Psychologiczny kącik rodzica część 1. Rozstania
Jakiś czas temu zaproponowałam moim dziewczynkom, żeby w wakacje kilka dni spędziły u babci i dziadka. Pomysł owszem, spodobał się, ale tylko młodszej córce. Starsza zaczęła płakać i prosiła, byśmy jej nie zostawiali samej. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że cóż to takiego spać u kochających dziadków. Przecież tysiące razy dziewczynki zostawały z nimi same, nie raz czytali im książeczki i kładli je do łóżeczka, ale to zawsze odbywało się u nas w domu. Jak do tej pory nigdy nie spały poza nim bez nas. Być może w rzeczywistości nie byłoby tak źle, ale sama wizja nocy bez rodziców przeraziła moją starszą córkę. Bo tak naprawdę rozstanie z mamą i tatą w pewien sposób oznaczało dla niej zachwianie poczucia bezpieczeństwa.
Zupełnie inna sytuacja miałaby miejsce, gdy dziewczynki od początku nocowały u dziadków. Niestety ze względu na odległość nie jest to możliwe, więc choć ich mieszkanie jest znajome, wieczorem staje się po prostu nieswoje i obce. Kiedy następnego dnia dziewczynki obudziły się, pierwszą rzeczą jaką Elsa do mnie powiedziała było: Proszę, nie każ nam nocować u babci i dziadka bez was.
Nie podjęłam więcej tego tematu, widocznie nie jest jeszcze gotowa. Może cały dzień bawić się tylko z babcią i dziadkiem, ale wieczorem zasypiając w łóżeczku bez nas wie, że wkrótce przyjdziemy i może czuć się bezpiecznie.
Zjawisko rozstania wpisane jest w życie każdego z nas. W związku z wydarzeniami ostatnich miesięcy, także my dorośli musieliśmy się z nim zmierzyć. Rozstaliśmy się z naszymi kolegami z pracy, często z rodziną, by jej niepotrzebnie nie narażać, z całym naszym życiem, do którego byliśmy przyzwyczajeni. Wielu z nas zrezygnowało z wakacji, sportowych treningów, czy też musiało zmienić styl życia. Nie było łatwo, ponieważ większość z nas, odczuwała w jakimś stopniu stratę. Coś nas omijało, coś nas ograniczało, coś sprawiało, że mieliśmy poczucie zachwianej równowagi życiowej. Nam, dorosłym, trudno było przystosować się do nowej rzeczywistości, w której nie mogliśmy czegoś zrobić, coś nam odebrano. Czuliśmy, a może nadal czujemy się zagubieni, trudno nam zmienić przyzwyczajenia i przewartościować styl życia. U wielu osób wystąpiły lęki, depresja, rozpacz. Niemożność panowania nad swoim życiem doprowadziła do utraty bezpieczeństwa.
Rozstania dziecięce mają wprawdzie inny charakter i dotyczą innych obszarów życia, ale posiadają ten sam mechanizm ich przeżywania. Pamiętajmy, że nie dotyczą tylko rozstania z rodzicami, ale również z ulubioną zabawką, miejscem, zwierzątkiem, czy nawet pieluszką. Dziecko, podobnie jak dorosły, będzie musiało przystosować się do nowej rzeczywistości i najlepiej jeśli mu w tym pomożemy.
Co możemy zrobić:
* Jeżeli wiek na to pozwala, przede wszystkim porozmawiaj na ten temat z dzieckiem i pozwól mu swobodnie uwolnić emocje. Wykaż zrozumienie dla dziecka, zaakceptuj jego lęki, pozwól mu na łzy i rozpacz. Nie poniżaj mówiąc, że dziecko jest duże i nie powinno przeżywać danej sytuacji. (np. Taki duży chłopak a jeszcze siusia w pieluszkę. / Taka duża dziewczynka a nadal śpi z przytulanką) Zapewnij dziecko o tym, że każdy, nawet dorośli czasem boją się nowej rzeczywistości. Udziel wsparcia.
