-
Dziecko bezpieczne w domu
Ding-dong. Proszę!, słyszymy. Naciskam więc klamkę i białe drzwi otwierają się. Zostawiamy kurtki w szafie i przechodzimy dalej. Długi przedpokój prowadzi do dużego pokoju. Pomieszczenie zaskakuje mnie. Ściany pomalowane na biało, kanapa przykryta starym, brązowym kocem a na podłodze dywan w kwiaty. Po chwili moją uwagę przyciąga chyba nowa meblościanka. Ale coś mi w niej nie pasuje. Podchodzę bliżej. Wszystkie uchwyty zostały wyjęte, zostały po nich tylko małe otworki. Za szybą porozrzucane maskotki, kilka książek i zabawek. Zostajemy zaproszeni do stołu. Próbując usiąść na krześle napotykam na niespodziankę. Związane plastikowymi opaskami zaciskowymi, używanymi przez niektórych do przywiązywania kołpaków, uniemożliwiają swobodne ich rozstawienie. Siadamy więc blisko siebie i każde z nas próbuje znaleźć…
-
Kulturka musi być! A co!
No normalnie nie wierzę! Poczekajcie, bo jeszcze biorę oddech po tym co się wydarzyło. „Ja cię kręcę” (jak to mówi E., która powtarza moje słowa) moje dziecko dziś udowodniło, że nawet 3-latek może wykazać się kulturą 😉 No, ale od początku. Dziewczynki są dość otwarte na ludzi przychodzących do naszego domu, zwłaszcza na osoby, które już znają ( i akurat nie mają Dnia Focha, albo much w nosie) i zwykle przybijają piątki, żółwiki, martwe żółwiki (!!) beczki i takie tam. Swoją drogą, to kto u licha wymyślił martwego żółwia… Tak czy siak, możecie być pewni, że to nie ja je tego nauczyłam. No, ale do rzeczy. Przyszedł dziś do nas…
-
Ratunku! Moje dziecko kłamie!
Prowadziłam kiedyś zajęcia z dziećmi. Cisza. Ławki ustawione w podkowę, więc mam możliwość bycia blisko każdego ucznia. Każdy wpatrzony w zeszyt robi zadania, kiedy nagle słyszymy …pfff. Jedno dziecko puściło bąka, pruka, czy jak kto woli. Dokładnie wiedziałam, która to dziewczynka, czekałam jednak na reakcję dzieci, jak się zachowają. Oczywiście nie mogły przepuścić takiej okazji i zaczęły się komentarze typu „Fuj, kto to zrobił?” Oprócz mnie chyba nikt tego nie wiedział, ale ja na razie milczałam. Nagle wstaje sprawca smrodu, już myślę, że chce się przyznać, ale nie wierzę własnym uszom. „To ona!”, krzyczy dziewczynka wskazując na koleżankę siedzącą obok. Zbaraniałam. Nikt nie wiedział kto to, więc nie musiała się wcale odzywać,…
-
O drugiej sprawie o przysposobienie, czyli komu zależy by (nie) było łatwo.
Zapewne nie wszyscy z was pamiętają, że niestety nie mamy zbyt dobrych doświadczeń z sądem jeśli chodzi o pierwszą sprawę o przysposobienie. Pisałam o tym TUTAJ (kliknij link) Dziś chciałabym opowiedzieć wam jak to wyglądało przy drugiej adopcji i jak zupełnie odmienną postawę zaprezentowała pani sędzia. Kiedy minęło sześć tygodni od narodzin J. mogliśmy oficjalnie ją poznać. Niestety jak już wspominałam w pierwszej odsłonie tego tematu, nie każdy urzędnik rozumie, że dla dziecka czasem liczy się każdy dzień. Nawet najbardziej kochająca rodzina zastępcza czy Dom Dziecka, nie zapewni mu przecież tego, co rodzice. Opiekun prawny jest przydzielony do konkretnego sędziego. Biorąc pod uwagę złe doświadczenia z przeszłości, pani z ośrodka postanowiła definitywnie…
-
Moja nie moja sprawa
O mojej koleżance Hance już wam kiedyś wspominałam w poście Cuda się zdarzają, czyli o tym jak życie płata figle. Jest to osoba, która jak nikt potrafi zaprezentować olewczy stosunek do ludzi nic nie znaczących w jej życiu. Kiedy we mnie gotuje się krew, ona tylko uśmiecha się pod nosem myśląc „o biedna ty kreaturo” – Moja Marysia jest wspaniała, czy ty wiesz, że ona już raczkuje? Ma przecież zaledwie 6 miesięcy! A jaka mądra! Już tyle rzeczy potrafi! A jak tam twój?, pyta Hankę koleżanka. – A mój jest normalny. Cisza. Wiecie co, nie wiem jak wy, ale ja zupełnie nie mam w zwyczaju zachwycać się nad „wspaniałością” moich dzieci, bo…