepszego. Ona jednak uparcie pisała ten cytat.
Dziś wiem, że moje życie tak właśnie się potoczyło. Chodziłam wprawdzie przez róże, ale miały tyle kolców, że poraniły mnie boleśnie. Przeżyłam tak wiele burz, że z panem Piorunem staliśmy się już chyba dobrymi przyjaciółmi. Wierząc głęboko, że kiedyś musi zaświecić słońce, wdrapywałam się na kolejne szczyty gór, by dotrzeć tu, gdzie jestem teraz, tu gdzie świecą ideałów blaski.
Być może to przypadek, że wiersz ten w zasadzie towarzyszył mi przez całe życie, ale dziękuję mojej mamie, że nauczyła mnie co w życiu jest najważniejsze. Bo to dzięki niej, mogę być kim chcę, widzieć to, czego inni już nie dostrzegają, doświadczać emocji, o których już zapomniano.
Kiedy miałam 3 miesiące, moja mama wpadła na fantastyczny pomysł. Zaczęła pisać mi pamiętnik. Dzięki temu tak bliskie potem były mi chwile, których nie pamiętałam. Pierwszy ząbek, pierwsze słowa i pierwszy dzień w przedszkolu, ważne wydarzenia w rodzinie, ludzie, których już nie ma wokół mnie. Postanowiłam już dawno temu, że dla swojego dziecka zrobię to samo. Słowa dotrzymałam. Od pierwszej chwili, kiedy zadzwonił do nas telefon, po dzień dzisiejszy (nie ukrywam, że z małymi opóźnieniami, ze względu na bloga ;) ) piszę choć parę najważniejszych zdań z życia dziewczynek.
Lubię technologię, na pewno jest sporą częścią naszego życia, choćby ze względu na pracę zawodową, ale nic nie zastąpi kartek pachnących przeszłością i odręcznego pisma, dla mnie tak osobistego.
Moi rodzice czekali na dziecko 9 lat. W tamtych czasach nie było ani klinik leczenia niepłodności ani wspomagania rozrodu. Próbowano leczyć możliwie dostępnymi środkami. Po tylu latach, kiedy to rodzice zaczęli tracić nadzieję na potomstwo, urodziłam się ja.
Nie doczekałam się niestety rodzeństwa i całe życie nad tym ubolewam. Już jako dziecko prosiłam rodziców o braciszka czy siostrzyczkę, nieustannie przyglądając się mamusinemu brzuszkowi, czy może nosi dla nas dzidziusia (nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego jak niby miał się tam znaleźć, ale wiedziałam, że tam właśnie dzidziuś przebywa, przed pojawieniem się na świecie)
Mój ból był tym większy, kiedy to dowiedziałam się, że mama mojej sąsiadki, która już miała czwórkę rodzeństwa, jest w ciąży. A moja nie.
Nie pamiętam już skąd wziął się ten pomysł w mojej dziecięcej głowie, ale kiedy miałam ok 6-7 lat, zaproponowałam mojej mamie, że może przygarniemy jakiegoś dzidziusia, którego nikt nie chce. Pamiętam, jak siedziałyśmy wtedy na ławeczce przed blokiem, a moja mama tłumaczyła mi, że to nie jest wszystko takie proste jak mi się wydaje. Moją prośbę potraktowała jednak poważnie. Zabrała mnie wtedy na rozmowę z naszą sąsiadką, która pracowała w szpitalu na oddziale położniczym, by ze mną porozmawiała. Nie pamiętam o czym była ta rozmowa, dlaczego akurat z nią, ale wiem, że potem porzuciłam już wszelkie nadzieje na posiadanie rodzeństwa. Swoją miłość przelałam na dziecko sąsiadki, które właśnie miało się urodzić.
Nie wiem co moja mama miała na myśli mówiąc, że to wszystko nie jest takie proste. Być może całą procedurę? A może sam fakt adopcji dziecka? Na pewno były to inne czasy. Dziś mimo wszystko łatwiej żyje się dzieciom adopcyjnym i ich rodzicom. Ja ze swojej strony żałuję, że nie zdecydowali się na adopcję (biologicznego dziecka już nie mogli mieć) Nie byłoby mi tak smutno, kiedy ich kiedyś zabraknie.
Nie wierzyłam, kiedy moja mama powtarzała, że mogę mieć tysiące koleżanek, ale to Ona zawsze będzie ze mną na dobre i na złe.
Wkurzałam się na nią, gdy próbowała mnie czegoś nauczyć, bo wolałam to robić po swojemu. Dziś widzę, że wiele rzeczy robię dokładnie tak jak ona to robi.
Wydawało mi się, że przesadza, gdy wracałam późno do domu a ona nadal czekała w kuchni, często wściekła, że nie zadzwoniłam. Dziś wiem, że robiła to z troski.
Zbyłam ją uśmiechem, myśląc, że to nic takiego, gdy wróciła kiedyś ze szkolenia, mówiąc, że na treningu, który mieli obiecała, że cokolwiek by się nie działo, to zawsze będzie mieć dla mnie czas.
Ale wiedziałam doskonale, że zawsze mogę na nią liczyć, bo cokolwiek by się nie stało, to rzuci wszystko i zawsze mi pomoże.
Czas. Tyle i aż tyle dała mi moja mama. Nigdy nic nie było dla niej ważniejsze. Ani praca, ani pieniądze, ani koleżanki. Poświęciła całe swoje życie, by nauczyć mnie wszystkiego, co powinnam wiedzieć. Nie zawsze się zgadzamy. Ba. Czasem sypią się iskry. Ale wiem, że obie staramy się być jak najlepszą matką i córką. Mam nadzieję, że też będą tak dobrą mamą dla swoich dzieci, jaką ja miałam.
Wszystkiego dobrego z okazji Dnia Matki dla wszystkich mamuś - tych doczekanych i tych, które jeszcze nie poznały swoich dzieci, ale już kochają <3