* Jeżeli rozstanie dotyczy pójścia do żłobka, czy przedszkola postaraj się też, by jak najlepiej dziecko do niego przygotować. Już nawet bardzo małemu dziecku można mówić o tym co je czeka, w pewien sposób oswajając z przyszłością. Pamiętajmy, że od nas wiele zależy z jakim nastawieniem dziecko przeżyje rozstanie: czy będzie ciekawe tego co go czeka (jeśli zapewnimy go, że żłobek, przedszkole jest fajne, będą fajne dzieci, zabawki itd) czy będzie się jawiło jako coś strasznego, czego z pewnością należy się bać (np. gdy mama sama panikuje, płacze i nie chce dziecka puścić)
Wskazówki jak przygotować dziecko do żłobka i przedszkola znajdziesz pod linkiem: https://www.naszmalyswiatek.pl/2017/07/papa-mamusiu-idziemy-do-przedszkola.html
* Starsze dziecko możemy poprosić o narysowanie emocji mu towarzyszących. Pomoże to w określeniu uczuć i rozmowie na ten temat.
* Opowiedzmy o swoich doświadczeniach. Dzieci uwielbiają słuchać o nich. Nie czują się bowiem wtedy osamotnione w swoich uczuciach, wiedzą, że przeżywają coś normalnego, czego doświadcza każdy z nas.
* Spróbujmy w miarę możliwości pomóc dziecku wyobrazić sobie nową rzeczywistość uwzględniając rozstanie. Porozmawiajcie co ciekawego może wydarzyć się w przedszkolu, jakie przygody ma ulubiony miś zostawiony w domu, gdy my udajemy się na krótki spacer, co może robić tata, który wyjechał na kilka dni na szkolenie. Takie ćwiczenie oswaja nieznaną, nową rzeczywistość i sprawia, że może nie będzie straszna dla dziecka.
* Towarzyszmy dziecku przez cały czas w przeżywaniu wszystkiego, co dzieje się w jego życiu. Jeżeli sami przechodzimy przez trudny okres (np. rozwód, zmiana miejsca zamieszkania) nie zapomnijmy, że niedoświadczony malec nie rozumie co się dzieje wokół niego i bez naszej pomocy nie poradzi sobie.
Opowiem wam pewną historię. Kiedy miałam około 7 lat (tak mi się wydaje, że chodziłam już do szkoły) miałam koleżankę Anię. Nasze mamy znały się z pracy. Pewnego dnia mama Ani zaprosiła mnie na koncert zespołu Dwa plus Jeden. Nie znałam go, ale samo wyjście do teatru, czy filharmonii zakończone jak to dzieciaki u nas mawiają “pójściem na nocowanie” brzmiało zachęcająco. Rodzice zgodzili się, więc zabrałam ze sobą torbę z rzeczami i od razu po szkole pojechaliśmy na koncert. Bardzo mi się podobało. Na tamte czasy było to coś niesamowitego: światła, piękne stroje, piosenki śpiewane do mikrofonu (choć oczywiście kojarzyłam może jedną) Po powrocie do domu, ich domu, poczułam się zmęczona. Było już około 22, zjedliśmy więc szybko kolację i mama koleżanki naszykowała nam spanie. Nie mieszkaliśmy daleko od siebie. Przy zgaszonym świetle wyglądałam za okno i patrzyłam na inne bloki, w których paliło się światło. Wyobrażałam sobie co robią rodzice. Czy oglądają coś? A może czytają? Może poszli już spać? Czy pali się jeszcze u nas światło, czy jest już całkowicie ciemno? Zrobiło mi się bardzo smutno. Choć tamten dzień wspominam bardzo miło, to zakończył się niestety kapiącymi łzami na poduszkę. Zaczęłam żałować, że poszłam na ten koncert, nie umiałam się z niego cieszyć tak, jak cieszyłam się jeszcze przed kilkoma godzinami. Dziś, z perspektywy czasu wiem, że towarzyszące mi wtedy uczucie było normalne, bo choćby dzień był wspaniały, to najlepiej kończy się go przytulając się do swojej podusi, w swoim domu.
