Więcej
-
Co to znaczy udana adopcja?
Od czasu pierwszej adopcji, utrzymujemy kontakt z panią z ośrodka, która była opiekunem prawnym naszej córki. Jest to wspaniała kobieta, która od kilkunastu lat pracuje w swoim zawodzie i całe życie pomaga dzieciom, by znalazły swoje rodziny. Od czasu do czasu zdarza nam się rozmawiać i szczerze mówiąc chłonę wszystko to, co ma mi do przekazania. Każde jej doświadczenie jest dla mnie ważne, a informacje na wagę złota. Ostatnio opowiedziała mi o szkoleniu, w którym wzięli udział pracownicy różnych ośrodków w Polsce. Obejmowało ono mnóstwo godzin z zagadnienia psychologii, psychiatrii i nie tylko. W jego trakcie postawiono takie oto pytanie: Co to znaczy udana adopcja? Zanim przeczytacie dalej, spróbujcie wy…
-
Dziecko bezpieczne w domu
Ding-dong. Proszę!, słyszymy. Naciskam więc klamkę i białe drzwi otwierają się. Zostawiamy kurtki w szafie i przechodzimy dalej. Długi przedpokój prowadzi do dużego pokoju. Pomieszczenie zaskakuje mnie. Ściany pomalowane na biało, kanapa przykryta starym, brązowym kocem a na podłodze dywan w kwiaty. Po chwili moją uwagę przyciąga chyba nowa meblościanka. Ale coś mi w niej nie pasuje. Podchodzę bliżej. Wszystkie uchwyty zostały wyjęte, zostały po nich tylko małe otworki. Za szybą porozrzucane maskotki, kilka książek i zabawek. Zostajemy zaproszeni do stołu. Próbując usiąść na krześle napotykam na niespodziankę. Związane plastikowymi opaskami zaciskowymi, używanymi przez niektórych do przywiązywania kołpaków, uniemożliwiają swobodne ich rozstawienie. Siadamy więc blisko siebie i każde z nas próbuje znaleźć…
-
Kulturka musi być! A co!
No normalnie nie wierzę! Poczekajcie, bo jeszcze biorę oddech po tym co się wydarzyło. „Ja cię kręcę” (jak to mówi E., która powtarza moje słowa) moje dziecko dziś udowodniło, że nawet 3-latek może wykazać się kulturą 😉 No, ale od początku. Dziewczynki są dość otwarte na ludzi przychodzących do naszego domu, zwłaszcza na osoby, które już znają ( i akurat nie mają Dnia Focha, albo much w nosie) i zwykle przybijają piątki, żółwiki, martwe żółwiki (!!) beczki i takie tam. Swoją drogą, to kto u licha wymyślił martwego żółwia… Tak czy siak, możecie być pewni, że to nie ja je tego nauczyłam. No, ale do rzeczy. Przyszedł dziś do nas…
-
Zupa z lampionu.
Tak jak wspominałam w poprzednim poście, nasze „świętowanie” Halloween polegało na przygotowaniu pana o imieniu Jack-O’Lantern. Ściśle określone kryteria, zmusiły nas do poproszenia o pomoc doktora Google, który na grafice pokazał nam różne warianty tego stwora. Po przejrzeniu kilkunastu zdjęć, nasze pociechy w końcu wybrały. Efekt naszych poszukiwań Znajdujemy odpowiednią świeczkę… … i odpalamy naszego Jacka Dziewczyny były zachwycone efektem. Oczywiście najchętniej włożyłyby rączki do rozgrzanej w środku stearyny (sama też to lubiłam;)), ale przyjęły do wiadomości, że „oglądamy, ale nie dotykamy”. Z flaków jakie wyciągnęliśmy z naszego Jacka, postanowiłam ugotować zupę. Przyznam się, że to był mój pierwszy raz… Zupa dyniowa przed podaniem Wyszła całkiem smaczna, lekka, a że podałam…
-
Cukierek, albo psikus.
Muszę lubić Halloween. Po prostu muszę. Dlaczego? A no choćby ze względu na swoją pracę. Na zajęciach z dziećmi zdarza mi się bawić w Kubę Rozpruwacza i wyciągać wnętrzności z dyni, by zrobić z niej pewnego pana o imieniu Jack O’Lantern, a na zajęciach z dorosłymi uczymy się choćby tego skąd w ogóle wzięło się to święto. No właśnie. A czy wy wiecie co tak naprawdę kryje się pod tą nazwą? Halloween sięga czasów celtyckiego święta Samhain, które to oznaczało zakończenie okresu żniw i początek zimy. W czasie Samhain, Celtowie przebierali się, by odstraszyć duchy i chronić swoją ziemię przed nadchodzącą zimą. Rolnicy wierzyli bowiem, że nastał dzień, w którym powstaną one…