Dziecko

Rozstania i powroty czyli jak wariować, żeby nie zwariować.

Stało się. Po pół roku przebywania razem z dziećmi, zostaliśmy z mężem sami w domu. Zaobserwowałam dziwną rzecz. Mianowicie powrót do normalności tak właściwie okazał się wyrwaniem z normalności. Bo przecież przez te ostatnie miesiące to właśnie bycie razem przez cały czas stało się tą naszą codziennością. Niby niewiele się nie zmieniło, a jednak życie wygląda inaczej…

W minionym tygodniu odbyło się zebranie w zerówce. I tu wspomnę, że nasza zerówka jest przy przedszkolu, choć w zasadzie przedszkole i szkoła znajdują się w tym samym budynku, oczywiście z osobnym wejściem. Na zebranie przyszli rodzice ze wszystkich przedszkolnych grup, czyli jeśli się nie mylę to 5 lub 6. Wchodząc na aulę, czułam się jak gdybym przyszła na maturę. Stoliki rozstawione pojedynczo w odpowiedniej odległości, a po chwili pani rozdaje arkusze. Śmiałam się do znajomej, że słabo to widzę, ponieważ nic się nie uczyłam, ale oczywiście były to tylko karty informacyjne dziecka, które należało wypełnić. W zasadzie to spotkanie nie wniosło nic w moje życie, równie dobrze mogliby to wszystko przekazać umieszczając odpowiednią informację na stronie.

Piątek. Dostaliśmy listę w co należy zaopatrzyć dziecko jeśli chodzi o wyprawkę Misi do przedszkola. Listę Elsy już mieliśmy. Zrezygnowaliśmy z zakupów w weekend na korzyść poniedziałku, który okazał się wcale nie lepszym dniem. Pomijam fakt, że najpierw musieliśmy zaliczyć food court z jedzeniem, a jakże. Ludzi było mnóstwo i całość zajęła nam naprawdę długo, a plan był taki, by położyć dziewczynki wcześniej spać. Od pół roku nie ukrywam, ale leniuchowaliśmy sobie do późna jeśli tylko było można razem, a czasem ja wstawałam na lekcje a maluchy jeszcze byczyły się same. No cóż, jak zwykle oczekiwania vs rzeczywistość. Nie położyliśmy się wcześniej a gdy rano ja wstawałam o 7, dziewczyny u nas już były w łóżku (kiedy one przyszły to nie wiem) i nawet nie drgnęły na dźwięk budzika. Mnie skutecznie na nogi postawił alarm, który włączył się, gdy zeszłam na dół, ponieważ mój szanowny małżonek był jeszcze bardziej półprzytomny i zapomniał go wyłączyć. W czasie mycia zębów zadzwonili więc z firmy Solid i alarm musiał odwołać.

Wszystko dobrze szło. O 7.58 wszyscy siedzieliśmy już w samochodzie i wyjeżdżaliśmy na rozpoczęcie roku szkolnego. Dzieci należy “dostarczyć” do godziny 8.30. Nie nacieszyliśmy się długo. Kiedy zobaczyłam kolejkę do wejścia do budynku szkoły oniemiałam. Padał deszcz, było zimno, w zasadzie najbrzydszy i najchłodniejszy dzień od…. nawet nie pamiętam kiedy. Mąż został w aucie z Misią, a my z Elsą udałyśmy się w kierunku drzwi. To było coś okropnego, za nami przybywało ludzi, a kolejka zaczęła się wydłużać. Kiedy opuszczałam szkołę po ok.15 minutach sięgała już chodnika i zawijała przy ulicy (szkoła jest w lekkim dołku) Kiedy wracaliśmy o 8.40 do domu, ludzi było tyle samo, myślę, że ci, którzy przyszli później czekali dobre pół godziny do 45 minut. Coś niesamowitego! I o ile moje córki są już duże i nie mają problemu z zostaniem w przedszkolu, tak porażką było dla mnie takie potraktowanie nowicjuszy. Dzieci, maluszki 3-4 letnie stały po kilkanaście minut na dworze, w deszczu, według mnie przeżywając horror. Rozstanie dla nich jest bardzo trudne, a robione w ten sposób, nie do pomyślenia. Mogłabym spokojnie porównać tę sytuację do wyczekiwania na wizytę u stomatologa, przez pół godziny przysłuchując się świszczącemu wiertłu i jęczącemu pacjentowi. Dzieci płakały a rodzice przytulali je próbując w jakiś sposób złagodzić ten trud oczekiwania. Cóż z tego, skoro rodzic w zasadzie w drzwiach musiał dziecko oddać bądź co bądź obcej osobie. Nawet moja córka była już tym wszystkim skołowana i wtulała się we mnie trochę przygaszona, choć jeszcze poprzedniego dnia bardzo cieszyła się na myśl o szkole. U Misi przedszkole jest mniejsze, ale też odstaliśmy swoje. Tu rodzice mogli na moment wejść z dzieckiem do szatni, dobre i to.