Moje dziewczynki nie miały problemu z rozstaniem, kiedy poszły do żłobka, czy przedszkola. Wymagały jednak poświęcenia im więcej czasu po powrocie. Za to Elsa miała duży problem z pożegnaniem z ulubioną przytulanką (która w jakimś stopniu nadal jej towarzyszy) i propozycją spędzenia kilku nocy u dziadków. Do tego drugiego jej nie zmuszam, nie ma takiej potrzeby, to zresztą jej obiecałam. Czasem wspomina, że poszłaby “na nocowanie” do koleżanki, ale ja wiem, że to na razie tylko słowa. Temat oswajamy, czasami czytamy książeczkę z serii Zuzia wydawnictwa Mądra Mysz, którą serdecznie wam polecam. Bohaterka postanawia spędzić noc u koleżanki. Jest wspaniale póki nie gasną światła i zostaje sama. Bez mamy, bez taty, bez brata i ukochanego kotka. To wspaniała okazja by porozmawiać o uczuciach, lękach i rozstaniach.
Często boimy się rzeczy nowych, nieznanych. Nie wyobrażamy sobie życia bez kogoś, mieszkania w innym kraju, zmiany partnera, czy pracy. Towarzyszące nam poczucie straty czegoś co pewne, co bezpieczne jest zatem czymś normalnym. Ale nie łatwo sobie z nim poradzić. Wystarczy spojrzeć jak wielu dorosłych zmaga się ze zmieniającą się rzeczywistością. Postarajmy się więc wykazać zrozumienie dla dziecka, dla którego każde rozstanie może być przyczyną zachwiania całym dotychczasowym życiem. Jednocześnie uczmy dziecko, że rozstania będą mu towarzyszyć przez całe życie i przygotowujmy je choćby na takie chwile jak ta, w której musieliśmy z dnia na dzień przewartościować całe nasze życie, gdy nadeszła pandemia.
*Na pierwszym zdjęciu moja przytulanka i przytulanka mojej córki. Od jakiegoś czasu opiekuje się obiema.
12 komentarzy
Dziubasowa
O, znam Mądrą Mysz 🙂
Cóż, Wu czasami nadal śpi na materacyku koło naszego łóżka. I chce w środku nocy, żeby świecić mu światło. Wszystkie prośby spełniamy, potrzeba bliskości jest super ważna…dla mnie chyba jeszcze bardziej niż dla niego 😉
izzy
Nasze zasypiają u siebie, ale jak mają potrzebę to po prostu do nas przychodzą 😉 Czasem nawet nie wiem kiedy, tylko rano budzę się z bólem kręgosłupa, bo oczywiście się pchają 😀 Raz była też taka sytuacja, padłam, po położeniu do łóżeczek obie się wymknęły i poszły do nas. Tak nam się coś wydawało, że słyszymy hałasik, więc idziemy do sypialni, a dziewczyny obie siedzą w łóżku, przykryte, lampki zapalone a one “czytają” książki hahaha cudownie to wyglądało, na moje spojrzenie Elsa mówi: No co, czytamy sobie 😀
olitoria
Każde rozstanie to pewien niepokój. Widzimy jak zachowuje się Tamaluga, gdy straci nas z oczu, niby bawi się dalej, ale w oczach ma lekki niepokój. Gdy idziemy ulicą zawsze chce za rączkę, obowiązkowo. Kiedyś obudziła się z płaczem, bo śniło jej się, że się zgubiła.
Myślę, że dużo zależy od okoliczności, np. w dzień rozstać się łatwiej niż w nocy, tak jak łatwiej zostać z grupą rówieśników, czy dobrze znaną osobą itd. Tak jak dzieci rodziców, którzy pracują zmianowo łatwiej zaakceptują rozstania. Masz rację, że dziecko trzeba wprowadzić, przygotować.
