-
Rekrutacja do przedszkola, czyli here we go again.
Kiedy pierwszy raz poszliśmy zobaczyć jak wygląda żłobek i dowiedzieć się jakie dokumenty należy złożyć, nie byłam w stanie wyobrazić sobie siebie, przywożącej moje dzieci codziennie rano do tej placówki. Oznaczało to przecież nieuchronny powrót do pracy i zostawienie ich tam gdzieś z obcymi ludźmi na kilka godzin. Dziecko, dla którego świat kończył się na naszej rodzinie, musiało zmierzyć się z rzeczywistością, w której nie ma nas. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, by przygotować dziewczynki w kierunku samodzielności, ale na pewno była to ogromna zmiana nie tylko dla nich, dla nas również. Nowa organizacja dnia, nowe wyzwania. Okres niemowlęcy minął tak szybko jak gdyby wskazówki zegara zostały wprawione w…
-
Patologia mojego dzieciństwa.
Tak sobie siedzę, myślę i dochodzę do wniosku, że z moim dzieciństwem chyba było coś nie tak. Jak ci rodzice w ogóle sobie radzili? Nie było książek z poradami, były tylko stare ciotki, które z pokolenia na pokolenie przekazywały złote rady, czasami w stylu „Włóż Rozalkę do pieca na 5 Zrowasiek” O czymś takim jak internet w ogóle nie wspomnę. No właśnie. Tu chyba zaczyna się pewna patologia mojego dzieciństwa. Zacznijmy od tego, że na co dzień doświadczałam pierwszego stopnia zagrożenia życia. Byłam przewożona w samochodzie na kolanach, czy też w torbie dla niemowląt (którą można obecnie kupić, ale na pewno nie służy ona do bezpiecznego transportu dziecka), bo o fotelikach samochodowych…
-
Adorator.
Chodziłam do przedszkola z niejakim Adasiem. Miał duże oczy i kręconą łepetynkę. Bardzo podobał się mojej mamie, więc za każdym razem kiedy spotykałyśmy go z jego mamą, mówiła do swojej koleżanki, że to jej „zięć”. Szczerze mówiąc nie cierpiałam tego. Adaś i ja patrzyliśmy na siebie skrzywionym wzrokiem nie rozmawiając. Potem trafiliśmy do tej samej klasy podstawówki, ale nic nie zanosiło się na to, by faktycznie miał wejść do naszej rodziny. Był sympatyczny, ale zupełnie nie w moim guście i nie mówię tylko o wyglądzie. Spotkałam go nawet po wielu latach, był już żonaty i miał dziecko. Dla mnie pozostał takim po prostu sympatycznym „miśkiem” 🙂 Myślę, że wtedy tak…
-
Strach naprawdę ma wielkie oczy.
Być może wspominałam wam taką sytuację z zeszłego lata. Żegnam się ze swoją sąsiadką i jej małym synkiem. Na pożegnanie mówię do starszej córki: Może zostaniesz z ciocią, a ja zabiorę maluszka do nas na jakiś czas? Ten niewinny żart, tak głupi z mojej strony, był przyczyną tego, że moje dziecko zakwestionowało swoje poczucie bezpieczeństwa i moją miłość. Przez całą drogę do domu płakała a następnego dnia, przytulała się do mnie i pytała, czy ją kocham… Przecież dobrze wiem, że takich rzeczy mówić dziecku nie wolno, dlaczego więc to powiedziałam? Nie mam pojęcia, zdanie to wypłynęło z moich ust tak spontanicznie, że zanim się zorientowałam co się dzieje, dziecko już…
-
Gdy alkohol zabija.
Kiedy urodził się Krzyś, nie było mnie jeszcze na świecie. Wprawdzie w planach byłam już od dobrych 9 lat, ale bocian nie przylatywał. Nasi ojcowie znali się z pracy, więc obydwie rodziny przyjaźniły się. Po kilku miesiącach od jego narodzin, moja mama dowiedziała się, że wreszcie, jakimś cudem jest w ciąży i dokładnie 9 miesięcy później, planowo, w dzień wyznaczony przez lekarza, na świat przyszłam ja. Krzyś miał wtedy roczek z hakiem i okazało się, że jego mama ponownie jest w ciąży. Miał urodzić się jego brat, Piotruś. Tak więc byliśmy sobie w trójkę, dzieciaki dobrych znajomych, oni dwaj i ja, przyszywana siostra, wiekowo pośrodku. Lubiłam do nich chodzić, skakaliśmy…