Odbiór dziecka. Chaos, chaos i jeszcze raz chaos. Przed drzwiami tłum. Pani zbiera nazwiska dzieci, po które przyszli rodzice, w większości nie zna ich, więc trzeba mówić po kilka razy, bo nie wiadomo, czy dziecko zostało wezwane już czy nie. Dzieci wychodzą bez kurtek, bez zmienionych butów, oszołomione. Czekałam na Elsę (znów w deszczu, żeby nie było) 20 minut. Gdy wyszła, ledwo mnie znalazła w tłumie rodziców, zdezorientowana szukała mojej osoby. Tak naprawdę nikt nie sprawdzał kto po te dzieci przyszedł. Równie dobrze mogłabym podać nazwisko kogokolwiek.

Tego dnia raczej nie zapomnę. Kolejki jak za czasów PRL z tym, że zamiast coś dostać, oddawało się swoje dziecko. Jak towar, nie żartuję, bo tak to u nas się niestety odbywało. Wiem, że sytuacja jest patowa i trudna dla każdego, ale można było przewidzieć, że skoro mamy 6 grup a w każdej ponad 20 dzieci, to mierząc każdemu dziecku temperaturę na wejściu i każąc rodzicom coś tam podpisywać utworzy się tłum, który jest obecnie chyba większym zagrożeniem niż możliwość normalnego odprowadzenia dziecka do przedszkola. Kompletnie nie rozumiem tej paranoi i aż tak restrykcyjnego podejścia. Czy przy zachowaniu należytej ostrożności i stosowaniu się do panującego reżimu sanitarnego nie można byłoby uniknąć takich sytuacji? W poprzednich latach rano spotykałam maksymalnie 4 rodziców w szatni, każdy wpadał na chwilę, pomagał dziecku i uciekał do pracy. To samo było z odbiorem. I muszę powiedzieć, że w prywatnych placówkach nadal tak jest i w zasadzie ile mamy przypadków zamknięcia całego przedszkola w Polsce? Kilka.
Wirus będzie towarzyszył nam jeszcze przez długi czas, zapewne już na zawsze, więc czy naprawdę trzeba wpadać w aż taką skrajność? Pozwala się na wesela i inne imprezy, ludzie chodzą normalnie do pracy, do kościoła, leżą “w kupie” na plaży, a matka nie może wejść do przedszkola z 3-latkiem? Gdzie tu logika. Ja rozumiem wszystko, moje dzieci też wiedzą, że muszą mieć maseczkę, że nie mogą przynieść zabawek do przedszkola itd., ale czy naprawdę potrzebne są aż tak radykalne kroki w żłobku czy przedszkolu? A co gdy nadejdzie zima, dzieciaki będą stały na mrozie, by być przyjętym? W żłobku panie wpuszczają u nas tylko 2 dzieci do szatni, reszta czeka na zewnątrz. Za chwilę z nich połowa zachoruje nie na Covid, ale złapie zwykłe przeziębienie. Czy tak to ma wyglądać?

Mam nadzieję, że samorządy i dyrektorzy pójdą po rozum do głowy, gdy zobaczą, że pewne ustalenia są dobre jedynie na papierze. Nie działają w praktyce i są niewykonalne. Dziś rano u Elsy było już lepiej, dość szybko poszła po prostu sama. Nadal jednak nie został rozwiązany problem najmłodszych, dla których cała ta sytuacja jest po prostu niezrozumiała i trudna do zaakceptowania. Wczoraj odbiór dzieci zajął mi 45 minut, dziś troszkę krócej, ale również musiałam stać w kolejce za zewnątrz. I tak to wygląda u nas na dzień dzisiejszy.

Kochani, życzę wam i waszym dzieciom dużo cierpliwości i wytrwałości. By ten bądź co bądź dziwny i pamiętny rok szkolny okazał się mimo trudności fajną przygodą, dzięki której wszyscy odkryjemy, że wygraliśmy nie tylko z Covidem, na każdej płaszczyźnie. Byle do kolejnych wakacji!!

8 komentarzy

  • Justycha

    U nas sytuacja wygląda praktycznie tak samo, z tym że jest nieco krótszy czas oczekiwania. Też nikt nie sprawdza, kim jest osoba odbierająca dziecko. Zgadzam się z każdym słowem.