Na plac zabaw przychodziła taka dziewczynka (chyba ci nawet pisałam), która spędzała kilka dni u babci. Babcia mówiła, że przez pierwszy dzień strasznie płakała za rodzicami, nie dało się jej uspokoić. Potem powoli się oswajała. I tak za każdym razem. Babcia winą obarczała rodziców, którzy chodzili za tym 4 letnim dzieckiem krok w krok, nawet do toalety, na huśtawce trzymali za rękę, a pierwszy dzień w przedszkolu wypadł fatalnie, bo ojciec zrobił scenę rozstania, jak by wyjeżdżała na miesiąc. Ponadto miała zakaz rozmowy z ludźmi (nie mylić z ostrożnością do obcych), z dziećmi też raczej nie bardzo. Szkoda mi jej było, bo bała się ludzi, cały czas trzymała się babcinej spódnicy… Babcia też bezradnie załamywała ręce, powiedziała, że to co uda jej się w kilka dni wypracować – zaprzepaszczają rodzice gdy mała do nich wraca.
izzy
Też myślę, że w dzień łatwiej, bo dziecko wieczorem jest zmęczone i potrzebuje ten rutyny. Może inaczej jest w domach wielopokoleniowych ( o ile takowe nadal istnieją) gdzie w zasadzie dziecko wychowują wszyscy i mama i tata, dziadek, babcia a jeszcze ciocia przyjedzie i mnóstwo kuzynostwa. I to jest zupełnie inna sytuacja. U nas czegoś takiego nie ma, więc nie mam zamiaru na siłę zmuszać dziecka do spania u dziadków. Oczywiście zgadzam się, że nie mówimy tu o przesadnej ostrożności i dziwactwach. Pamiętam jak na szkoleniu ado pani psycholog nam mówiła, że dzieci ogromnie boją się zgubienia, dlatego nigdy nie powinno się porównywać adopcji do odnalezienia zagubionego dziecka, bo to jest dla malucha bardzo zła wizja. To by tłumaczyło strach Tamalugi, popatrz, zły sen o tym i już budzi się z płaczem.
Aglaia
Wydaje mi się, że w tym zakresie dużo zależy od nas rodziców. Ważne żeby odpowiednio wyczuć moment i dać dzieciom szansę gdy ona się nadarza ale być w pobliżu gdyby nocowanie poza domem bez rodziców nie wypaliło i trzeba by było zabrać dziecko do domu. Często jednak rodzice przerzucają własne lęki na dzieci (bo one takie małe, niesamodzielne, niegotowe i tysiąc innych nie…) i nawet gdy okoliczności wydają się być sprzyjające to i tak nie chcą aby dziecko spało poza domem. Mam koleżankę, która pracuje w małym prywatnym przedszkolu – w sumie jest tam kilkanaścioro dzieci. Żeby oswoić dzieci ze spaniem poza domem przedszkole wymyśliło, że w weekend zorganizują „noc w przedszkolu” – jakieś zabawy, wspólne pieczenie pizzy, spanie. Wydaje się, że super sprawa – można oswoić temat w bardzo przyjaznych warunkach i na dodatek z kolegami. Chętnych było tylko kilkoro rodziców. Reszta z góry, nie rozmawiając nawet z dziećmi uznała, że to zły pomysł bo przecież Kaziu, Zosia, Marysia (…) jeszcze nigdy nie spali sami poza domem… Dzieciom, który przyszły bardzo się podobało (chociaż dla większości była to pierwsza noc poza domem bez rodzica), część dzieci, która nie przyszła miała potem żal do rodziców, że nie dali im szansy.
My wyszliśmy z założenia, że do opcji spania u dziadków trzeba dzieci przyzwyczajać od małego. Nie miały roku jak pierwszy raz spały u dziadków. Starszak miał nieco ponad 3 lata jak pierwszy raz poszedł spać do kolegi (niedługo potem kolega przyjechał do nas i tak ten stan trwa regularnie od prawie 4 lat). Trudnym doświadczeniem był dla niego dopiero pierwszy samodzielny wyjazd z babcią jak miał niecałe 4 lata. Po 3 dniach zaczął tęsknić ale dwa dni do naszego przyjazdu jakoś wytrzymał – za to radość ze spotkania była wielka.