    • izzy

      Eh, to wszystko co się dzieje to istne wariactwo. Odpowiadam na komentarze kilka dni później, więc sytuacja się zmieniła na szczęście, bo nie czekamy już w takiej kolejce jak pierwszego dnia. Mimo to jest to dla mnie niezrozumiałe. Oddaję dziecko jak do szpitala zakaźnego – w drzwiach stoi woźna, ubrana niczym lekarz idący na operację i odbiera dziecko. Daję jednej potem drugiej całuska (córce, nie woźnej, żeby nie było 😉 ) i idą. Potem patrzę czasem przez okno, bo widać szatnię jak zmieniają buciki, rozbierają się. Niczym w więzieniu, gdzie żeby porozmawiać musisz być za szybą i podnieść słuchawkę, by porozmawiać…. Przy odbieraniu nadal nikt nie sprawdza z kim idą dzieci. O ile w poprzednim przedszkolu wszyscy mnie znają, tak w zerówce jeszcze nie. Mam nadzieję, że u Was lepiej, Ściskam.

  • Aglaia

    My (a szczególnie syn) bardzo cieszymy się z powrotu normalnej szkoły. Mój młody był dzisiaj gotowy do wyjścia o 6.45… Zapomniał o takim drobiazgu jak zjedzenie śniadania ale co tam 😉 .

    Nasz syn chodzi do niezbyt dużej niepublicznej placówki, procedury wyglądają podobnie jak w szkołach publicznych ale wszystko przebiega jakoś sprawniej i bardziej po ludzku (widziałam co się działo pod gminnymi szkołami i dziękuję – postoję 😉 ). U nas w szatni też może przebywać jedynie dwoje rodziców z dziećmi ale mój i tak nie chce żeby z nim wchodzić więc wysiada z auta i idzie sam. W lusterku widzimy czy przypadkiem nie idzie w złym kierunku 😉 . Przy wejściu czeka wychowawczyni więc nie jest tak że odbiera go jakaś obca mu osoba (z resztą to nie jest duża szkoła więc właściwie nauczyciele nauczania początkowego po miesiącu znają już wszystkich uczniów 0-3 i vice versa). Ze świetlicy odbiera go dziadek – mógł wejść do środka ale ponieważ był już tam inny rodzic stwierdził, że poczeka na zewnątrz – młody ubrał się i wyszedł do niego pod nadzorem Pani. Wszystko zajęło 5 minut.

    Nie wiem jak to będzie wyglądało w żłobku (publicznym) – na razie ten tydzień jest przeznaczony na adaptację więc przychodzimy później niż inne dzieci. Wymóg max. 2 rodziców w szatni jest – zobaczymy od przyszłego tygodnia jak będzie działał w praktyce.

    Wyprawkę kupiłam przez internet – ogólnie nie lubię chodzić po sklepach a teraz sprawia mi to jeszcze mniejszą frajdę. Młody siedział ze mną i wybierał – jak przyszła paczka miał mega radochę, że to wszystko dla niego.

    A teraz rozkoszuję się idealną ciszą w domu, której nie miałam od marca. Starszak w szkole, młodsza w żłobku, mąż u klienta. Tylko pies czasem szczeknie w ogrodzie. Chwilo trwaj 🙂 .

    Powodzenia i oby do wakacji 😉 . Aglaia.

    • izzy

      Wiesz, ja też się cieszę, że dzieciaki wróciły do szkoły, pomimo tego, że naprawdę doceniam ten dodatkowy czas razem. Patrzę na puste huśtawki, nie gra muzyka, nie przychodzą co chwilę prosić o jedzenie, trochę za tym tęsknię, bo dom z dziećmi jest taki radosny. Ale doskonale Cię rozumiem co to znaczy kawa, gdy jesteś sama w domu 😉 Mój mąż jeden tydzień jest w domu, jeden w firmie, więc tak to wygląda. Osobiście lubię być sama w domu, w godzinę opylę sprzątanie, obiad ugotuję i jeszcze coś obejrzę w międzyczasie (oczywiście nie siedząc na kanapie tylko w kuchni) i popracuję. U nas dzieciaki z młodszych klas musisz przyprowadzić, nie mogą wejść same, choć trwa to naprawdę chwilę, bo podchodzisz, całusek i już, fruną same. Mnie najbardziej żal tych maluchów. Bo to jest wymysł dyrektorów przedszkoli, którzy zabezpieczają swoje tyłki, że gdyby stwierdzili jakiś przypadek korony to mogą się podeprzeć tym, że oni podjęli wszelkie środki ostrożności i nikt im nic nie zarzuci. U nas w gminie tak jest, ale w innych miastach, czy przedszkolach normalnie wchodzą ludzie do środka, wiadomo, szybko trzask prask pomagają dziecku, noszą maseczkę, dezynfekują ręce. Niektóre dzieciaki są naprawdę małe i niedojrzałe jeszcze emocjonalnie a tu co mają? No żesz nawet przytulanki nie mogą przynieść, a tak naprawdę jeśli będą zarażone to i tak siedząc 7-8h w przedszkolu sprzedadzą wirusa innym. No nic. Oby było lepiej. Trzymajcie się ciepło!!