Ja uwielbiałam jeździć do babci na weekendy – zaczęłam gdzieś na początku przedszkola i praktykowałam to rozwiązanie bardzo długo. To był cudowny, beztroski czas – biegałam do późnego wieczora po podwórku, potem moczyłam się dwie godziny w wannie, piekłam z babcią ciasteczka, z dziadkiem oglądałam wieczorne mecze piłki nożnej, siostra mojej mamy, która jeszcze wtedy mieszkała z rodzicami robiła mi fantastyczne fryzury.
Miałam też niedaleko koleżankę, z którą robiłyśmy nocowanki. To wtedy poznałam co to są „nocne Polaków rozmowy” (a zaczęłyśmy chyba jakoś w zerówce).
Jak Elsa chce nocować u koleżanki to ja bym jednak spróbowała – w końcu będziecie blisko więc jakby przyszedł kryzys to zawsze można po nią przyjechać. Możecie też najpierw zaprosić koleżankę do was – jak Elsa zobaczy, że tamta daje radę to może ona też się ośmieli.
Aglaia
izzy
Masz rację, sporo zależy od rodziców. Może napiszę jak jest u nas. O ile wiedziałam, że do żłobka i przedszkola dziewczynki pójdą na pewno, tak pójście na nocowanie jest już kwestią wyboru. Do żłobka i przedszkola myślę, że przygotowaliśmy je dobrze, nie było żadnego problemu, choć wiadomo, dzieci tęskniły na początku, ale cóż, martwiłoby mnie gdyby nie tęskniły 😉 Są otwarte, aktywne, gadatliwe, śmiałe do ludzi, nie trzymają się spódnicy mamy. Jeśli chodzi natomiast o nocowanie u babci i dziadka to nie było i nie ma takiej możliwości, bo mieszkają daleko. Musielibyśmy sobie wynająć hotel (co uważam za bezsens) albo zostawić je i gdzieś pojechać wracając zabrać je z powrotem. To drugie ma uzasadniony sens, jednakże my wybraliśmy troszkę inną filozofię życia z dziećmi. Uważamy, że dzieci są z rodzicami tak krótko, że czerpiemy każdą możliwą chwilę z tego co jest nam dane. Już za rok, za dwa, kiedy dziewczynki będą w szkole, pewnie zejdziemy na drugi plan, ważne staną się koleżanki, potem pierwsze miłości itd. A my chcielibyśmy jak najdłużej cieszyć się życiem w 4. Nie z jakichś tam złych, egoistycznych pobudek, ale po prostu tak długo czekaliśmy na te dzieci, że nawet po tych 6 latach sprawia nam radość każda chwila spędzona z nimi. Tak już mamy, jesteśmy zżyci i nie lubimy się rozstawać. Może to głupie, ale w zeszłym roku sama byłam z dziewczynkami i rodziców, mąż pracował, a ja czułam się nieswojo, dziwnie, jakby brakowało jednego elementu. Tęskniłam za nim, za nami, choć czas spędzony z dziadkami był wspaniały.
Nie będę zachęcać Elsy do nocowania, ale oczywiście jeśli będzie chciała spróbować u jakiejś sprawdzonej koleżanki to czemu nie, zawsze mogę po nią pojechać, nawet w nocy jakby coś 😉 Tym bardziej, że teraz człowiek ma do dyspozycji komórkę, może zadzwonić, zobaczyć rodziców itd.
Obawiam się, że gdybyśmy zaprosili koleżankę to obydwie dziewczyny przyszłyby do nas w nocy a koleżanka spałaby sama 😀
Aglaia
Wiesz my też czekaliśmy na dzieci długo, bardzo długo a na drugie to nawet za długo 😉 . Uwielbiamy spędzać czas we czwórkę, lubię też spędzać czas z każdym z osobna ale też lubię czas sam na sam z mężem i raz do roku organizujemy sobie taki wyjazd tylko dla siebie. Nie mam wtedy poczucia, że czegoś mi brakuje. Pielęgnujemy nasze małe rodzinne rytuały, które być może osobom z zewnątrz mogą wydać się dziwaczne. Jednak mimo to ciągle uważamy, że dzieci wychowujemy dla świata a nie dla siebie więc każdy przejaw samodzielności raczej nas cieszy niż wywołuje żal, że pewne rzeczy już nie wrócą.
Kiedyś po powrocie do pracy po pierwszym urlopie macierzyńskim rozmawiałam z klientem właśnie o dzieciach itp. – ja świeżo upieczona mama, on ojciec z ponad 20-letnim doświadczeniem, który właśnie pomógł się córce wyprowadzić do własnego mieszkania. Pytam się „No – to jak – teraz trochę smutek, puste gniazdo?”, a on mi odpowiedział „Wiesz, nawet nie – raczej poczucie radości i satysfakcji z dobrze wykonanego zadania”. Za 20 lat też bym tak chciała powiedzieć i nasza polityka rozstaniowa chyba też ma temu służyć. Mamy trochę łatwiej niż wy bo nasze obie pary dziadków są w zasięgu godziny jazdy samochodem ale mimo wszystko dużo zależy tu od rodziców – mój szwagier ma identyczną sytuację, a jego syn, będący w wieku mojego, jeszcze nigdy nie spał bez rodziców poza domem – i to nie dlatego, że on nie jest gotowy – raczej jego ojciec nie jest 😉 . Na razie mojego syna zaintrygował temat kolonii i obozów – może na przyszłe wakacje trzeba będzie się przygotować na dłuższe rozstanie…
Poza tym jako mama chłopca obserwuję jeszcze jedną rzecz – mój syn powoli wkracza w wiek gdzie w wielu kulturach chłopiec przechodzi z kurateli matki pod opiekę ojca. Ze świata kobiet do świata mężczyzn. U nas oczywiście nie odprawiamy żadnych rytuałów z tym związanych ale widzę, że to się dzieje naturalnie – męska zimowa wyprawa na daleką północ, męskie wyprawy rowerowe (ja nie daję rady kondycyjnie) – widzę jak mu się oczy świecą przy takich okazjach. Nie mam żalu ani poczucia straty, że w tym nie uczestniczę. Widzę jak dobrze to wpływa na więź ojca z synem. I nie jest też tak, że tata teraz nadrabia brak zaangażowania z wczesnego dzieciństwa – mój mąż tak samo jak ja karmił, przewijał, wstawał w nocy, bawił się, jeździł do lekarza, zaprowadzał do przedszkola. Jednak widzę, że teraz relacja jeszcze bardziej ciąży ku tacie. Z dziewczynkami jest chyba inaczej, relacje z rodzicami układają się bardziej symetrycznie. W pewnym momencie jak motylki po prostu wyfruwają z domu…
Dzięki za wyjaśnienia w sprawie owieczki. To wiele wyjaśnia.
izzy
Oczywiście, że wychowujemy dzieci dla świata. To nie podlega dyskusji. Wiele razy powtarzam na blogu, że staramy się działać w myśl zasady, żeby dać dzieciom oprócz dobrych korzeni również skrzydła. Niestety obserwując jak dorastają inne dzieci, którym mam okazję się przyglądać ucząc je, mają podcinane te skrzydła, a wtedy kiedy rodzic jest gotowy, by je wypuścić, często jest już za późno, by zrobić to dobrze.