  • tygrysimy

    U nas w przedszkolu nie jest najgorzej. Pierwszego dnia było źle, bo każdy niósł wyprawkę, chciał jeszcze pewnie pogadać z paniami po takiej przerwie, dopytać co i jak, bo żadnych spotkań organizacyjnych nie było. Tyle, co na stronie internetowej. Ale pozostałe dni bezproblemowe. Mam nawet wrażenie, że jest lepiej niż w ubiegłym roku. Sprawnie. Tyle, że od 2 września nie wchodzimy do szatni, a Młodego zabiera pani. Wtedy się zbuntowałam, bo w wytycznych jest wyraźnie napisane, że w szatni może być dwoje rodziców i kazałam go odesłać do mnie choć na buziaka i przytulenie. Nie mogą tak wyrywać dzieci rodzicom. Wiem, że Tygrys potrzebuje spokojnego pożegnania. W sali mają zabawki, wychodzą grupami na plac zabaw. Ale wiem, że w okolicznych szkołach dochodzi do absurdów. W naszej gminnej szkole zakaz noszenia tych samych ubrań (np. bluz) dzień po dniu. U znajomych w trzylatkach pusta sala, nie ma nic, gorzej niż w wariatkowie. Trzeba by było wczuć się trochę w te i tak wystraszone dzieci, ale kogo to obchodzi.
    Ale jedno jest pewne. Każdy kolejny tydzień bez zamknięcia placówki będzie cieszył.
    Udanego września dla Was

    • izzy

      A no właśnie. Niektóre dzieci potrzebują normalnego pożegnania. Nikt nie mówi o przebywaniu godzinę w szatni, ale zwykłym pożegnaniu, gdzie bez pośpiechu dziecko nie jest “wyrywane” No a z tymi ubraniami to kompletna bzdura. No szkoda, że nie każą im jakichś kombinezonów specjalnych nosić…
      Ciekawa jestem, czy dotrwamy do końca roku 😉 Wszystkiego dobrego dla Was również, trzymajcie się! Buziaki

  • olitoria

    Izzy, to jest coś okropnego! Ja to widzę w tv i słyszę od znajomych, masakra… Współczuję dzieciom i rodzicom. Zgadzam się z tobą, że to jest kompletnie pozbawione logiki. Faktycznie tak jak mówisz, ja też maksymalnie spotykałam może ze 2 rodziców w szatni, więc to co zrobili teraz to kompletne wariactwo. Dlatego my się wciąż wahamy. Tzn. Tamaluga jest i tak przeziębiona, więc nie poszła, ale tak się zastanawiam czy w ogóle ją w tym roku poślemy :/

    • izzy

      No my posłaliśmy dziewczyny, jedna już musi, bo ma obowiązek zerówkowy, więc drugiej nie będziemy trzymać w domu, bo zaraz by były pytania, czemu ona może a ja nie 😉 Olitoria, to wszystko jest bez sensu, tak jak napisałam niżej, odprowadzanie jak do więzienia, gdzie patrzę na dziecko za szybą, nie znam nawet wychowawczyni!! Nie wiem kim jest, jak wygląda, gdzie jest sala mojego dziecka (dobrze, że chociaż przy szatni jest okno to zaglądam) No paranoja, nie ma z nikim kontaktu, wchodzą i wychodzą. Do widzenia. Mało tego. Zabawek brak, tylko plastiki, pluszaków też, dywanów nie ma i dzieci co? na ziemi siedzą. U jednej córki jakieś podkładki dają, u drugiej nie. Czy tak to ma wyglądać? Jakby koniec świata był? No przecież jeśli jakieś dziecko będzie zarażone to czy ono siedzi na dywanie czy na podłodze to i tak zarazi innych! To by chociaż puzzle piankowe kupili, bo łatwo je dezynfekować. A daj mi spokój, tak jak pisałam moje są już duże, ale tak ma wyglądać świat 3-latka na ten rok? Koszmar! I wiecznie otwarte okna. Kolejna rzecz. Rozumiem wietrzenie, ale moje dziewczyny, które kataru nie miały od grudnia chyba, oczywiście już nosy lekko lejące, bo rano jest chłodno. eh mówię Ci…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.