Z tym, że o ile musimy pogodzić się z faktem, że w pewnym wieku dziecko wręcz potrzebuje innego środowiska prócz tego z rodzicami, tak kiedy jest małe nic nie stoi na przeszkodzie, by ci rodzice byli jego całym światem. Dziecko do około 5-6 roku życia najwięcej uczy się od rodziców i najchętniej z nimi przebywa, dlatego też chcielibyśmy możliwe jak najwięcej z tego czerpać. Nie mamy potrzeby, żeby wyjeżdżać sami, bez dzieci, po prostu jesteśmy rodziną i wszędzie podróżujemy razem. Na jakiś czas zakończyły się wyprawy we dwoje, teraz są we czwórkę, ale kiedyś oczywiście znów powrócimy do wyjazdów bez dzieci. Bardzo tęsknilibyśmy za dziewczynkami, a one za nami, nie umiałabym się cieszyć takim wyjazdem. Co innego, gdy będą w szkole i będą chciały wyjechać na jakiś obóz, czy kolonie, wtedy może my zorganizujemy coś we dwoje???? Ale oczywiście rozumiem, że ktoś czuje inaczej i ma inne potrzeby.
A co do dorastania chłopców to nie mam doświadczenia, ale ciekawe jest to, co piszesz. W sumie to naturalne, że gdzieś tam, w pewnym momencie ten tata staje się ważniejszy. My staramy się, żeby dziewczynki spędzały dużo czasu z tatą, beze mnie. Z nim mają inne (czytaj czasem głupie) zabawy, rozmawiają o czymś innym, co innego czytają. Niech się uczą, przecież w przyszłości będą na tych relacjach opierać się przy wyborze swojego partnera.
Kiedyś tata wybierał się do sklepu i usłyszałam taki tekst: A nie możesz ty jechać? Czemu?,zapytałam. Bo z tatą lepiej się bawimy niż z tobą. :)) Zrobiłam dziwną minę, więc wyjaśniły: no wiesz, bo goni nas dookoła domu, straszy, trzyma do góry nogami, przybija coś, rozcina.
No cóż :))
Aglaia
Jeszcze jedno – szczerze mówiąc zupełnie nie rozumiem nacisków na rozstania z ulubioną maskotką (o ile nie zastępuje ona smoczka, dziecko jej nie “ciumka” więc nie jest to niehigieniczne). Mój siedmiolatek do dzisiaj śpi z 4 maskotkami w łóżku i jak mu tak wygodnie to niech będzie. Ma jakiś rotacyjny system ich wymiany w obrębie maskotek własnych + dochodzi do tego przepływ maskotek pomiędzy jego pokojem a pokojem siostry. Co ciekawe jak jedzie do kolegi to żadnego miśka nie zabiera…
izzy
Powiem tak. Nie chodzi o rozstanie z maskotką w sensie wydania jej komuś innemu lub zabierania dziecku pluszaka do którego chciałoby się przytulić w nocy. Przyznam bez bicia, że ja sama lubię przytulić moją owieczkę, a lat mam… no nie będę straszyć ile 😉 Chodzi tu o nauczenia dziecka radzenia sobie z emocjami w coraz to dojrzalszy sposób, żeby nie było to tak jak z uzależnieniem od smoczka czy mleka. Pamiętam jak kiedyś znajoma chwaliła się, że jej dziecko (3 lata) kocha mleko i domaga się go kilkanaście razy dziennie. Gdy ja to zobaczyłam to ewidentnie mała ciągnęła nie tylko do mleka, a również do smoczka na butelce i wózka w którym jako rytuał była kładziona. Jakiś problem, niezadowolenie? Mleko. Mleko dobre na wszystko 🙂
No, ale o maskotkach. Moja Misia mogła mieć i nadal może mieć jakiegokolwiek pluszaka do spania, najlepiej misia 🙂 Natomiast Elsa ma tę swoją owieczkę i była w którymś momencie z nią tak zżyta, że nosiła ją wszędzie, gdy nie mogła jej znaleźć wpadała w histerię, przelewała na nią wszystkie emocje przez co np. nie chciała rozmawiać z nami, gdy coś się wydarzyło. Powoli uczyliśmy ją więc zostawiania owcy w domu, gdy wychodziliśmy, czy rozwiązywania problemów przytulaniem nas i rozmową a nie przytulaniem owcy i chowaniem się w kącie. Tak pokrótce. Obecnie jako 6-latka owieczką nadal się bawi, przytula do snu i na tym koniec.
tygrysimy
Zacznę od tego, że zgubiliście się mi. W pewnym momencie zorientowałam się, że przestałaś pisać. Dopiero kilka dni temu załapałam, że może zmieniłaś miejsce i dotarłam do Was przez IG. Miło u Was gościć ponownie.
Co do rozstań… Dla mnie w dzieciństwie były bardzo trudne, szczególnie z mamą. Jako przedszkolak chciałam nocować u babci. Rodzice kilkakrotnie dopytywali czy na pewno, potwierdzałam i zostawałam. Wystarczyło, że rodzice zeszli mi z oczu i babcia miała biedę. Nie było komórek, a nawet telefonów stacjonarnych. Najtrudniejsze były (jak sama piszesz) wieczory i noc. Nie raz okupiłam to nawet wymiotami. I sytuacja nieustannie się powtarzała. Z czasem nocowanie u babci stało się frajdą. Na początki podstawówki zostawałam nawet z nią na dłużej, z konieczności. I było całkiem fajnie, choć tęsknota dawała wyraz. Trudniej było mi się np. skupić na nauce. Pamiętam, że dostałam 2 za tabliczkę mnożenia, której bez mamy u boku nie mogłam opanować. I pierwszy wyjazd na dłużej w piątej klasie. Ileż łez się polało. Mam zachowała się wtedy może dość brutalnie, ale mi to pomogło. Oznajmiła mi, że ok, zabiera mnie do domu, ale koniec z wykazdami. Zostałam. Łatwo nie było, ale z perpsektywy czasu wiem, że to był najlepszy sposób. Przeżyłam niesamowitą przygodę z corocznymi wyjazdami. I choć zawsze wieczorem było ciężko, to dobrze wspominam te pierwsze wyjazdy.
Tygrys też bardzo źle znosi rozstania. Szanujemy to, choć raz na jakiś czas próbujemy. Gorzej jak są to kiludniowe rozłąki, a z racji pracy zdarzają się. Choć wtedy wiemy, że zostaje z kochanymi dziadkami i nic mu nie grozi. Wspieramy, tłumaczymy. Nie jest tak źle. Choć w ostatnim czasie bardzo przeżył mój poby w szpitalu. Zaledwie kilka nocy, ale był to dla niego bardzo trudny czas. Rozłąka, szpital, operacja. Same przereażające rzeczy dla malucha. Dużo wysiłku musieliśmy włożyć w to, żeby uporał się z emocjami. Rozstania są wpisane w życie, najważniejsze, żebyśmy wspierali w tym nasze dzieci.
izzy
Mamo Tygrysa, miło Cię widzieć z powrotem! Jakiś czas temu przeniosłam bloga na WordPress i chyba w tym momencie zatrzymało Ci się odświeżanie postów w ulubionych, bo miałaś wpisany adres z bloggera jeszcze. Musisz albo wpisać jeszcze raz “www.naszmalyswiatek.pl” albo zmienić tamten adres wchodząc w edycję.
Ale do rzeczy. Według mnie trzeba gdzieś tam wypośrodkować, czyli z jednej strony przygotować dziecko na różne formy rozstania, by w przyszłości umiało sobie poradzić, a z drugiej strony nie zmuszać do czegoś, do czego nie jest jeszcze gotowe. Zresztą jak ze wszystkim chyba.
Opowiadała mi kiedyś koleżanka, że gdy była w w liceum ojciec postanowił, że wyśle ją do Niemiec, żeby poćwiczyła język. Ot tak. Z jednej strony fajnie, mówi, że nauczyła się sporo (po tym jak przestała płakać) a z drugiej dorobiła się traumy, która gdzieś tam trwa do dziś. Różnie więc bywa. Ale czasem warto podjąć za dziecko decyzję, by w ten właśnie sposób nauczyć dziecko samodzielności i odpowiedzialności. Tylko trzeba to zrobić z głową.